Matka Tomasza Komendy: Miałam pretensje do Boga. Pytałam: „Dlaczego my?”

Rozmowa z matką, której syn niesłusznie spędził 18 lat w więzieniu.  

Maciej Kluczka rozmawia z Teresą Klemańską, matką Tomasza Komendy, którego 18 maja Sąd Najwyższy ostatecznie uniewinnił od przypisywanego mu przestępstwa gwałtu i zabójstwa. Pani Teresa opowiada o próbie samobójczej – swojej i syna. Także o tym, jak mimo wszystko znalazła siły, być żyć i walczyć. I o tym, gdzie w tym wszystkim był i jest Bóg.

Zdjęcie: Tomasz Komenda podczas ogłoszenia wyroku Sądu Najwyższego uznającego, że został niesłusznie skazany za przestępstwo gwałtu i zabójstwa, 18.05.2018, Warszawa, fot: Paweł Supernak, PAP.

 
Maciej Kluczka (misyjne.pl): Idąc do Pani, przypadkiem spotkałem pana Tomka. Z kimś sobie zwyczajnie rozmawiał, w centrum Wrocławia. Jak gdyby nigdy nic, jakby tych 18 lat w więzieniu nie było. Czy tego zwyczajnego życia jest coraz więcej?  

Teresa Klemańska: Tomek nadal jest bardzo rozpoznawalny. Na szczęście ludzie już zapominają, jak ja wyglądam. Mówią mi czasami: „Skądś panią znamy, w telewizji panią widzieliśmy”. Ja wtedy odpowiadam, że pogodę zapowiadam. Ale już dosyć tego. Tomek? On się z tego cieszy, ale jednocześnie ma taki straszny żal. Gdy podchodzą starsi ludzie i mu gratulują, to ja mówię: „A gdzie byliście 18 lat temu?”. Nikt wtedy ręki do matki nie wyciągnął. Nikt nie pomógł, a gdzie ja wtedy nie chodziłam. Długo by mówić… Robiłam swoje prywatne śledztwo.  

Teraz są wszyscy, a wtedy nie było nikogo? 

Wtedy były tylko oszczerstwa w gazetach, wyzwiska. Na Tomka, na nas.  

Myślałem sporo o tym, jak Pani dała sobie radę. Tyle lat…  

Sama bym nie dała rady. Była rodzina. Gdy Tomka aresztowali, to najmłodszy syn miał 6 lat. I on to strasznie przeżywał. Musiałam mu szkołę zmienić, bo w szkole okna wychodziły na areszt śledczy. 

Areszt jest w centrum Wrocławia, jest dobrze widoczny z wielu miejsc. To dodatkowo utrudniało sprawę.  

No tak. Szkoda, że go jeszcze w ratuszu nie posadzili. Rodzina mnie wspierała. Synowie Gerard i Krzyś, mąż.  

Zdjęcie: panorama Wrocławia widziana z wieżowca SkyTower we Wrocławiu, w centralnej części – areszt i zakład karny przy ulicy Kleczkowskiej, fot: misyjne.pl

Ludzie przeżywają różne trudne sytuacje. Najczęściej jednak nie trwają one aż tak długo, a i tak sobie niekiedy z nimi nie radzą. Pani trwała w tym stanie 18 lat i – przepraszam za dosłowność nie zwariowała. Czy były momenty bez nadziei takie, że myślała Pani, że kolejna godzina tej udręki będzie już nie do przeżycia?  

Były. Było ich dużo. Były często. Wieczorem, gdy wszyscy szli spać, to ja się mogłam wyryczeć. Albo gdy oglądałam film, to zaczynałam płakać. Byłam cały czas z Tomkiem. Myślałam, co u niego, czy śpi, czy go ktoś nie uderzył… 

A już szybko wiedziała Pani, że go biją…  

Wiedziałam… To było najgorsze. On nie musiał mi tego mówić. Ja widziałam to podczas widzeń. On się zamyślał. Gdy ktoś przechodził, to nerwowo odchylał głowę. Widziałam siniaki.  

Był moment, że wymuszano na nim zeznania i bito. Zastraszono go wtedy, że jeśli się temu podda, to się z Panią nie zobaczy.  

Mówili mu, że więcej matki nie zobaczy.  

To niepojęte, że mogło dochodzić do tego w XXI w., w państwie w środku Europy.  

On przecież chciał sobie życie odebrać. Była taka sytuacja. Odcięli go od liny w ostatnim momencie. Miał tego dosyć, nie wytrzymał presji. Chciał się w nocy powiesić w celi.  

Więźniowie zauważyli, zorientowali się 

Tak, musieli się przebudzić. Gdy się o tym dowiedziałam, to krzyczałam do niego, że jeśli cokolwiek sobie zrobi, to będą dwie trumny, nie jedna. Jego i moja.  

A sama Pani takich myśli nie miała? 

Miałam… Gdy ogłosili wyrok 25 lat więzienia. Chciałam z okna skoczyć. Mąż mnie złapał, a już stałam w oknie. Okno nie chciało się otworzyć. Podwójna szyba była, musiałabym ją najpierw wypchnąć. Rodzina mi wtedy wytłumaczyła, że oni tu są i że ja też mam być. Później zaparłam się w sobie, że muszę dla niego żyć. Chodziłam na widzenia, ale widziałam, że Tomek odpływa. Gdy machałam ręką, to widziałam, że go nie było.
 

Zdjęcie: Teresa Klemańska, fot: Maciej Kluczka, misyjne.pl

Odcięli go od liny w ostatnim momencie. Miał tego dosyć, nie wytrzymał presji. Chciał się w nocy powiesić w celi.  

Kiedy były najgorsze momenty? Które widzenia wspomina Pani jako te najtrudniejsze? 

Raz było lepiej, raz gorzej, ale najgorzej było na pierwszym widzeniu w areszcie śledczym na Kleczkowskiej we Wrocławiu. To była rozmowa przez pleksę. Krzyczeliśmy, przerwali nam wtedy rozmowę. Poszłam do „pięknego pana prokuratora” i powiedziałam, że nas odłączono i dostałam rozmowę przy stoliku. 

Da się wtedy w miarę normalnie funkcjonować? Są jakieś godziny, w których próbuje się nie myśleć i zrobić podstawowy rzeczy – praca, zakupy, sprzątanie w domu? 

Nie, te sprawy wykonuje się automatycznie, ale myśli się cały czas. Nie było godziny, bym nie myślała. Cokolwiek robiłam, on był tu, w mojej głowie i sercu. Podobało mi się, gdy nie było nikogo w domu. Mogłam się wyryczeć. Mogłam z nim gadać, żeby się trzymał, że będę na każdym widzeniu. W domu były awantury o widzenia, było losowanie. Na pewno szłam ja, a losowanie dotyczyło tego, który z chłopaków pójdzie ze mną. Wnuczka poznała wujka w więzieniu. Jej reakcja była niesamowita. Przygotowałam ją na to. Jak oni we dwoje wtedy ryczeli. Za ręce trzymali się przez godzinę.  

To na pewno było dla pana Tomka wzmacniające. To córka najstarszego brata, tak? 

Tak. O każdym jej sukcesie wiedział. Jest tancerką street dance’ową. 

Ma Pani czterech synów, dobrze pamiętam? 

Najstarszy jest Gerard, potem Tomek, po nim i Krzyś i Piotrek czwarty. A teraz mnie Piotrek uszczęśliwi – we wrześniu po raz trzeci zostanę babcią, a Tomek będzie ojcem chrzestnym.  

Sporo planów u Was. W wywiadzie dla „Superwizjera TVN” pan Tomek mówił, że chcecie lecieć do Watykanu, odwiedzić grób Jana Pawła II. Nadal macie to w planach?  

Tak. Lecimy już niedługo. Ja, mąż i Tomek. Tomek bardzo chciał podziękować papieżowi Janowi Pawłowi II.  

No właśnie, przy tym wątku wyszła mała niekonsekwencja, którą my (jako portal katolicki) szybko zauważyliśmy. Pan Tomasz mówił, że nie wierzy w Boga, ale w więzieniu modlił się do Jana Pawła II i twierdzi, że to Jemu dziękuje za punkt zwrotny w sprawie, prawda?  

Prawda. Tomek wcześniej był wierzący. Stracił wiarę przez to, co go spotkało. Gdy dorastał, myślałam, że będzie ministrantem. Kościół był dla niego ważny. Kościół był obecny w naszej rodzinie, ale gdy poszedł do więzienia, prosił, błagał i zaczął wątpić. Staram się teraz go z powrotem nawrócić, ale nic na siłę.

Może łaska wiary do niego wróci.  

Może. Może Papież zadziała?  

Jana Pawła II, Karola Wojtyłę znał, był dla niego fizyczną osobą, do której może się zwrócić. 

Dla niego dramatem był czas, gdy papież umarł. Jan Paweł II był dla niego podporą. Dzień w dzień modlił się do niego w więzieniu. Zanieśliśmy mu zdjęcie papieża, miał je w celi.  

A Pani? Jaka była Pani relacja z Bogiem? Obraziła się Pani na Niego czy oddała się Jego opiece? 

Miałam pretensje do Boga: dlaczego właśnie my? Tomek był chory, był wcześniakiem, wymagał terapii. I dlaczego właśnie on? Jednocześnie lubiłam chodzić do kościoła (do parafii Bożego Ciała w centrum Wrocławia), ale poza Mszą św. i nabożeństwami, gdy nie było ludzi. Mogłam usiąść w ławce i wypłakać się Bogu. Porozmawiać z Nim. Siadałam w kąciku, porządnie się wyryczałam i modliłam. Ksiądz chciał do mnie podejść, porozmawiać, ale powiedziałam, że nie, że nie potrzebuję.  

Nie myślała Pani o jakimś przewodniku duchowym, duszpasterzu? Księdzu, z którym byłby stały kontakt? 

Nie. A teraz, Tomek, mimo że nadal ma żal do Boga, widzę, że nie mówi już tak, jak mówił jeszcze niedawno. Już nie atakuje Boga, a jest z nim na dystans. Potrzeba czasu. Niedługo będzie ojcem chrzestnym, więc do tego kościoła będzie musiał wejść.
  

Zdjęcie: kościół Bożego Ciała we Wrocławiu


Lubiłam chodzić do kościoła, ale poza Mszą św. i nabożeństwami, gdy nie było ludzi. Mogłam usiąść w ławce i wypłakać się Bogu. Porozmawiać z Nim.

Czy przyjdzie taki jeden dzień, że w ogóle nie pomyślicie o tym, co było? Że pewnego dnia złapie się Pani na tym: „Wstałam wczoraj, przeżyłam dzień, położyłam się spać i nie pomyślałam o tej trudnej przeszłości”? 

U mnie to niemożliwe, ja już jestem za stara, to już za mocno we mnie siedzi. Zawsze z tyłu głowy to będzie. Tomek niedługo, po wakacjach, będzie się wyprowadzać. Durne mi pytania zadają czasami: „Czy ja wyrażę na to zgodę?”. Przecież on ma swoje lata, jeśli chce spróbować, to dlaczego nie? Wróci do domu mojej mamy, on babcię tak strasznie kochał.  

A nie myśleliście nigdy, żeby się wyprowadzić z Wrocławia? Z tego miasta, w którym spotkało Was tyle złego? 

Chcemy. Czekamy tylko, aż mąż przejdzie na emeryturę. Opuszczamy Wrocław, za dużo krzywdy nam zrobił. Mieszkam tu ponad 40 lat, ale nie lubię tego miasta. Ja się tu męczę. Ja się urodziłam i wychowałam w małym miasteczku.  

Też na Dolnym Śląsku? 

Nie, nie. W Wałczu. Nie wiem, czy panu coś to mówi.  

Mówi, oczywiście. Moja rodzina pochodzi z Czarnkowa, często jeździłem w te okolice do mojej babci. To blisko. Styk Wielkopolski i zachodniopomorskiego.  

Tam mi się bardzo podoba. Moja siostra mówi, że teraz Wałcza nie poznam, wiele lat tam mnie nie było. Muszę wyjechać z Wrocławia. Tu wszystkim tłumaczyłam, że Tomek jest niewinny. Także u nas, na podwórku, gdzie wszyscy się znaliśmy. Gdy teraz zaczepiła mnie koleżanka i mi powiedziała: „wiesz, wtedy ci nie wierzyłam, ale teraz wierzę”, to odpowiedziałam, że teraz to już trochę za późno. Nikt mi nie wierzył. Na naszym podwórku miałam bardzo dobry kontakt z wieloma dziećmi. Graliśmy w palanta, w siatkówkę, jeździliśmy na basen. Pierwsze do mnie przybiegały pochwalić się świadectwem na zakończenie roku szkolnego, a potem dopiero do swoich mam. Opiekowałam się nimi wszystkimi, znałam i zajmowałam. 

Chciałaby Pani doczekać ślubu syna? 

Pewnie… Mam jeszcze trzech nieżonatych synów!  

Jeśli chodzi o te sprawy, to pan Tomek potrzebuje chyba teraz chłodnej głowy. Słyszałem, że jest spore zainteresowanie jego osobą. Panie przysyłają listy, zaproszenia na spotkania. Pewnie część z nich jest zauroczona panem Tomkiem, ale inne prawdopodobnie chcą coś ugrać. Walczycie przecież o odszkodowanie za krzywdy, które Was spotkały. 

Podają listy przez profesora Ćwiąkalskiego i jego kancelarię. Zadajemy sobie wtedy pytanie: „A gdzie te koleżanki były kiedyś”? Nawet kartki nie wysłały mu do aresztu. On tym znajomym z tamtych lat nie chce nawet ręki podać. Ja mu tłumaczę, że przywitać się zawsze trzeba.  

Tak jest, ręka wyciągnięta do spotkania, do rozmowy, to po chrześcijańsku”. Na koniec wrócę właśnie do Pani. Gdy umawialiśmy się na rozmowę, mówiłem, że jest Pani silną kobietą z twardym kręgosłupem, a pani powiedziała mi wtedy, że ten kręgosłup jest już złamany.  

Kręgosłup mi już siada… 

Opuszczamy Wrocław, za dużo krzywdy nam zrobił. Mieszkam tu ponad 40 lat, ale nie lubię tego miasta. Ja się tu męczę.

Jednak patrząc na Panią, można powiedzieć: „niezniszczalna kobieta, przeżyła te 18 lat i się nie złamała. Tak naprawdę pan Tomasz dzięki Pani przeżył czas więzienia. Ja jednak powiem, że jest Pani niezwykle silną kobietą i myślę, że zgodzą się ze mną nasi Czytelnicy.  

Teraz już też bardzo zmęczoną. Zeszło ze mnie napięcie. Najważniejsze było to, by wyszedł poza te mury. Po ostatnich Świętach choinki nie rozbieraliśmy do marca, bo obiecałam Tomkowi, że on to zrobi, gdy wyjdzie. Na Święta nie składaliśmy sobie życzeń, bo czego mogliśmy życzyć, jak jednego nie było w domu, „Wesołych Świąt”? Teraz będzie prawdziwe Boże Narodzenie. A jaką niespodziankę zrobili mi na Dzień Mamy! Na ten dzień zaproszono mnie do porannego programu w telewizji TVN. Poleciałam samolotem do Warszawy, byłam w hotelu, pierwszy raz w życiu w apartamencie. W prezencie od dzieci dostałam przepiękną bluzkę (synowa wybierała), a jak wróciłam do Wrocławia, to wszyscy synowie na mnie czekali na lotnisku. Tomek trzymał kartkę: „Kochamy Cię, mamusiu” i mieli ze sobą wielki kosz kwiatów. Całe lotnisko patrzyło.  

To byłby wyjątkowy Dzień Matki bez względu na to, co by synowie zrobili. To był pierwszy taki Dzień Matki.  

Tomek na każdy Dzień Matki przysyłał mi kartki z więzienia. Pierwszej nie zapomnę nigdy. Mam ją, chowam przed Tomkiem. On chce by to zniszczyć, ja nie. Narysował na niej kraty, on w pasiakach, bukiet kwiatów i napis: „Żałuję mamusiu, że nie pachną, ale będą kiedyś pachnieć”. To trzymam do dziś. Listy pisane z więzienia chcemy spalić, ale tych kartek nie pozwolę.

Zdjęcie: Tomasz Komenda opuszcza wrocławskie więzienie, 15.03.2018, fot: Maciej Kulczyński, PAP


Rozmawiamy 4 czerwca. To ważna data w historii Polski. Dużo wtedy mówimy o naszym kraju, o demokracji, o sprawiedliwości. Jak pani patrzy na Polskę? Kocha Pani tej kraj? Wybacza Polsce ten błąd? Ten tragiczny błąd? 

Nie mieszam się w to, co polityczne.  

Nie pytam o politykę, tylko o kraj, naszą Ojczyznę. Pytam obywatelkę Teresę. Obywatelka Teresa uczciwie żyła, nic złego Polsce nie zrobiła, ale to ten kraj, to państwo, jego instytucje, zrobiły coś złego obywatelce Teresie, jej synowi i rodzinie. 

Na Polskę nie jestem zła, dlaczego miałabym być. Jestem zła i mam żal do ludzi, którzy do tego doprowadzili.  

Chcecie, by stanęli przed sądem. Widzicie w tym zemstę czy szukanie sprawiedliwości? Ta pierwsza postawa może i po ludzku jest zrozumiała, ale Kościół zawsze nas przed nią przestrzega. To droga, która niszczy. Zemsta nie prowadzi do pokoju i spokoju ducha i niszczy też osobę, która do tej zemsty dąży.  

Nie chcemy dla nich więzienia. Chcemy, żeby siedli tam, gdzie siedział Tomek. Tomek – na sali sądowej – siedział za kratą, jak dla psa, jak dla jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Nie mogłam tego oglądać. Myślałam, że mi serce z żalu pęknie, jak on spuszczał głowę, by kamery nie uchwyciły jego wzroku. Nie chcę zemsty, chcę sprawiedliwości.  

Wasza historia poruszyła chyba wszystkich. Obserwowałem kolegów po fachu – dziennikarzy, często bardziej doświadczonych ode mnie. Oni wiele widzieli i na ogół są uodpornieni na to, co brutalne. Jednak przy Waszej historii albo płakali, albo ze złości używali słów niecenzuralnych. Pani z kolei może być inspiracją dla tych, którzy przeżywają trudne chwile i nie widzą nadziei. 

Każdy musi takie sytuacje przejść sam. Niedawno nazwali mnie Matka Polką. Powiedziałam, że jestem po prostu matką.  

(Dzwoni telefon, dzwoni Tomasz Komenda. Pani Teresa chwilę rozmawia z synem).  

Co to za melodia?  

Dzieci mi ustawiły. Piosenka Waldemara Koconia. „Uśmiechnij się mamo” z 1974 roku. Moja ulubiona. 

Nigdy Pani nie zwątpiła w syna? W jego niewinność? 

Nie było w co wątpić. Wszystko było jasne: on nie był i nie mógł być w miejscu zbrodni. Nie zwątpiłam ani na chwilę.  

Pani Tereso, jest Pani szczęśliwa? 

Tak, bo mam wszystkie dzieci.  

Rozmowę z Panią Teresą Klemańską przeprowadziliśmy w ramach cyklu „Rozmów ze Zbawiciela”.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze