Fot. domena publiczna

Gdy Karol Wojtyła został papieżem, ona stanęła właśnie na szczycie Mount Everest 

Święty Jan Paweł II powiedział potem do Wandy: „Dobry Bóg tak chciał, abyśmy tego samego dnia zaszli tak wysoko”. 

16 października 1978 r. miliony Polaków zgromadziły się przed telewizorami, na placach, przy odbiornikach radiowych, wiedząc, że konklawe wybrało papieża. Nikt się nie jednak nie spodziewał, że będzie to Polak – Karol Wojtyła. Człowiek, który nie tylko odegrał kardynalną rolę w walce o wolność i niepodległość swoich rodaków ale także był świętym człowiekiem, papieżem nowego tysiąclecia i… górskim wspinaczem.  

W tym samym czasie na najwyższym szczycie Ziemi, w ciszy przerywanej własnym oddechem i szumem mroźnego wiatru, staje pierwszy Polak i trzecia w historii kobieta, Wanda Rutkiewicz. Oceniano potem, że jej wejście graniczyło z cudem, ponieważ zrobiła to bez tlenu, maska bowiem była całkowicie zamarznięta. Wanda mówiła potem:  

Moja radość na szczycie nie jest butna, nie podnoszę rąk do góry gestem brania świata w posiadanie (…). Górę traktowałam jak przeciwnika, bez ciepłych uczuć dla jej piękna i potęgi. Pozwoliła mi zwyciężyć i nie mogę chełpić się zwycięstwem. To tak, jakbym chełpiła się łaskawością. 

Wanda Rutkiewicz była jedną z najwybitniejszych himalaistek na świecie: zdobyła Nanga Parbat, K2, Annapurnę, Gaszerbrum II, Gaszerbrum I, Czo Oju czy nawet Sziszapangme. Wierzyła w Boga. Gdy tylko spotkała się z nowym papieżem, swoim rodakiem, podarowała mu kamyk ze zdobytego „dachu świata” – Mount Everest.  

– O spotkaniu [z Janem Pawłem II – przyp. red.] Wanda opowiadała z wielkim wzruszeniem przez następne lata – wspomina Anna Czerwińska, znana himalaistka, partnerka jej wypraw. – Była z tego dumna, czuła się bardzo wyróżniona. 

Jej przyjaciele wspominają, że Wanda była niezwykłą kobietą. Zawsze niezależną, nigdy również nie założyła rodziny (mimo kilku wyraźnych możliwości). Wejściem na Mount Everest wyprzedziła wszystkich swoich kolegów, polskich himalaistów. Andrzej Zawada, organizując potem wyprawę w serce Himalajów, mówił do wspinaczy: – To Wanda dała radę, a wy nie dacie?.  

Wanda nie raz ocierała się o śmierć. Wspinając się na kolejne góry, traciła partnerów. To nie przeszkodziło jej w ciągłej walce o nowe szczyty. O swojej pasji mówiła: 

Gdyby najkrócej określić to, co właściwie wciąż ciągnie mnie w góry, to jest to – przyjemność. Przyjemność pojawia się wtedy, gdy nie myśli się jedynie o wejściu na wierzchołek, ale gdy np. idąc po lodowcu, człowiek zaśpiewa, zaśmieje się czy zrobi komuś jakiś kawał. Jest też w górach tyle piękna i w tylu postaciach, że trudno to wyrazić. Jest to urlop od spraw codziennych i oddalenie się od nich, choć nie oznacza to ucieczki, a tylko potrzebny względem nich dystans. 

Jej miłość do gór nie była egoistyczna, ale była formą ciągłej drogi poprzez własne słabości. Dzisiaj jest wzorem dla młodych ludzi, o czym świadczy fakt, że coraz więcej szkół i drużyn harcerskich obiera sobie ją jako patronkę.  

Wanda została w górach bezpowrotnie. Ostatni raz widziano ją na stokach Kanczendzongi w Himalajach w 1992 r. Prawdopodobnie tam zginęła, choć jej ciała nigdy nie odnaleziono. Niektórzy – jak jej matka – twierdzą, że być może wciąż tam jest, po drugiej stronie góry, wśród Tybetańczyków, gdzie być może wybrała już nowe życie. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze