Są śmieci do wyrzucenia

Fake newsy (czyli kłamstwa, które mają sprawiać wrażenie prawdy) niszczą media, dziennikarzy, ale także ich odbiorców. To śmieci, które zasypują przestrzeń komunikacji, publicznej debaty. A jeśli jest ich za dużo, to już sami nie wiemy, co jest prawdą, co komentarzem, co informacją, a co po prostu propagandą i kłamstwem. Gubimy się. 

Ostatnio przysłuchiwałem się debacie zorganizowanej przez klub Res Publica Nowa. Gośćmi spotkania byli między innymi: Marcin Antosiewicz (były korespondent TVP w Berlinie, dziś Wirtualna Polska), Magdalena Rigamonti (Dziennik Gazeta Prawna), Eliza Michalik (Superstacja), Marcin Firlej (kiedyś TVP i TVN) i Marcin Rey (Rosyjska V kolumna w Polsce). O rosyjskiej wojnie informacyjnej sporo mówiono podczas tego spotkania. Pozwólcie, że najpierw opowiem o swoim doświadczeniu z fake newsami, a jeśli nie dokładnie z fake newsami, to z czymś, co trawi przestrzeń medialną, głównie tę w Internecie: brakiem dokładności i rzetelności.

Samokrytyka  

Jako dziennikarz z zaciekawieniem (i troską) obserwuję to, co dzieje się w mediach: i elektronicznych, i tradycyjnych, i publicznych, i prywatnych. Sm ostatnio dałem się złapać na błędy innych. Dałem się zwieść facebookowemu profilowi „Logikatorzy”. Nie wiem, czy było to z ich strony umyślne działanie, czy po prostu błąd (a to każdemu może się zdarzyć), jednak błąd zdarzył się i mnie. Otóż twórcy profilu postanowili porównać relacje z protestów przeciwko zmianom w sądownictwie, jakie znalazły się na antenie TVP i TVN (zdjęcie poniżej). Jak widać (na pierwszy rzut oka) – TVP pokazuje, że demonstracja jest frekwencyjną klapą, a TVN pokazuje tłum zebrany przed Sejmem. W rogu ekranu te same godziny. Wydaje się więc, że ktoś tu nie podaje całej prawdy. Będąc krytycznym wobec TVP pod wodzą Jacka Kurskiego, wrzuciłem więc post, który krytykował to zachowanie. Później jednak mój kolega, jednocześnie osoba naukowo zajmująca się mediami, zwrócił mi uwagę na jeden mały szczegół. Otóż nie wiemy, czy te obrazy były relacją na żywo, czy nie. Po 18:00 demonstracja dobiegała końca. Jeśli więc TVP pokazywała relację na żywo – pokazywała rzeczywistość tu i teraz. Jeśli TVN, prowadząc w studiu dyskusję i komentarze na temat demonstracji, pokazywało już nie zdjęcia live, ale zdjęcia z protestu – to też zachowało standardy (często w telewizji w czasie dyskusji o danym wydarzeniu wydawca stara się, by na ekranie nie było tylko tzw. gadających głów). Jest jeden błąd. Jeśli TVP pokazywała to, co się dzieje na żywo – powinna podać taką informację w rogu ekranu. Jeden mały szczegół, jeden element wart sprawdzenia (godzina ta sama, ale czy zdjęcia z protestu na żywo?) zrobiła niemałe zamieszanie. Pod moim postem rozgorzała dyskusja (krytyków i obrońców TVP). Jak każda dyskusja – uczy, ta natomiast uczy dobitnie, że nawet mały, nieumyślny błąd czy niedopatrzenie może prowadzić do przeinaczeń. Zgubiła mnie szybka reakcja i niesprawdzenie wszystkich szczegółów. 

fot: Logikatory, Facebook

Grzechy główne  

Jednak od razu można wrzucić kilka kamyczków do ogródka TVP. Chociażby ten, że kilka tygodni temu „Wiadomości”, opisując problem migracji (także uchodźców), pokazały napad muzułmanina na sklep z winami. Strącał z półek butelki i krzyczał: „Żadnego alkoholu w czasie ramadanu”. „Wiadomości” pokazały ten materiał jako autentyczny, był to jednak performance francuskiego komika, w dodatku zarejestrowany rok wcześniej. Albo umyślnie (to grzech ciężki), albo przez brak rzetelności (to grzech zaniedbania) dziennikarze TVP wprowadzili w błąd tysiące ludzi. A wiemy wszyscy, jak trudno później odkręcić fałszywe przekazy medialne. Podobna sytuacja dotknęła poznańskiego imama, którego niektóre portale oskarżały o wzywanie do nienawiści wobec wyznawców innych religii. Sprawę opisywaliśmy na naszym portalu.

Oddzielić ziarna od plew  

Wracając do dyskusji w Res Publica Nowa. Wśród gości byli ci, którzy zajmują się tematyką międzynarodową, byli korespondenci, oraz – jak sam o sobie mówi – bardziej aktywista, mniej dziennikarz Marcin Rey z „Rosyjskiej V Kolumny w Polsce”. Dużo mówił o tym, jak skuteczna jest Rosja w dezinformowaniu. Zarówno swoich obywateli, jak i odbiorców mediów w krajach, w których ma albo chce mieć wpływy. Sporo opowiadał o tym, co dzieje się na Ukrainie. Tam Rosjanie często – mówiąc wprost – inwestują w redakcje, opłacają dziennikarzy, by dezinformować albo przynajmniej wybielać to, co z punktu widzenia Rosji wybielenia wymaga. Niestety i na samej Ukrainie popełniono wiele błędów (podobnie jak w wielu innych krajach). Sytuacja, w której właścicielem mediów jest polityk, znana jest przecież nie tylko u naszego wschodniego sąsiada, ale także chociażby we Włoszech. To zawsze rodzi pole do nadużyć i traktowania newsa jako towaru, który można sprzedać i którym można zmienić rzeczywistość, wykreować ją (w swoim interesie oczywiście).  

Śmieszno i straszno

Zjednoczone Emiraty Arabskie zamieściły na stronach katarskiego rządu fałszywe informacje, które stały się dla krajów Zatoki Perskiej pretekstem do zerwania stosunków z Katarem – podały w poniedziałek media w USA powołując się na źródła w amerykańskim wywiadzie. Czyli możliwe jest, że trwający od ponad miesiąca kryzys w tym rejonie oraz polityczna i gospodarcza blokada Kataru przez kraje Zatoki Perskiej to wynik fake newsa? Śmiać się czy bać?

Ta informacja rozprzestrzeniła się na Twiterze. Z kolei Facebook obiecuje walkę z tą epidemią. Z jednej strony chodzi o wdrożenie mechanizmów raportowania fałszywych informacji, a z drugiej, o mechanizmy zabezpieczające przed ich pojawianiem się na Facebooku. Jak donosi portal SpidersWeb Facebook uniemożliwi podmienianie tytułu, opisu czy obrazka przez strony, do których nie należą udostępniane treści. Oczywiście będzie to nadal możliwe dla właścicieli treści. Wcześniej konieczna będzie autoryzacja w celu dowiedzenia, że witryna do której linkują rzeczywiście do nich należy. Zapobiegnie to manipulacjom nie swoimi treściami. Interesująca jest jeszcze jedna zmiana. Facebook będzie się przyglądał, czy dana strona nie nadużywa mechanizmu edycji metadanych.

Od czego powinien być dziennikarz 

Dyskusja o fake newsach szybko skręciła (i słusznie) ku pytaniu: „co powinien robić dziennikarz?”. Po pierwsze by bronić się przed fake newsami (nie mówiąc już o tym, by ich nie tworzyć, ale wtedy chyba nie mówimy już o dziennikarstwie). Po drugie – chronić przed nimi swoich czytelników, widzów i słuchaczy. Dziennikarz jest od relacjonowania, ale zaraz pojawia się kolejne pytanie: od relacjonowania „jeden do jeden” czy jednak wybierania tego, co najważniejsze, pokazywania różnych kontekstów wydarzeń, ich wątków. Wśród publiczności pojawił się pomysł, by dziennikarze bardziej skupili się po prostu na transmisji wydarzeń niż ich relacjonowaniu, np. konferencji prasowych, a widz sam wyciągnie z nich to, co najważniejsze. Uczestnicy dyskusji zwrócili jednak uwagę na to, że jest to w praktyce niemożliwe. Po pierwsze tych konferencji jest za dużo, przeciętny odbiorca mediów nie byłby w stanie ich wszystkich obejrzeć, a co do dopiero strawić. Po drugie – politycy bardzo szybko wykorzystaliby to do promowania siebie, a politykom – mimo wszystko – nie można bezgranicznie ufać i podkładać mikrofonu, by mogli mówić i mówić. Dziennikarze są od filtrowania tych przekazów.

Odpowiedzialność i misja 

Tu jednak pojawia się wielka odpowiedzialność mediów i ich redakcji, ich przełożonych, bo wybór tego a nie innego fragmentu z godzinnej konferencji czy z sześciogodzinnego posiedzenia Sejmu zawsze rodzi ryzyko błędu i może rodzić pokusę manipulacji. Dziennikarz nie może czuć się bogiem. Przeciwnie – powinien pełnić wobec odbiorców rolę służebną. Jednak to właśnie dziennikarze mają narzędzia i doświadczenie, by zrobić to najlepiej (oczywiście pod podstawowym warunkiem: że będą pracowali uczciwie). Internet pozwolił na dywersyfikację źródeł wiadomości, co ma plusy i minusy. Mamy więcej kanałów wymiany wiadomości, jednak także więcej śmieci. Uczestnicy dyskusji jasno stwierdzili, że nie należy dezawuować dziennikarzy społecznych (często uczciwych zapaleńców). Jednak to dziennikarze mają czas (robią to zawodowo, często więcej niż przepisowe osiem godzin dziennie), doświadczenie (obserwują i opisują politykę od lat, znają triki polityków), i środki, by to wszystko przefiltrować i podać w porządnej, kompletnej formie.

Oczywiście wspomnianych wyżej czasu i środków redakcje (nie tylko w Polsce) nie mają często wystarczająco wiele. Od lat trawią je problemy, które niekiedy nie pozwalają na walkę o dobrą jakość informacji. Dziennikarze zgromadzeni w klubie Res Publica Nowa stworzyli długą ich listę: to między innymi cięcia finansowe (zatrudnia się mniej dziennikarzy, a wymaga się od nich produktów szybko, najlepiej na teraz). Brak czasu to często brak rzetelnego sprawdzenia informacji (wzorcowe trzy źródła). To często też wykorzystywanie stażystów (szanujące siebie i odbiorców redakcje stażystów uczą, te które idą na łatwiznę – stażystów wykorzystują). Rakiem mediów (to nie przesada) jest tak zwana klikalność. Mocny tytuł, nośny temat, który niekiedy nie mówi o tym, co zdarzyło się naprawdę. Słynne oczywiście są fake newsy tabloidów (wieloryb, który płynie Wisłą pod prąd czy wódka zamiast wody w jeziorze), jednak większość czytelników od razu wyczuje, że coś tu nie gra. Jednak podobne kwiatki zdarzały się też poważnym opiniotwórczym tytułom, a to jest o wiele groźniejsze.

Co robić, by tylko nie biadolić  

Dużo zależy od odbiorców mediów: jeśli będą wybierać tytuły, które gwarantują wiarygodność, rzetelność i prawdę, to te redakcje przeżyją, złapią wiatr w żagle. Nie można ciągle żyć przekonaniem, ze gorszy pieniądz i tak wyprze ten lepszy a ciemny lud wszystko kupi. Wszystkim wydawało się przez lata, ze sprawy zagraniczne nie cieszą się wysoką oglądalnością. A chociażby relacje z wydarzeń na Majdanie w Kijowie biły rekordy zainteresowania. Jak widać – powinniśmy wyciągać wnioski, jedni drugich uczyć i nie tworzyć błędnego koła: lepsza tania sensacja niż droższa redaktorska dobra robota.

Walka z fake newsami to jednak nie tylko dbanie o rzetelność dziennikarską, ale także zwalczanie działań wrogich służb. To jednak głównie zadanie dla specsłużb – mówił na spotkaniu Marcin Rey. Redakcje nie maja bowiem środków i narzędzi, by samodzielnie skutecznie przed tym się bronić. Oczywiście – zawsze wskazana jest czujność przy tym, z kim rozmawiamy, od kogo pozyskujemy informacje. Jak powiedział Marcin Rey – jeśli robota dziennikarzy będzie porządna i rzetelna, to i dezinformacja nie będzie miała łatwo. Im mniej chwastów w medialnym ogrodzie, tym każdy nowy, który wyrośnie, będzie bardziej widoczny.

Czasami wystarczy telefon  

Eliza Michalik przypomniała sprawę pizzerii Krążek. Po zamachu w Manchesterze w sieci pojawiła się reklama pizzerii, która zachęcała do skorzystania ze swojej promocji, jednocześnie odmawiając obsługi obcokrajowcom. Ofertę okrasiła hasłem: „Wspieramy Manchester”. Informację przedrukowało i powieliło wiele redakcji. Gdy okazało się, że to prowokacja, zaczęły to odkręcać. To wręcz bliźniaczo podobna sytuacja do napadu na sklep z winami w „Wiadomościach”. – Wystarczyło zadzwonić do tej pizzerii, przekonać się, że ona w ogóle nie istnieje, że to czysto internetowy wymysł – dziwiła Eliza Michalik.  

fot: Facebook

 

 

Myśl sam, nie zbiorowo 

Marcin Antosiewicz zwrócił uwagę na to, że powstaniu fake newsa bardzo pomaga zbiorowe myślenie. Wtedy tworzą się grupy przekonanych o słuszności danych poglądów, o przebiegu konkretnego wydarzenia. Nie ma tam miejsca na dyskusję, wątpliwości i także na nowe fakty, które nie pasują do obrazu rzeczywistości, który chcemy przyjąć. Wtedy członkowie takiej grupy korzystają tylko z tych źródeł informacji, które utwierdzają ich w ich przekonaniach. A wtedy bardzo łatwo ulec manipulacjom, bo „swoich faktów” nie weryfikują nigdzie indziej, a jeśli nawet docierają do nich informacje z innych źródeł, to z zasady je odrzucają i nie przyjmują do wiadomości.

Kłamstwa nie można tolerować 

Fake newsy to świadome kłamstwa, które mają wzbudzić zainteresowanie daną stroną czy artykułem, nabić klikalność. Takich nadużyć nie można bagatelizować, a według wspomnianego wcześniej Marcina Antosiewicza kłamstwo i półprawdy zyskują coraz większą aprobatę, a niekiedy (równie groźne) machnięcie ręką w stylu: „media zawsze kłamią”, „a co mnie to obchodzi”. Otóż nie wszystkie media kłamią i powinno nas to obchodzić, gdy do kłamstwa się posuwają. Antosiewicz podawał przykłady państw zachodnich (ale też sprzed kilku, kilkunastu lat), gdzie za kłamstwo można było stracić nie tylko pracę, ale i wiarygodność potrzebną do wykonywania tego zawodu. I do takich wyśrubowanych norm należałoby wrócić.

Uczestnicy spotkania zgodnie podsumowali: niezbędne są etyka i warsztat. To najlepsza broń przed zakłamaniem, fake newsami, dezinformacją. Większość dziennikarzy czuje misję, wiedzą do czego zostali powołani. Można mieć nadzieję, że po kilkuletnim okresie obniżania standardów sinusoida poziomu dziennikarskiej roboty znowu wzniesie się do góry! Świadomość zagrożeń i błędów wzrasta i wśród dziennikarzy i tych, dla których pracują. A to już pierwszy krok w kierunku zmiany.  

fot: Res Publica Nowa, Facebook

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze