Doręczyciele miłosierdzia

Miłość Boga do ludzi to nie przelotne uczucie. Jego współczucie i miłosierdzie to konkretne czyny.  

Święty Mateusz w swojej Ewangelii kilka razy słowa używa „współczucie”. W przypowieści o nielitościwym dłużniku (20,34), w dwóch opowiadaniach o rozmnożeniu chleba (14,14 i 15,32) i wreszcie: mówiąc o misji Dwunastu (9,36).  

Jezus chodzi po wioskach i miastach. Wszędzie widzi wielu chorych, znękanych, słabych. Jego wzrok chce objąć każdego. Chce każdemu ogłosić Królestwo Boże – nie tylko słowem, ale też tym, co robi: uzdrowieniem, uwolnieniem, pokrzepieniem. Bo Dobra Nowina to nie same słowa, ale też czyny, które te słowa potwierdzają. Nie wystarczy werbalny niepokój i pochylanie się z troską. Musi to być wyrażone poprzez konkretne działanie. 

Jezus mówi o znakach, które mają towarzyszyć misji uczniów. Chodzi o wszelkie cuda. W imię Jezusa my również możemy ich dokonywać, jeśli tylko wystarczy nam wiary, współczującej miłości i pokory. Ale chodzi również o mniej wyjątkowe znaki. O zwykłe gesty, odruchy człowieczeństwa, solidarności, które także mogą wyrażać prawdę o Królestwie Bożym i uwiarygadniać to, co o nim mówimy. Znak może być najzwyklejszy. Najważniejsze, aby był autentyczny. 

Ale najpierw trzeba „zobaczyć tłumy”, wysłuchać, zrozumieć, dostrzec ich potrzeby. Kościół, my wszyscy, powinniśmy być ciągle w ruchu, pomiędzy jednym człowiekiem a drugim, by wychodzić naprzeciw ich znękaniu i porzuceniu na pastwę własnych słabości.  

„Tłumy” to nie tylko te posłuszne owce, które są blisko pasterza (i być może go też oklaskują), ale także te, które nie odpowiadają na wezwanie. A jest ich zdecydowana większość. Te, które gdzieś są rozporoszone (także) wewnętrznie. I chociaż nie dzieli nas od nich duża odległość w sensie zewnętrznym, to do bliskości z nimi nam naprawdę daleko.  

Pasterzem nie jest ten, kto stosuje Prawo, ale ten, kto jest całkowicie oddany temu, by fundamentem swojego działania uczynić miłosierdzie. Bo przecież Izrael miał swoich kapłanów i uczonych w Piśmie, a jednak Jezus mówi, że ludzie są jak owce nie mające pasterze. Bo ten, kto zapomina o człowieku i miłosierdziu, przestaje być pasterzem. Nie potrafi troszczyć się o owce, nie potrafi ich uzdrowić, uleczyć, podnieść, wziąć na ramiona ani uwolnić z sideł Złego. Owce nie poznają w takim pasterzu głosu Jezusa i nie pójdą za nim do owczarni. Bo tylko słysząc prawdziwy głos Chrystusa, mogą powrócić do Kościoła. Tylko On ma taka moc, by na nowo zebrać wszystkich, którzy odeszli. My jesteśmy tylko – i aż – doręczycielami Jego miłosierdzia.

Przeczytaj pozostałe felietony z cyklu „Ryba w miodzie”!

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze