A young girl stands amid the freshly made graves of 70 children many of whom died of malnutrition. Dadaab refugee camp.

Łagodna śmierć w Nanyuki

Siostra Ewa, felicjanka, uważała za szczęście to, że mogła być na misjach. Doświadczyła tam, że Pan naprawdę troszczy się o każdego człowieka i zabiera z tego świata w najlepszym momencie.  

W 2003 r. powstało bodajże pierwsze w Kenii hospicjum całodobowe. Nanyuki to miejscowość położona na równiku, otoczona pięknymi górami. Wcześniej istniało tam hospicjum dojazdowe. Wyszukiwano nieuleczalnie chorych i rozprowadzano wśród nich środki uśmierzające ból. Szerzyła się epidemia wirusa HIV. Niemały wpływ na tę plagę miało zjawisko prostytucji, któremu sprzyjało stacjonowanie w pobliżu żołnierzy brytyjskich. Umierało bardzo dużo młodych ludzi. Hospicjum w Nanyuki przyjęło nazwę Huruma, tzn. miłosierdzie. Pewien Włoch, który miał firmę budowlaną, bardzo przeżył śmierć swojego pracownika. Ten zmarł na terenie szpitala państwowego, ponieważ będąc chory na AIDS, nie uzyskał pomocy medycznej. Przebywając w swoim kraju na wakacjach, wspomniany Włoch opowiedział innym o całym zdarzeniu. Ludzie dobrej woli zebrali środki na stworzenie hospicjum-szpitala w Nanyuki, aby potrzebujący opieki mogli tam godnie umrzeć. 

O prowadzenie ośrodka poproszono felicjanki pracujące w Kenii. Na otwarciu hospicjum było tylko trzech pacjentów, których przysłał miejscowy proboszcz, Włoch. Natomiast w slumsach mieszkało bardzo dużo ludzi porzuconych i chorych, do których trzeba było wyciągnąć pomocną dłoń. W hospicjum zdarzało się wiele przypadków, gdy ludzie odchodzili z tego świata wprost w cudownych momentach.  

– Kiedy jednego dnia ksiądz udzielał komunii chorym bliskim śmierci, wzbudził zainteresowanie u pewnego chorego, który leżał w łóżku, bardzo wychudzony. Dzień wcześniej prosił o nóż, aby podciąć sobie żyły. Bardzo cierpiał i chciał się zabić. Był kryminalistą. – Co tam dajesz!? – Pana Jezusa. – Daj i mi! – Nie mogę dać ci, bo nie jesteś katolikiem. – Co to znaczy, że nie jestem katolikiem!? – Nie jesteś ochrzczony. – To ochrzcij mnie! – Ale czy wierzysz w Jezusa? Ksiądz opowiedział w kilku zdaniach o Jezusie i zbawieniu. Ten człowiek uwierzył. Siostra przyniosła wodę, ksiądz ochrzcił go. Następnego dnia chory zmarł. 

– Pewna dziewczyna uciekła do Nairobi od rodziców. Tam zaraziła się HIV, była już ciężko chora, potrzebowała opieki innych. „Przyjaciele” podrzucili ją do domu rodziców, pozbywając się kłopotu. Rodzice nie chcieli jej, odmówili opieki i podrzucili do hospicjum. Cała była w ranach, bardzo wychudzona, wylękniona. Przy dotyku schodziła jej skóra. W czasie pobytu w Huruma nawróciła się, wyspowiadała. Nawiązała kontakt z matką, która przyjechała odwiedzić. Nigdy nie narzekała. Było widać, że jest naprawdę zjednoczona z Jezusem. Umierała pojednana ze sobą i światem. 

– Gdy siostra Ewa pierwszy raz poszła wraz z innymi do slumsów szukać opuszczonych, usłyszała na powitanie przykre słowa od chorego. Nie rozumiała słów, bo mówił w języku suahili, a to był początek jej działalności, ale inni, którzy towarzyszyli, zrozumieli. Człowiek ten, grożąc, wołał: – Po co tu przychodzisz!? Biały tu nie przychodzi, bo tu jest piekło! Pan Bóg o nas zapomniał! Po pewnym czasie ten Kenijczyk umierał w hospicjum pogodzony z Jezusem. Przyznawał, że szukał szczęścia na różnych ścieżkach, popełnił wszystkie grzechy, ale teraz doznawał szczęścia, bo przyszedł do Pana i jest rycerzem Chrystusa. Wcześniej zabijał, był płatnym mordercą, służył za narzędzie do wyrównywania porachunków. Życie jednak cudownie zmieniło się tuż przed śmiercią. 

W Huruma siostry odmawiały codziennie koronkę do Bożego Miłosierdzia. Z czasem sami pacjenci organizowali się tak, że gdy siostry były zajęte, sami odmawiali koronkę. Wśród pacjentów znajdowali się ludzie o mrocznej przeszłości: prostytutki, płatni mordercy, odrzuceni przez innych. Nie doświadczywszy współczucia czy troski, stawali się bezlitośni dla innych. W hospicjum starano się zapewnić im opiekę, dbając o wszystko, włącznie z myciem głowy czy obcięciem paznokci. Takie drobne gesty skłaniały chorych do tego, by spojrzeć na życie inaczej. Potem przychodził czas, by mówić im Chrystusie, chrzcić. Odnalazłszy dziecięctwo Boże, ludzie ci pogodnie zbliżali się do bram śmierci, czekając nie na nią, ale na spotkanie z Jezusem. 

Relację s. Ewy oprac. Leon Nieścior OMI

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze