Katolik czy tradycjonalista? – kilka słów o niepotrzebnej wojnie

Czy krucjata przeciwko hejtowi polegająca na obrażaniu ma szansę osiągnąć sukces? Zakończył się właśnie test takiej metody zaprezentowany przez o. Remigiusza Recława SJ.

Obrazki rozpowszechniane przez o. Recława

Wszystko zaczęło się niewinnie około miesiąca temu, kiedy młodzież z Salezjańskiej Pielgrzymki Ewangelizacyjnej opublikowała na Facebooku filmik, na którym, delikatnie mówiąc, zachowuje się w kościele dość swobodnie. Posypała się na nich prawdziwa lawina negatywnych komentarzy, niektórzy mówili nawet o znieważeniu Najświętszego Sakramentu i wzywali do modlitwy przebłagalnej. W obronie młodzieży stanął właśnie o. Recław, który w opublikowanym przez siebie materiale przekonywał, że są oni nadzieją Kościoła, a krytykujący ich tradycjonaliści w gruncie rzeczy nie są nawet katolikami.

Hejt

Po tym, jak pierwszy film odbił się szerokim echem, jezuita zaczął publikować kolejne materiały, w których narzeka na „tradycjonalistyczny hejt” z którym spotyka się z racji organizowanych przez siebie uwielbień. W rzeczywistości jednak narzekanie to staje się tylko pretekstem do obrzucenia środowisk przywiązanych do tradycji stosem wyzwisk. Ojciec Remigiusz dokonuje niestety kilku zupełnie błędnych założeń, na podstawie których wywodzi bardzo śmiałe, ale i niestety obraźliwe tezy. Zanim przejdziemy do nich, zadajmy sobie jednak pytanie – czy każda krytyka to hejt? Niekiedy odnoszę wrażenie, że w dzisiejszych czasach każda uwaga (a szczególnie taka, która mnie boli albo z którą sobie nie radzę) nazywana jest hejtem. A przecież to nie to samo. Obrażanie, wyzywanie, czepialstwo i inne plucie jadem – rozumiem. Ale merytoryczna krytyka, nawet jeśli pojawia się w formie zmasowanej?

Założenia i wnioski

Już pierwsze założenie ojca Recława, czyli tylko tradycjonaliści hejtują jest trudne do obronienia. Większość krytyki, z jaką spotyka się duchowny, pochodzi prawdopodobnie właśnie z tej strony, ale z racji jego działalności trudno, żeby pochodziła z innej. Podobnie jest z hejtem – spotykają się z nim wszystkie środowiska, również moje.
Jezuita określa również wszystkich tradycjonalistów „lefebrystami” (cokolwiek w jego rozumieniu, by to nie znaczyło), bo jak mówi: każdy lefebrysta określa się jako tradycjonalista, więc jak najbardziej uprawnione jest stosowanie tych terminów wymiennie. Drobny problem polega na tym, że każdy „lefebrysta” jest również człowiekiem (jeśli nie, to jesteśmy zgubieni), analogicznie więc wszystkich ludzi należałoby nazwać „lefebrystami”.

Belka w oku

Obrazki rozpowszechniane przez o. Recława

Jezuitę wyraźnie boli krytyka jego liturgicznej samowoli, ale nie mogąc (czy nie chcąc) na nią w sposób merytoryczny odpowiedzieć, postanawia po prostu ulżyć sobie w Internecie, ubierając to w płaszczyk „krucjaty przeciwko hejterom”. Krucjata wygląda niestety bardzo nieszczerze, ojciec Recław posuwa się bowiem dalej niż błędne spostrzeżenia, twierdząc że tradycjonaliści nie są nawet katolikami (sic!), a zamiast miłosierdzia „wolą rzucać ekskomuniki i palić stosy”. I to już nie jest krytyka, a właśnie podręcznikowy wręcz hejt.

Rozumiem

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ośmieszając swoje własne argumenty, o. Recław traci zupełnie szansę na zrozumienie, nawet w kwestiach, w których może mieć rację. Każdy ruch w Kościele ma swoje problemy – naszym jest podatność na syndrom oblężonej twierdzy i łatwość w wydawaniu bardzo kategorycznych osądów. Gdyby zwrócić na to uwagę w normalny sposób, można byłoby osiągnąć coś konkretnego, tak jednak przez dwa tygodnie z okładem katolicki kapłan wyśmiewał i obrażał wiernych Kościoła. Ad maiorem Dei gloriam oczywiście.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze