Dzieci jednego Boga

Katolik i muzułmanin to bracia, bo za każdego z nich umarł Chrystus. Moja postawa jako kapłana wobec moich braci jest taka jak Pana Jezusa: „Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody. I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego i nastanie jedna owczarnia i jeden pasterz” (J 10,16).

Modlę się za braci muzułmanów 

Czas, aby przyjrzeć się z bliska naszemu braterstwu z muzułmanami, za których Kościół katolicki modli się przynajmniej raz w roku – w Wielki Piątek – słowami: „Módlmy się za tych, którzy nie wierzą w Chrystusa, aby i oni napełnieni światłem Ducha Świętego, mogli wkroczyć na drogę zbawienia…”. Modlę się wtedy za braci muzułmanów, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego jeszcze nie ma osobnej modlitwy w ich intencji, jak w przypadku naszych starszych braci w wierze – żydów. Od dawna mówi się o trzech wielkich religiach i to jest według mnie wystarczający powód, aby dodać taką modlitwę. 

Wspólny wróg 

Przychodzą mi też na myśl porównania, które mają źródło w Biblii. Zarówno chrześcijanin, jak i muzułmanin zostali stworzeni na obraz i podobieństwo Boże – dla obu znalazło się miejsce na tej pięknej Ziemi, obaj oddychają tym samym powietrzem, opala ich to samo słońce, podziwiają ten sam księżyc i te same gwiazdy, pada na nich ten sam deszcz, mają wspaniałe rodziny, wspólnoty, przyjaciół. Obaj chcą się dostać do raju…  

Mają też jednego i tego samego wroga, ale wcale nie jest nim jeden z nich. Ten wspólny wróg: szatan już kiedyś podzielił ludzi. Raz mu się udało, więc kontynuuje swoje dzieło i to bardzo skutecznie. Przyglądam się tym jego próbom od dzieciństwa i nie wierzę własnym oczom. Wciąż znajdują się tacy, którzy mu wierzą, słuchają go i postępują jak dzieci ciemności… 

Fot. Kowit Phothisan on Unplash

Przyjacielskie relacje 

Cieszy mnie jednak, że od wielu lat mam dobre relacje z muzułmanami, jak i fakt, że w wielu miejscach, np. na zachodzie Europy, jest to powszechne.  

A wszystko zaczęło się w Sopocie, gdzie pracowałem jako katecheta. Był rok 1987, gdy po raz pierwszy spotkałem młodych mężczyzn o śniadej cerze wielbiących Boga za pomocą subhy (sznur z paciorkami przypominający różaniec). Mieszkaliśmy w sąsiedztwie, więc codziennie pozdrawialiśmy się serdecznie. Pewnego dnia zostałem zaproszony na herbatę, a później do zwiedzenia powstającego w Gdańsku meczetu. Nikt nie dziwił się, że chrześcijanie i zakonnicy mają dobre relacje z obcokrajowcami, muzułmanami. 

Nie było też powodów, żeby się obawiać naszych sąsiadów, a i przyjemnie było wspominać zwycięstwo Jana Sobieskiego pod Wiedniem i fakt, o którym się za rzadko wspomina: że Turcja nie uznała rozbiorów Polski, chociaż zrobiła to z czysto politycznych pobudek. 

Bez obawy o głowię 

Dwadzieścia lat później wyjechałem na misje do Kamerunu i tam spotkałem muzułmanów, którzy o konkretnych porach dnia modlili się w meczetach lub wyznaczonych do tego miejscach. Przed odlotem na wakacje kupowałem u nich piękne pamiątki w korzystnej cenie. Nauczyli mnie, że trzeba się o wszystko targować, bo wtedy taka wytargowana rzecz zyskuje odpowiednią wartość. 

Już nazajutrz po moim przyjeździe do kameruńskiej parafii przyszli muzułmanie z kurtuazyjną wizytą i dali się poznać jako ludzie o szlachetnych sercach. Muzułmańskie dzieci, młodzież, dorośli, wszyscy mieli dobre zamiary i pragnienia, jak ich chrześcijańscy sąsiedzi. I tak zdobyli sobie moje serce. U nich robiłem zakupy i strzygłem się bez obawy o głowę. 

W imię przyjaźni i pokoju 

To jednak, o czym chcę napisać, było najtrudniejszym wyzwaniem dla mnie jako księdza i dla całej wspólnoty parafialnej. Któregoś dnia przyszła do mnie siostra zakonna, dyrektorka naszej szkoły diecezjalnej, do której uczęszczały również dzieci z muzułmańskich rodzin. Wiesz – zaczęła – mam do ciebie prośbę. To jest trudna sprawa. Dzisiaj byli u mnie rodzice uczennicy i poprosili o chrzest dla swojej córki. Wbity w krzesło nie mogłem uwierzyć, że ta prośba jest prawdziwa. Wolałem myśleć, że ktoś mnie sprawdza. Nie! Ja się nie zgadzam na chrzest muzułmanki… Oni są moimi przyjaciółmi. Jestem odpowiedzialny za parafię, za pokój w tym miejscu. Ja nie szukam wojny z muzułmanami. Nie robi się takich rzeczy przyjaciołom. Wyszedłem z biura i nie wiedziałem, co będzie dalej. Ale siostra została i czekała na odpowiedź. Wróciłem i oświadczyłem, że zdecydowanie jestem na nie. Siostra wyszła, a wraz z nią problem – myślałem.  

Zgódź się, bo herbata stygnie 

Niestety, za rok w drzwiach plebanii stanął ojciec dziewczyny, trzymając w ręce kartkę papieru. „Salam alejkum” – pozdrowił mnie serdeczne i z uśmiechem. „Alejkum salam” – odpowiedziałem. Chcesz herbaty? – zapytałem. Później. Teraz chcę, żebyś ochrzcił moje dziecko. Tu jest moja prośba na piśmie. W pobliżu czeka siostra, która przygotowała moją córkę do chrztu, bo moja córka niczego tak nie pragnie jak chrztu. Wiedziałem, że to dla ciebie trudne i czekałem cały rok i ona też czekała. Zgódź się, bo herbata stygnie. To była ciepła herbata, nigdy wcześniej ani później tak smacznej herbaty nie piłem, choć za rok ten sam ojciec poprosił o chrzest swojej drugiej córki. W dzień chrztu cała rodzina pierwszy raz, ale nie ostatni, przekroczyła próg kościoła. 

Fot. Peter Hershey on Unplash

We Francji – jak u Pana Boga za piecem 

Dzisiaj, po latach patrzę na tamto wydarzenie przez pryzmat wolności. Trappes, trzydziestotysięczne francuskie miasto, w stu procentach jest zamieszkałe przez ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo Boga, z których ponad 60% to wyznawcy Allaha. Są tu trzy meczety i jedna parafia katolicka, prawosławny Kościół rumuński, Kościół luterański i wspólnota żydów. Około 60% uczniów naszej katolickiej szkoły pochodzi z rodzin muzułmańskich. Na ulicach słychać język arabski i widzi się młodzież i dzieci w charakterystycznych dla wyznawców tej religii strojach. My, tzn. ks. proboszcz i ja, strzyżemy się u muzułmanów, którzy mają swój zakład fryzjerski naprzeciwko plebanii. Zakupy też robimy u muzułmanów. I chociaż niektórzy dziennikarze opisują nasze miasto po swojemu, dolewając czasami oliwy do diabelskiego ognia, to my żyjemy sobie w Trappes jak u Pana Boga za piecem.  

Troszczyć się o siebie nawzajem 

Dwa lata temu proboszcz naszej francuskiej parafii, ks. Etienne, razem z kilkoma parafianami odwiedził wszystkie trzy meczety. Od tamtej pory nasza parafia, razem z braćmi muzułmanami, organizuje zbiórkę żywności dla najbiedniejszych muzułmańskich rodzin. Ta akcja trwa przez cały Ramadan, tzn. święty dziewiąty miesiąc, w którym według tradycji rozpoczęło się objawienie Koranu Mahometowi przez archanioła Gabriela. Natomiast podczas Adwentu podobną akcję przeprowadzają muzułmanie, aby pomóc najuboższym rodzinom chrześcijańskim. 

26 lipca 2006 r. w całym świecie chrześcijańskim i muzułmańskim odbiło się głębokim echem męczeństwo księdza Jacquesa Hamela, zamordowanego przez źle uformowanych młodych muzułmanów. Wtedy muzułmanie stanęli ramię w ramię z chrześcijanami i niewierzącymi, aby oddać hołd kapłanowi, który całe swoje życie ofiarował owczarni Chrystusowej oraz był zaangażowany w promowanie dialogu międzyreligijnego. 

Targować się o każdego 

Na zakończenie pragnę podzielić się pewną myślą. Muzułmańscy handlowcy nauczyli mnie targować się o wszystko, gdyż wtedy zyskuje to prawdziwą wartość. Przypomina mi to postawę Abrahama, który odważnie „targował się” z Panem Bogiem o ocalenie Sodomy i Gomory (Rdz 18, 23-33). Dzisiaj ta rola przypada kapłanom. Jako dobrzy pasterze muszą troszczyć się i targować o wszystkie pogubione owieczki. 

Tekst: Ks. Zenon Sala, „Misje Dzisiaj 

Fot. Larm Rmah on Unsplash

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze