Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Boliwia: święcenia na „wysokim poziomie”

W Potosi widać jeszcze ślady czasów kolonialnych. Jednak bez aklimatyzacji trudno tu wytrzymać. Organizm odmawia posłuszeństwa na wysokości, na której powietrze jest bardzo rozrzedzone.

O godzinie 6 rano wraz z biskupem Tito Solari Capellari SDB wylecieliśmy do Potosi – prawdopodobnie najwyżej położonego miasta na świecie. Biskup z ojcowską troską zapytał, czy wziąłem kurtkę. Zdziwiłem się, bo termometr wskazywał 27 stopni. Jednak zgodnie z tym, co powiedział biskup, po wyjściu z samolotu odczułem mocny chłód. Na szczęście miałem ze sobą sweter. Na lotnisku czekał już na nas diakon, który miał przyjąć święcenia. Zaprosił nas na gorącą herbatę z koki, która świetnie reguluje ciśnienie na takiej wysokości. Piją ją prawie wszyscy, a w szczególności „gringo”. Samo miasto Potosi jest położone 3800 m n.p.m. i jest dość stare, a wiele budynków pamięta okres kolonialny.

Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Jest to oczywiście wysokość średnia, bo w rozmowie z jednym z tutejszych proboszczów okazuje się, że jedna z jego wspólnot mieszka na 4700 m. n. p. m. Ksiądz dojeżdża tam bardzo rzadko ze względu na dużą liczbę wspólnot i trudne warunki. W mieście gdzie mieszka 200 tysięcy ludzi, pracuje zaledwie 10 księży. Potosi  jest położone na wielu wzgórzach, a droga raz wznosi się, raz opada w dół.

W piątek, dzień przed uroczystością święceń udaliśmy się do muzeum – starej mennicy „Casa Nacional de Monedas (Narodowy Dom Pieniądza), która powstała w 1572 r. Monety ze srebra bito zarówno dla Hiszpanii, Boliwii, jak i okolicznych krajów. Wszystko wykonywano ręcznie. Następnie zwiedziliśmy Konwent św. Teresy. Niestety „wlokę” się dość powoli i co sto metrów przystaję, by nabrać tchu. W głowie słyszę mocny szum, a serce kołacze jak młot. Miasto jest piękne, ale to nie miejsce dla mnie. Jak ci ludzie mogą tutaj żyć? Ewidentnie są przyzwyczajeni do takich wysokości.

Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Następny dzień to dzień święceń

Święcenia kapłańskie odbyły się w pięknej gotyckiej katedrze: noszącej miano bazyliki mniejszej. Rzeczywiście zasługuje na to miano. Ozdobiona jest wspaniałymi pozłacanymi ornamentami i malowidłami z XVII w W środkowej części znajduje się kopuła. Uroczystej Mszy św. towarzyszył chór składający się z setki dzieci ze szkoły salezjańskiej, które przyjechały z La Paz.

Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Na uroczystym obiedzie mogłem spróbować dość specyficznych dań regionalnych. Podano na przykład zupę kamienną. Jest to zimna zupa, do której wkłada się dwa mocno rozgrzane kamienie, które powodują, że zupa wrze i taką się konsumuje. Uwaga – nie wolno jeść kamieni!

W niedzielę po Mszy św. prymicyjnej pojechaliśmy zwiedzać tutejszą kopalnię. Targujemy się z taksówkarzem, który za 15 boliwianos (równowartość ok. 2 dolarów) podwozi nas kilka kilometrȯw pod sam szczyt góry, gdzie znajduję się kopalnia. Kilkaset metrȯw wyżej musimy wspinać się już sami na wysokość przeszło 4200 m n.p.m). Kopalnia jest eksploatowana od przeszło pięciuset lat, a metody wydobycia wcale się nie zmieniły. Jedynie maszyny są bardziej nowoczesne. Wydobycie polega na drążeniu tuneli w ogromnej górze, która wygląda jak ser szwajcarski. Wydobywa się tu srebro, volfram, cynk, miedź i siarkę. Praca wydobywcza jest dość niebezpieczna, bo wydrążone tunele nie są w żaden sposób zabezpieczone. Przewodnik oznajmia, że rocznie ginie tu do 50 górników. Muszą tu pracować, bo nie ma innej pracy, a trzeba z czegoś żyć i utrzymać rodzinę.

W kaskach z lampkami wchodzimy do jednego z tuneli, pochylając się dość nisko, ale i tak uderzam głową w wystające skały.

Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Potosi, Boliwia, fot. ks. Andrzej Borowiec SDB

Przewodnik prowadzi nas do podziemnej, małej kapliczki. Poświęcona jest ona tutejszemu bożkowi tak zwanemu Tio, co oznacza „wujek” (wygląda jak oblicze diabła z rogami). Przypomniała mi się legenda o diable Borucie, który pilnuje podziemnych skarbów. Górnicy przed pracą idą do tej figurki, prosząc o bezpieczeństwo podczas pracy. Składają też ofiary, by nie rozgniewać bożka. Ofiarują mu liście koki, w usta wkładają mu zapalonego papierosa, a na koniec wypijają mocny alkohol, wcześniej kilka kropli wylewając na ziemię dla „pacha mama” (matki ziemi). Na koniec figurkę polewa się alkoholem. Przewodnik daje nam go spróbować. Mnie wykrzywia usta w „ósemkę”, bo okazuje się, że ten napój ma 95% alkoholu.

Wracamy do Cochabamby ze smutnymi refleksjami dotyczącymi warunków życia tutejszej ludności.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze