Ksiądz siłacz [WIDEO]

Jest kapłanem, ale oprócz dźwigania ludzi z grzechu podnosi też prawie trzystukilogramowe sztangi. Ksiądz Krzysztof Faron łączy w sobie dwóch siłaczy: moc ducha i moc mięśni.                                                               

Z racji wykształcenia i zawodu znam całkiem sporo księży, ale jest ksiądz pierwszym, który podnosi ciężary. Co było pierwsze: ciężary czy seminarium? Czy da się połączyć życie sportowca i kapłaństwo? 

Pierwszy był Bóg. „Poczułem” powołanie w V klasie szkoły podstawowej i od tego czasu rozeznawałem, czy to jest ta droga. W międzyczasie byłem ciągle zafascynowany sportem. Próbowałem głównie biegów krótko- i długodystansowych oraz i piłki nożnej. Potem pojawiła się pasja do dźwigania ciężarów. Kolega Daniel pokazał mi siłownię w wieku 15 lat, a w dniu urodzin 4 kwietnia 2005 r., w wieku 17 lat zacząłem prawdziwą przygodę z ciężarami, która trwa do dzisiaj.  

Da się, jeśli Bóg tego ode mnie chce. Jeśli Bóg dał mi wiele cech fizycznych, charakteru oraz olbrzymią pasję do tego sportu, to zrobił to po coś. Do końca nie wiem, jaki jest tego cel. Przekonam się z czasem. Jeżeli dał talenty, to mam je wykorzystać. Jednocześnie, jeśli mnie wybrał do bycia Jego kapłanem, to chcę, aby korzystać w kapłaństwie do walczenia o każdą duszę, również przez sport. Przyciągnąć innych do Boga przez sport. Jeżeli Bóg będzie stale na pierwszym miejscu, to reszta też będzie na swoim miejscu i czy sport, czy cokolwiek innego będzie naszą więź z Bogiem wzmacniać, nie osłabiać. 

Czytałam, że odnosi ksiądz sukcesy sportowe w tej dyscyplinie. Teraz jest moment, że można się tym pochwalić.  

Pomimo tego, że moja przygoda z siłownią trwa już ponad 12 lat, to prawdziwe treningi rozpoczęły się dopiero po wyjściu z seminarium w 2013 r. Wcześniej wiedzę czerpałem z Internetu i czasopism kulturystycznych. Niestety taka wiedza to było zbyt mało, żeby osiągać naprawdę dobre wyniki w tym sporcie. Szczególnie ciężko było przez sześć lat pobytu w seminarium. Przychodziły chwile kryzysu czy dalej ćwiczyć, ponieważ musiałem dokupić sprzęt, bo ten seminaryjny nie wystarczał. Posiłki były jak w wojsku. Czasami człowiek się najadał, czasami nie. Musiałem czas przechadzki, czyli około półtorej godziny, poświęcić na trening. Inni szli na miasto lub robili inne rzeczy, ja natomiast ćwiczyłem. Musiał iść z pełnym żołądkiem od razu po obiedzie i szybko zrobić trening, bo tylko tyle czasu było. Ale przetrwałem. Od 2014 r. mam osobę, która pomaga mi w diecie oraz w treningach trójboju siłowego klasycznego (przysiad ze sztangą, wyciskanie na klatkę leżąc, martwy ciąg). Oprócz wyglądu zawsze chciałem być silny. Kolega zaproponował mi trenera od trójboju siłowego. Spróbowałem i mi się spodobało. Początkowo chciałem wystartować w jakichkolwiek zawodach dopiero po ukończeniu 40 lat, w kategorii weteranów. Mój trener powiedział, że mam do tego sportu predyspozycje i talent, i żebym spróbował już teraz. Dlatego po niecałych trzech latach trenowania konkretnie trójboju siłowego klasycznego, a nie zwykłego machania sztangielkami dla wyglądu i siły, wystartowałem w swoich pierwszych zawodach 1 kwietnia 2017 r. w Rudzie Śląskiej. Zdobyłem srebrny medal na Pucharze Polski. Na moich drugich zawodach, które odbyły się 6 października w Sosnowcu, zdobyłem brązowy medal Mistrzostw Polski i pobiłem rekord Polski w jednej z konkurencji – w martwym ciągu podniosłem 267.5 kg w kategorii do 74 kg, bo w takiej kategorii wagowej startuję. Chciałbym dalej móc ćwiczyć i startować, ale to wszystko zależy od ks. proboszcza i obowiązków duszpasterskich. Inni zawodnicy, będący w moim wieku trenują już tą dyscyplinę sportową nawet kilkanaście lat. Dlatego jest mi trudniej ich dogonić, jednak jeśli Bóg będzie chciał, żebym startował to dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.  

A jak na księdza pasję reagują ludzie?  

Moi najbliżsi wiedzą, że trenuję i się cieszą. Natomiast parafianie w większości nie wiedzą o tym, bo o tym nie mówię. Młodzieży, którą uczę, czasami wspomnę w ramach jakiegoś świadectwa, zachęcenia itd. Oni także są do tego pozytywnie nastawieni. Oczywiście są też osoby, które są temu przeciwne. Twierdzą, że powinienem cały czas poświęcać parafii, że ksiądz tego nie powinien robić itp. Często oceniają, nie widząc wszystkiego. Dla mnie jest najważniejsze, co myśli o tym Bóg. Ciągle Go pytam, czy chce, abym ćwiczył i przez sport przyciągał innych do Niego. Póki co podsyła mi ludzi, możliwości które pozwalają, abym swój talent w tym sporcie dalej rozwijał. Bóg dał mi też pasję do tego sportu. Po prostu kocham dźwigać olbrzymie ciężary. Oczywiście jednocześnie ciągle się pytam, co, kto jest dla mnie ważniejsze: sport czy Bóg. I mam tę świadomość, że sport nie może być ważniejszy od Boga, bo wtedy mnie zniszczy.  

A co jest trudniej podźwignąć? Sztangę czy człowieka z grzechu?  

Trudne pytanie. I w dźwiganiu sztangi, i w podźwignięciu człowieka z grzechu potrzeba dużo miłości, cierpliwości, niepoddawania się oraz łaski Boga. Sport wiele mnie nauczył i pozwala mi być lepszym człowiekiem, a przez to lepszym księdzem. Niech Bóg i Maryja odbiorą sobie chwałę w moim życiu i w tym sporcie. Amen. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze