Katolicka szkoła? U nas się sprawdza

Kiedy po raz pierwszy niemal dziesięć lat temu stanęliśmy przed wyborem szkoły dla naszego dziecka, w zasadzie długo się nie zastanawialiśmy. Szkoła rejonowa była ogromnym molochem, a zajęcia odbywały się na trzy zmiany. Baliśmy się takiego rozwiązania. Wybraliśmy małą szkołę katolicką. Obecnie uczy się w niej czworo naszych dzieci. 

Zdjęcie: Małgorzata i Tomasz Terlikowscy

Nieraz na wieść o tym, że nasze dzieci chodzą do szkoły katolickiej, słyszałam pytanie, czy nie robię im krzywdy, zamykając je w getcie i budując nad nimi klosz bezpieczeństwa. Bo nie ulega wątpliwości, że nasza szkoła w porównaniu z wielką publiczną placówką, w której klas na jednym poziomie jest tyle ile liter w alfabecie, to jak u Pana Boga za piecem. Mały budynek, klas niewiele, wszyscy wszystkich znają, nikt nie jest anonimowy, atmosfera wręcz rodzinna. Czy moje dzieci po latach spędzonych w takim miejscu będą w stanie poradzić sobie z mało przyjemnym światem? Czy będą umiały radzić sobie z tymi wszystkimi zagrożeniami, jakie czyhają na młodych ludzi? I kiedy sama zastanawiałam się nad tym wyborem, na jednej z konferencji poświęconych edukacji i zagrożeniom od doświadczonego pedagoga usłyszałam zdanie, które bardzo wiele mi wyjaśniło, a przy okazji pozwoliło pozbyć mi się wątpliwości. Dziecko, by wzrastać, potrzebuje przyjaznego środowiska, analogicznie do rośliny, którą nakrywamy kloszem. I kiedy ta roślina rośnie, z czasem coraz bardziej unosimy ten klosz, aż do całkowitego jego wyeliminowania. I podobnie z dzieckiem. Kiedy jest małe, chronimy je, i powoli, powoli dajemy mu coraz więcej przestrzeni. Nie zgodzę się więc z tezą, że posyłając dziecko do tego typu placówki, zamykamy je w getcie. Dzieci przecież funkcjonują w różnych środowiskach, nie tylko szkolnym, ale także podwórkowym, harcerskim czy wspólnotowym i mają możliwość konfrontowania się z rówieśnikami wywodzącymi się z różnych domów. I bardzo dobrze.  

W naszym przypadku wybór był o tyle prosty, że szkoła, do której zamierzaliśmy posłać nasze dziecko (a jak się z czasem okazało, także i pozostałe), założona została przez proboszcza parafii, w której byliśmy oboje zaangażowani. Znaliśmy to środowisko i mu ufaliśmy. Mieliśmy świadomość, że oddajemy dziecko w ręce ludzi, którzy myślą podobnie do nas, wyznają podobne wartości i w tym duchu będą także przekazywać wiedzę naszym dzieciom. Dziecko w tygodniu spędza dużo więcej godzin w szkole niż w domu, więc ważne było dla nas by te dwa środowiska – szkolne i rodzinne – wzajemnie się nie wykluczały, a uzupełniały. W tym przypadku miałam pewność, że nie zaskoczą mnie edukatorzy seksualni czy inni zwolennicy równości i nie zaczną indoktrynować naszych dzieci. I nie pomyliłam się.  

 

Oprócz programu nauczania (który, rzecz jasna, jest niezmiernie ważnym czynnikiem przy wyborze szkoły dla dziecka) istotny był też dla nas program wychowawczy uwzględniający aspekt religijny. Ważne też było, żeby ta religijna formacja nie była tylko na papierze, ale żeby realizowana była każdego dnia. Szkolna kaplica, wspólna codzienna modlitwa, wspólne szkolne Msze św. czy rekolekcje to dla nas także był ważny element, który braliśmy pod uwagę, decydując się na taką a nie inną placówkę. Z początku i my, i dzieci musieliśmy się nauczyć mówić do wszystkich „Szczęść Boże”, zamiast „dzień dobry” (takie zasady panują w szkole). Musieliśmy nauczyć się, że nie tylko lekcje zaczynają się wspólną modlitwą, ale także… zebrania z rodzicami.  

Kolejnym argumentem przemawiającym za wyborem takiej a nie innej szkoły był ten dotyczący liczebności klas. Z przyczyn lokalowych nasza szkoła siłą rzeczy musiała tworzyć mniejsze klasy, maksymalnie osiemnastoosobowe. Mniej dzieci to większa możliwość indywidualnego podejścia do ucznia, co ostatecznie procentuje podczas egzaminów. Oprócz innych ewidentnych plusów w postaci rozwiniętej edukacji językowej czy wysokiego poziomu nauczania są też minusy. Szkoły katolickie to w większości placówki prywatne lub niepubliczne, a co za tym idzie, nauka w nich wiąże się z opłatą czesnego. Patrząc na nasze dzieci, widzimy, że to jednak dobrze wydane pieniądze. I jeszcze jedna niedogodność, czyli dojazdy. Szkoła niestety nie znajduje się w pobliżu naszego domu (choć jest w tej samej dzielnicy).  


Motywacje rodziców posyłających dzieci do szkół katolickich są różne. Jest grupa takich, dla których ważna jest formacja religijna, ale dla wielu bywa ona – niestety – traktowana jako zbędny balast: coś co zabiera dzieciom czas, który mogłyby spożytkować na kolejną lekcję angielskiego czy matematyki. Tolerują to jednak, bo atutem danej szkoły jest na przykład wysoki poziom nauczania języków obcych czy przedmiotów ścisłych. Ale bywa też odwrotnie, szkoły katolickie – ku zaskoczeniu rodziców – są katolickie tylko z nazwy i z każdym rokiem coraz bardziej tracą ten katolicki charakter na rzecz jakiejś otwartości czy dziwnych trendów wychowawczych, powoli pojawiających się także w szkołach, które –wydawałoby się – powinny stawiać im opór. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze