Mozaika "Miłosierny Samarytanin" z Sanktuarium św. Jana Pawła II

Mozaika „Miłosierny Samarytanin” z Sanktuarium św. Jana Pawła II

Koniec Roku Miłosierdzia: to dopiero początek

Przez ostatni rok słowo „miłosierdzie” odmienialiśmy przez wszystkie przypadki. Czy jednak „przypadkiem” nie sprowadziliśmy go do pustego aktywizmu?

Bez wątpienia mamy za sobą wyjątkowy czas. Czas  kumulacji łask, wspaniałych wydarzeń i odkrywania na nowo tego, Kim jest Bóg. Gdy papież Franciszek 8 grudnia 2015 r. otwierał Rok Miłosierdzia, poczułam zaproszenie do wejścia w coś szalonego i pięknego. I patrząc wstecz – nie pomyliłam się.

Pierwszy krok

Początkowo myślałam, że Rok Miłosierdzia to będzie czas, gdy zacznę robić więcej dla innych. Skupiałam się na wykonywaniu „dobrych uczynków” i analizowałam, w jaki sposób mogę jeszcze bardziej zaangażować się w akcje pomocowe w mojej wspólnocie. Nagle zaczęło brakować tchu i czasu na modlitwę. Nagle zabrakło siły płynącej ze spotkania z Nim. I dostałam taki „mocny duchowy strzał”, jakby Jezus mówił – „Nie chcę, abyś służyła Mi, nie mając czasu na rozmowę i bycie ze mną. Nie chcę tego. Nie chcę, abyś była najemnikiem, ale abyś była córką”. Poczułam wyraźnie, że pomyliłam pierwszy krok z ostatnim.

A co jest pierwsze? Na pewno nie miłosierdzie okazywane przeze mnie innym. To właśnie jest ostatni krok. Pierwsze jest Miłosierdzie Boga wobec mnie. To On jest pierwszy w przebaczeniu, w uczynkach miłosierdzia, w czułości, w miłości, we wszystkim. To On jest miłosiernym Samarytaninem, który nie brzydząc się, opatruje moje rany zadane przez grzech.

Mozaika "Miłosierny Samarytanin" z Sanktuarium św. Jana Pawła II

Mozaika „Miłosierny Samarytanin” z Sanktuarium św. Jana Pawła II

I to nie grzech „przypadkowy”, ale ten grzech świadomego powiedzenia Mu „nie”. Tak prosto w twarz i bez ogródek. To mój grzech wywołuje ból Jego serca i łzy. To grzech, który krzywdzi Boga. I On naprawdę przeze mnie płacze. To Go jednak nie zraża do mnie i nie zniechęca do tego, aby przebaczyć mi nie siedemdziesiąty siódmy, ale milionowy raz. Jego czułość zaczęła mnie jednocześnie zachwycać, pociągać i przerażać. Bo jak to jest, że w im większej byłam słabości, On okazywał mi jej jeszcze więcej?

 Powrót

W bulli „Misericordiae Vultus” papież Franciszek pisze:

„Na ogrom grzechu Bóg odpowiada pełnią przebaczenia. Miłosierdzie będzie zawsze większe od każdego grzechu i nikt nie może ograniczyć miłości Boga, który przebacza”.

W tych słowach poczułam się jak dziecko, które upadło, biegając po placu zabaw , choć Tatuś prosił, by było ostrożne. A On nie dosyć, że się nie gniewa, to lituje się nade mną i całuje moje stłuczone kolano. Dotarło do mnie mocno, że pierwszym krokiem jest właśnie to – uznanie siebie za grzesznika i za kogoś, dla kogo pomoc Boga jest po prostu niezbędna. Jest jak tlen. Bez Niego nie mogę i nie potrafię istnieć. Bez Niego naprawdę nigdy nic.

Papież Franciszek w książce „Miłosierdzie to imię Boga” pisze:

„Bóg jest opiekuńczym, uważnym ojcem, gotowym przyjąć każdego, kto wykona choć jeden krok albo kto pragnie wykonać choć jeden krok w stronę domu”.

To wspaniała perspektywa, że zawsze mogę do Niego wrócić. Zawsze. Wystarczy, że zapragnę. To Mu wystarcza i to dotyczy wszystkich. A szczególnie tych, którzy Go dzisiaj obrażają i prześladują. To On w swoim szalonym miłosierdziu chce przebaczać najbardziej tym, którzy odeszli najdalej i którzy Go nienawidzą. I nie chce, abyśmy z nimi walczyli, ale pokochali. Boże szaleństwo.

 To dopiero początek

A gdzie w tym wszystkim jest miejsce na uczynki miłosierdzia? To właśnie jest ten ostatni krok. Dopiero ze świadomością tego, że jestem kochana, mogę kochać. Dopiero widząc, że sama doświadczam przebaczenia, mogę przebaczać. Dopiero dostrzegając, że Bóg troszczy się o moje życie, mogę podzielić się z ubogim. I nie będzie to wtedy tylko działalność dobroczynna, ale prawdziwe miłosierdzie. Bo On będzie jego źródłem – jednym zresztą.

Kilka dni przed zakończeniem Roku Miłosierdzia Franciszek powiedział:

„Jeśli każdy z nas codziennie spełni jeden uczynek miłosierdzia, będzie to rewolucja na świecie”.

Początkowo wydawało mi się to „dość mało”. Patrząc jednak realnie na moją codzienność – nie dziwię się, że papież wymaga od nas „tylko tyle”.  Nie chodzi przecież o to, aby dużo robić, ale dużo kochać. Non stop. I to zarówno w  Roku miłosierdzia, jak i po jego zakończeniu. A z czasem tak „nasiąkniemy” Jego miłością, że nie będziemy wykonywali już uczynków miłosierdzia, ale cali staniemy się miłosierdziem. W każdym spojrzeniu i każdym geście. Zacznijmy tę rewolucję już dziś.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze