Chrześcijaństwo niebezpieczne

Spora część katolików krytykuje papieża Franciszka za to, że nawołuje do wspierania uchodźców. „Gdzie ten papież ma oczy?! Czy on nie widzi, że to niebezpieczne?!”. Pewnie widzi, tylko co to zmienia?

Internet to jednak bardzo przydatne narzędzie. Gdyby nie Facebook, Twitter czy fora internetowe pewnie nigdy nie poznałbym aż tylu opinii na dowolnie wybrany temat. Ostatnimi czasy często biorę pod dziennikarską lupę komentarze katolików dotyczące przyjmowania imigrantów i wypowiedzi papieża Franciszka na ten temat. Nie pierwszy raz polski katolicyzm mnie zdumiewa. Nie żebym na niego psioczył. Dobrze, że w samym środku Europy jest kraj, w którym ludzie chodzą jeszcze do kościoła (choć nie tak tłumnie jak moglibyśmy tego oczekiwać). Mamy jednak kilka przywar, które trudno mi zaakceptować.

Ojciec Święty wielokrotnie podkreślał, że imigrantom i uchodźcom trzeba pomagać. – W każdym cudzoziemcu widzę twarz Chrystusa – powiedział niedawno Franciszek we włoskiej Bolonii. Ale te słowa nas nie poruszają. Wciąż zamiast przyjąć nauczanie głowy Kościoła (mimo że może być ono trudne), chcemy przekonywać, że jednak my wiemy lepiej. Argumentujemy to bardzo różnie. Najczęściej jednak sprzeciwiamy się temu przesłaniu Franciszka, powołując się na bezpieczeństwo. Tymczasem nikt nie dawał nam przecież gwarancji czy obietnicy, że chrześcijaństwo jest bezpieczne ani – tym bardziej – komfortowe. Ojciec Święty też nie kryje przed nami zagrożeń, jakie wiążą się z przyjmowaniem przez Europę coraz większej liczby imigrantów. Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że „integracja” to piękne hasło, ale wprowadzenie go w życie jest często na granicy fikcji z rzeczywistością. Powiedzmy sobie więc wprost: Franciszek namawia nas do tego, co niebezpieczne. Ale czy jest to sprzeczne z Ewangelią?

fot. EPA/OSSERVATORE

Oburzamy się na słowa papieża, który jakby niewiele robił sobie z zagrożeń, ale nie dziwią nas słowa i postawa samego Chrystusa: „jedni drugich brzemiona noście”, „kto chce iść za Mną, niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje”? Obudźmy się wreszcie! Losem chrześcijanina jest… krzyż. Nikt nie mówi, że otwarcie bram Starego Kontynentu na przybyszów nie będzie dla nas drogą krzyżową. Być może tak właśnie będzie, być może to właśnie nas czeka. Ale cały przekaz Nowego Testamentu na tym właśnie polega, że w krzyżu, cierpieniu i w prześladowaniach mamy widzieć nasze zbawienie. Jezus poszedł tą drogą, to i my do niej jesteśmy wezwani.

Dotyczy to zresztą nie tylko uchodźców. Wyjazdy na misje, pomaganie trędowatym, więźniom, narkomanom, dzieciom ulicy, alkoholikom to także forma ofiary i ryzyka. Chyba powinniśmy przestawić sobie w głowie pewne skojarzenia. Chrześcijaństwo to nie spokojna wyspa, gdzie popija się drinki z parasolką. Chrześcijaństwo jest niebezpieczne, jest ciężką harówką i ciągłym dawaniem siebie innym. Parafrazując słowa ks. Józefa Tischnera można powiedzieć, że religia jest dla odważnych, a kto chce być tchórzem nie powinien swojego tchórzostwa religią zasłaniać.

Obyśmy, upominając się o iluzoryczne bezpieczeństwo, nie zatracili gdzieś po drodze naszego chrześcijaństwa, bo może się okazać, że nasze granice (lub serca) zamknęliśmy szczelnie nie tylko na uchodźców, ale nawet na samego Chrystusa.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze