Dwie Nawy

Fot. misyjne.pl

#DwieNawy: ślub w samolocie

Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po dwóch latach wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli.

Jesteśmy właściwie na kościelnych antypodach: jeden z nas czyta „Tygodnik Powszechny”, drugi „Christianitas”. Jeden inspiruje się Tischnerem, drugi Ratzingerem. Jeden chodzi na Msze św. do parafii, drugi na trydenckie. Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po ponad roku wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli. Jesteśmy jak dwie nawy jednego kościoła. Właśnie to doświadczenie wspólnoty pomimo dzielących nas różnic zainspirowało nas do rozpoczęcia nowej serii felietonów #DwieNawy, w których pokazywać będziemy, jak w całej kościelnej różnorodności można odnaleźć jedność.

Michał Jóźwiak

Entuzjazm, radość, podziw, a z drugiej strony święte oburzenie, zgorszenie i niedowierzanie. Co wywołało tak skrajne reakcje? Ślub pewnej pary na pokładzie samolotu, który pobłogosławił papież Franciszek. Ta sytuacja to dla mnie idealne zobrazowanie istoty Kościoła – przyprowadzanie ludzi do Boga. To właśnie zrobił Ojciec Święty. Para weszła na pokład mając nieuregulowaną sytuację (byli tylko po ślubie cywilnym), a wyszła z samolotu jako pełnoprawne katolickie małżeństwo.

Okazuje się jednak, że nawet tak cenne wydarzenie można oceniać negatywnie i podważać jego istotę. Powód zawsze się znajdzie. Środowiska tradycjonalistów pytają: a gdzie stuła, alba, woda święcona, ołtarz, Te Deum? No tak, jasne, że ślub z uwzględnieniem wszystkich formalnych i estetycznych elementów to wzór, który nie bez powodu przyjął się w Kościele. Trzeba jednak pamiętać, że obrzęd liturgiczny nie jest wcale konieczny. Wszystkie te widoczne znaki mają pomóc nam w zrozumieniu tego, czym jest sakrament małżeństwa, odpowiednio w niego wprowadzić lub do niego przygotować. Życie jednak pisze różne scenariusze i kiedy widzę oburzenie tradycjonalistów postępowaniem Głowy Kościoła, mam przed oczami sceny z Ewangelii wg św. Marka czy św. Łukasza, kiedy to faryzeusze zarzucają Jezusowi, że nie powinien uzdrawiać w szabat. – To szabat został ustanowiony dla człowieka , a nie człowiek dla szabatu – zamykał usta obłudnikom Jezus.

Podobnie możemy określić sytuację z papieskiego samolotu. Sakrament jest dla człowieka, a nie człowiek dla sakramentu. Niektórzy chcieliby doszukiwać się w Kodeksie Prawa Kanonicznego zapisów, które nie pozwoliłyby papieżowi na pobłogosławienie parze w takiej formie i w takiej sytuacji. Zapominają jednak o dwóch kwestiach. Po pierwsze Stolica Apostolska jest monarchią, której głową jest papież i ma on pełnię władzy. Po drugie ostatni zapis w prawie kanonicznym wprost mówi o tym, że „zbawienie dusz zawsze winno być w Kościele najwyższym prawem” (kan. 1752). To oznacza, że można temu celowi podporządkować wszystko, w tym także formę, do której co niektórzy wykazują nadmierne przywiązanie. Papież Franciszek nazywa to „wykrochmalonym Kościołem”, który w sztywnych zasadach widzi prawdziwą wierność Bogu.

Tymczasem już z Ewangelii wiemy, że podążanie za Panem nie polega na przesadnym formalizmie, lecz przede wszystkim na trosce o zbawienie człowieka. A przecież „małżeństwo stwarza zgoda dwóch stron”. Tylko tyle i aż tyle. Cała reszta ma w tym pomóc. Para w papieskim samolocie wcześniej zwlekała ze ślubem. Papież, jako kapłan, nie mógł zaproponować im innego rozwiązania jak wyprostowanie ścieżek od razu, natychmiast, w tej chwili. To pokazuje, że nawrócenie do kwestia decyzji, a nie podpisywania świstków od proboszcza. Chcę takiego Kościoła, bo uważam, że w takim postępowaniu obecny jest duch Ewangelii.

Nie zamykajmy Boga w naszych ludzkich formach i przyzwyczajeniach. Bóg je przekracza, bo chce za wszelką cenę spotkać się z człowiekiem. Tak, za wszelką cenę. Nie przez formę, ale pomimo formy.

Aleksander Barszczewski

Przyznaję się: dla spokoju sumienia staram się nie śledzić „medialnych gestów” hierarchów Kościoła. Najczęściej są one bowiem przekroczeniem jakichś przepisów – na ogół liturgicznych, ale również dyscyplinarnych, bezpieczeństwa itp. Wszystko podyktowane jest zawsze „salus animarum”, czyli zbawieniem dusz. Zastanawiam się wtedy tylko – czyich dusz? O tym zaraz.

Nad ostatnim medialnym gestem papieża Franciszka nie dało się przejść do porządku dziennego. Podczas podróży w samolocie z prośbą o błogosławieństwo do papieża zwróciła się para należąca do obsługi maszyny, żyjąca od ośmiu lat w niesakramentalnym związku. Papież zapytał parę o przekonania dotyczące wartości małżeństwa, po czym w jego obecności udzieliła sobie  ślubu, któremu papież błogosławił. Na miejscu spisano dokument potwierdzający ich ślub, po czym wniebowzięta para udała się do dziennikarzy, by opowiedzieć o całej sytuacji. W naszej redakcji, jak i zresztą na całym świecie, wywiązała się od razu burzliwa dyskusja: czy poszanowanie przepisów (w tym przypadku dopełnienie wszystkich formalności oraz zastosowanie przewidzianego przez przepisy liturgiczne przebiegu ceremonii) może stać ponad zbawieniem dusz? Czy ważniejsza jest litera czy duch prawa? Sama istota sakramentu została zachowana i trudno odmówić mu ważności – para żyjąca do tej pory w grzechu teraz cieszy się sakramentalnym ślubem. Cel osiągnięty, sakrament ważny – czego chcieć więcej?

W takich przypadkach niezmiennie przywołuję w myślach obrazy Jezusa uzdrawiającego często wbrew mojżeszowemu prawu – opisów tych pełno jest na kartach Ewangelii. Uzdrawianiu towarzyszy jednak bardzo często napomnienie: „Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich” (Mk 1,44). Jezus rzeczywiście przedkłada ducha nad literę prawa, nie chce jednak robić wokół tego rozgłosu. Niewątpliwe dobro wynikające z uzdrowienia nie ma stanowić wymówki i zachęty dla innych do łamania prawa – wręcz przeciwnie.

Przez stulecia Kościół rozumiał to czytelne przesłanie i w wyjątkowych przypadkach (np. w celu uniknięcia zgorszenia) pozwalał na udzielanie sakramentów, omijając różne przepisy np. udzielając ślubów „po cichu” w zakrystii. Nigdy jednak nie stawiano takich przypadków na świeczniku, rozumiejąc, że poza zbawieniem dusz tych konkretnych ludzi znajdujących się w trudnej sytuacji ważne jest również zbawienie wszystkich innych i danie im dobrego przykładu.

Pozwolenie na to, żeby w trakcie samolotowej ceremonii robiono zdjęcia, żeby para jako pierwsze, co zrobiła po ślubie, udzieliła wywiadu,  jest po prostu pomieszaniem wartości. Tworzy to bowiem mylne wrażenie, że Kościół takie przypadki stawia za przykład oraz że na zawołanie, bez żadnego przygotowania i rozeznania „przyklepuje” niesakramentalne związki pozbawiając je szansy na to, by przez trudy przygotowania zmieniły swoje życie.

Przeczytaj pozostałe felietony z cyklu „#Dwie Nawy”!

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze