Dwie Nawy

Fot. misyjne.pl

#DwieNawy: czy Polska powinna być katolicka?

Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po dwóch latach wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli.

Jesteśmy właściwie na kościelnych antypodach: jeden z nas czyta „Tygodnik Powszechny”, drugi „Christianitas”. Jeden inspiruje się Tischnerem, drugi Ratzingerem. Jeden chodzi na Msze św. do parafii, drugi na trydenckie. Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po ponad roku wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli. Jesteśmy jak dwie nawy jednego kościoła. Właśnie to doświadczenie wspólnoty pomimo dzielących nas różnic zainspirowało nas do rozpoczęcia nowej serii felietonów #DwieNawy, w których pokazywać będziemy, jak w całej kościelnej różnorodności można odnaleźć jedność.

Michał Jóźwiak

Odpowiedź na pytanie, czy Polska powinna być katolicka, może wydawać nam się oczywista, ale wcale taka nie jest. Chrześcijaństwo jest co prawda niezwykle ważną i niezbywalną częścią naszej tożsamości i historii, ale przedstawiciele wszystkich religii i związków wyznaniowych powinni mieć u nas taką samą wolność wyznawania swojej wiary. To nie wymysł jakiejkolwiek ideologii, ale podstawowe założenie naszej konstytucji. W artykule 25 czytamy, że „Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione”, a „władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”.

Tymczasem w Internecie można bez trudu znaleźć artykuły czy komentarze osób zbulwersowanych tym, że w takim lub innym miejscu w Polsce żydzi chcą wybudować synagogę, a muzułmanie meczet. Czasem dochodzi nawet do protestów. W artykule 53 naszej konstytucji czytamy z kolei, że „wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. Wolność religii obejmuje także posiadanie świątyń i innych miejsc kultu w zależności od potrzeb ludzi wierzących oraz prawo osób do korzystania z pomocy religijnej tam, gdzie się znajdują”.

Gdybyśmy chcieli odgórnie ustalić, że Polska jest krajem katolickim, musielibyśmy wykluczyć z niej ludzi innych wyznań lub kultur, a także ateistów. To droga, która nie dość, że jest mało chrześcijańska, to jeszcze nieuczciwa. Jeśli Polska ma być krajem katolickim, to tylko dzięki sumie wyborów i postaw swoich obywateli. Katolickość społeczeństwa musi „iść od dołu”, nigdy na odwrót. Sam papież Franciszek powiedział w wywiadzie dla francuskiego dziennika „La Croix”, że państwo powinno być świeckie. Dodał także, że ważne jest zapewnienie wolności religii, ale przedstawicielom wszystkich grup. – Jeśli muzułmanka chce nosić chustę, powinna mieć do tego prawo tak jak katolik do noszenia krzyża – podkreślił Ojciec Święty. To naturalne, że jako katolicy chcemy, aby nasze wartości podzielało jak najwięcej osób, ale demokracja nie polega na tym, że większość narzuca swoje poglądy innym. Jednym z najważniejszych elementów naszego systemu politycznego jest poszanowanie praw mniejszości.

Kraj nie jest katolicki wtedy, kiedy wydaje rozporządzenie o wieszaniu krzyży na ścianach urzędów, ale wtedy kiedy chrześcijańskie wartości dominują w życiu jego obywateli.

Aleksander Barszczewski

Samo podnoszenie dziś w demokratycznym i świeckim społeczeństwie idei państwa wyznaniowego budzi tak żywiołowy sprzeciw nawet (lub może przede wszystkim) wśród katolików, że trudno powstrzymać się od włożenia kija w mrowisko. Czy Polska może – i czy w ogóle powinna – być katolicka?

Od razu przy tak skomplikowanym temacie trzeba powiedzieć sobie jedno: spuśćmy trochę z tonu. Jeśli nawet wśród katolików sam temat wywołuje reakcje podobne do propozycji zaprowadzenia reżimu nazistowskiego, to znaczy, że chyba nie do końca rozumiemy, na czym to wszystko polega. Obecnie istnienie katolickich państw wyznaniowych i tak nie jest możliwe ze względu na wskazania Soboru Watykańskiego II, rozważmy jednak teoretyczną możliwość ich istnienia.

Podejmując kilkukrotnie (jeszcze na studiach dotyczących myśli politycznej) temat państwa wyznaniowego, zauważyłem, że ludzie mają ogromną tendencję do przesady. Wizja totalitarnego katolickiego reżimu, który bezlitośnie karze np. za wymawianie imienia Pańskiego nadaremno, jest przecież absurdalna i nikt zdrowy psychicznie nie postulowałby czegoś takiego. Trzeba mieć świadomość, że ewentualna „wyznaniowość” państwa nie musiałaby wcale odbierać praw do swobody praktykowania swojej religii, wprowadzać cenzury, państwowych książeczek dokumentujących przygotowanie do bierzmowania ani niczego takiego. Nikomu nie trzeba odbierać żadnych praw. „Katolickość” państwa polegać by raczej mogła na nadaniu specjalnych przywilejów i ułatwień jednemu określonemu wyznaniu – katolickiemu. Spójrzmy sobie choćby do Konstytucji 3 Maja, której pierwszy rozdział brzmi (uwaga, chowajcie dzieci!): „Religia panująca”:

„Religią narodową panującą jest i będzie wiara święta rzymska katolicka ze wszystkimi jej prawami. (…) Że zaś ta sama wiara święta przykazuje nam kochać bliźnich naszych, przeto wszystkim ludziom, jakiegokolwiek bądź wyznania, pokój w wierze i opiekę rządową winniśmy i dlatego wszelkich obrządków i religii wolność w krajach polskich, podług ustaw krajowych, warujemy”.

Ojej, niby państwo wyznaniowe, a nic o inkwizycyjnych trybunach dla innowierców? Nic o publicznym paleniu na stosie za zdradę małżeńską? Jak to? Skoro więc widzimy, że wyznaniowość państwa nie musiałaby polegać na tłuczeniu obywateli Biblią po głowie, zastanówmy się: na jakich przywilejach mogłaby polegać i po co ją w ogóle wprowadzać?

Przede wszystkim w kraju, w którym większość obywateli deklaruje się jako katolicy, rzeczą naturalną mogłoby być ustanowienie największych świąt katolickich dniami wolnymi od pracy. Ustawowo wolny od pracy Wielki Czwartek albo Wielki Piątek to nie religijny fanatyzm.

Idźmy dalej: choćby obowiązkowe nauczanie religii w szkole – brzmi jak dżihad, ale w rzeczywistości w społeczeństwie, w którym istotną większość stanowią katolicy, podstawowa wiedza o historii i doktrynie Kościoła (nawet jeśli się z nią nie zgadzamy) należy do elementarnej wiedzy człowieka wykształconego i chcącego mieć pojęcie o kulturze własnego kraju.

Widzimy zatem – podobne przywileje i ułatwienia dla Kościoła nie muszą wcale odbywać się kosztem ludzi innych wyznań. 

Przeczytaj pozostałe felietony z cyklu „#Dwie Nawy”!

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze