Dzieci (z) ulicy

Mają dużo wolnego czasu i sporo wolności. Brakuje im praktycznie wszystkiego: domu, ubrań, jedzenia, edukacji, a przede wszystkim miłości wyrażonej w trosce o rozpoczynające się życie. Są wszędzie, bez względu na kraj czy kontynent. Kim są? Dziećmi (z) ulicy.

Od kilku lat pracuję jako pedagog, wychowawca, trener. Dzieci i młodzież są dookoła mnie, ale też we mnie. Nie da się pracować z młodym człowiekiem, nie nosząc jego spraw w głowie i sercu. Kiedy zaczynałam pracę jako streetworker, często padało pytanie: „Ale tu? W Polsce? U nas nie ma dzieci ulicy”. A wszystko zależy od punktu widzenia, bo niezależnie od tego, czy dziecko mieszka, czy spędza czas na ulicy, właśnie to miejsce jest dla niego naturalnym środowiskiem, a nie powinno.

It’s time for Africa

Na przełomie 2010 i 2011 r. pracowałam w Salezjańskim Domu dla Chłopców Ulicy w miasteczku Sunyani w środkowej Ghanie (Afryka Zachodnia). Trzydziestu chłopaków, od 8. do 20. roku życia. Zanim trafili do naszego domu, doświadczyli samotności, odrzucenia, głodu, zimna, przemocy. Każdy z nich przyszedł z historią, którą ja mogłam sobie tylko wyobrazić, a zdanie „wiem, co czujesz” straciło zupełnie sens. Odrzucenie, jakie animatorom, wolontariuszom czy opiekunom każdego dnia serwowali podopieczni, było echem negatywnych relacji z dorosłymi, których spotkali w przeszłości. Sama praca z chłopakami w domu nie zawsze była rajskim czasem – buntowali się, odrzucali pomoc, obrażali…i co można było z tym zrobić? Czekać. Żeby skruszył się lód, który jest wyrazem buntu, złości, braku zaufania. Choć przestali przebywać na ulicy, ona nadal była w nich – żyli jej zasadami, chcieli wolności, szukali sposobu na omijanie zasad. Na ulicy byli z różnych powodów: pracowali, by pomóc rodzicom, dziadkom czy wujostwu, narkotyzowali się, stracili rodziców przez HIV, AIDS czy inne choroby, byli porzuceni. I choć osobom pracującym czy wyjeżdżającym do krajów afrykańskich widok dużych miast, gdzie ulice zasypane są „niewidzialnymi” dziećmi ulicy nie jest obcy, to dla mnie jest trudny. Taka jest Afryka – pełna trudnych
kontrastów.

>>> Sprawdź najnowsze informacje o Miesiącu Misyjnym

Wychowanie jest sprawą serca

Kiedy myślę o pracy z młodymi w Ghanie czy Nigerii, przed oczami mam św. Jana Bosko i jego duchowych synów, którzy nauczyli mnie zasady 3H: „Make them Happy, Healthy, Holy” (tł. spraw by byli szczęśliwi, zdrowi i święci). Krok po kroku trzeba poznawać młodego człowieka, zapewnić mu schronienie, jedzenie, coś do ubrania, towarzyszyć mu w codzienności – uczyć dokonywania wyborów i podejmowania własnych decyzji. To trudne i czasochłonne, a w dodatku nie zawsze odpowiedzi można znaleźć w książkach. Pewnie dlatego ksiądz Bosko mówił, że wychowanie jest sprawą serca. Czy to działa? Mam nadzieję, że tak – utwierdzam się w tym, myśląc o chłopcu, który mając 3 albo 4 lata został oskarżony o czary i skazany na śmierć. Gdyby nie misjonarze, nie poznałabym go i nie miałabym szansy uczyć go matematyki czy fizyki. Przypomina mi się też pewien dziesięciolatek, który nie umiał czytać, pisać ani mówić po angielsku – przyszedł z ulicy. Tygodnie porannych lekcji, ucieczek z sali, łez niezrozumienia, które doprowadziły do pierwszego „Hello sister! How are you?”, różańca, pójścia do szkoły czy nauczenia tabliczki mnożenia. Myślę więc, że to ma sens.

12 kwietnia

Dla blisko stu milionów dzieci ulica jest matką, która wychowuje, daje schronienie, przyjaźnie i uczy przetrwania. Żyją na wszystkich szerokościach geograficznych i w różnym stopniu zmagają się z problemami takimi jak głód, niedożywienie, wykorzystywanie do pracy, ubóstwo, choroby, wojna, handel ludźmi. Aby przeżyć decydują się na kradzieże, prostytucję, przemoc czy handel narkotykami. Dzisiaj, 12 kwietnia, jest ich dzień, Międzynarodowy Dzień Dzieci Ulicy.

Poznaj chłopców z Salezjańskiego Domu dla Chłopców Ulicy w Sunyani:

fot. arch. Agnieszka Mazur

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze