fot. Magdalena Plekan

Afryka to moje miejsce na ziemi [ROZMOWA]

Panuje tu ogromne zaufanie, że Bóg nad wszystkim czuwa. Widzę to zwłaszcza w pracy z chorymi. Pacjenci nie załamują się samą chorobą, bo wiedzą, że Bóg ma plan na ich życie i że wszystko zależy od woli Bożej

Z Magdą Plekan, świecką misjonarką pracującą w Etiopii, rozmawia Michał Jóźwiak.

Spędziłaś w Etiopii już dwa lata. Gdzie ci się lepiej żyje

Zgadza się. Nawet nie wiem, kiedy ten czas zleciał! Gdzie żyje mi się lepiej? Trudne pytanie. Wiadomo, w Polsce jest rodzina, są przyjaciele i wszystko to, co tak dobrze znam, gdzie czuję się bardzo dobrze. Ale w Etiopii jestem szczęśliwa. Życie tam, mimo że momentami tak bardzo odmienne od polskiej rzeczywistości, bardzo mi odpowiada. Ogólnie wszędzie żyje mi się dobrze, ale Afryka to zdecydowanie moje miejsce na ziemi.

Długo przygotowywałaś się do tego wyjazdu? Pewnie musiałaś długo to przerabiać mentalnie.

Do samego wyjazdu przygotowywałam się przez ponad dwa lata formacji u kombonianów na comiesięcznych weekendowych spotkaniach oraz na miesięcznym wolontariacie w Ghanie. Później, już po wstąpieniu do ruchu Świeckich Misjonarzy Kombonianów, tuż przed wyjazdem, byłam na prawie trzymiesięcznym doświadczeniu wspólnotowym, gdzie żyłam w komboniańskiej wspólnocie w Krakowie, mając codziennie intensywną formację: duchową, misyjną, językową. Ale samo rozeznawanie powołania misyjnego i umacniania się w nim trwało od pierwszego roku studiów. W Poznaniu angażowałam się w działalność Akademickiego Koła Misjologicznego, uczestnicząc we wspólnych modlitwach, spotkaniach z misjonarzami, rozważaniu dokumentów misyjnych Kościoła, w różnych animacjach misyjnych i kilkutygodniowych wolontariatach w Jerozolimie i na Cabo Verde.

>>> Miesiąc Misyjny na misyjne.pl

Codzienność na misjach jest chyba bardzo wymagająca.

Każdy dzień staram się rozpocząć od Mszy św., która w naszej parafii jest odprawiana o 6:30. Później we wspólnocie jemy śniadanie, rozmawiamy o planach na dzień i każdy rozchodzi się do swoich zajęć. Ja jadę do ośrodka dla chorych i umierających, prowadzonego przez Misjonarki Miłości. Znajduje się tam około 350 najbiedniejszych chorych, często bezdomnych. Wielu z nich cierpi na gruźlicę i chorobę głodową, ale też jest sporo pacjentów ze zmianami skórnymi czy różnymi schorzeniami neurologicznymi. Moim głównym zadaniem jest fizjoterapia pacjentów po urazach, udarach mózgu czy z innymi schorzeniami wymagającymi rehabilitacji. Współpracuję w tym z miejscowym fizjoterapeutą, z którym staram się dzielić swoją wiedzą. Często też zajmuję się zmianami opatrunków. W południe mamy przerwę na obiad. Na ogół spędzam ją z innymi pracownikami ośrodka, a potem oczywiście tradycyjna etiopska kawa, będąca niesamowicie ważnym elementem kultury i budowania relacji z ludźmi. Po południu wracam do pracy. Gdy jest wielu pacjentów, kontynuuję pracę w ośrodku. Gdy pacjentów jest mniej, wtedy popołudnia spędzam w jednym z sierocińców. Prowadzę tam zajęcia fizjoterapeutyczne dla dzieci z mózgowym porażeniem dziecięcym lub odwiedzam pacjentów w domach. Wieczory spędzamy we wspólnocie na kolacji, wspólnej modlitwie i podzieleniu się tym, co wydarzyło się w ciągu dnia.

>>> Szesnaścioro nowych misjonarzy gotowych na posłanie

Poznałaś pewnie wielu wyjątkowych ludzi i wiele niecodziennych historii.

Każdego dnia spotykam niesamowitych ludzi. Są to zarówno Etiopczycy, z którymi pracuję, jak i misjonarze, z których wielu spędziło w Etiopii kilkadziesiąt lat, więc są niesamowitym źródłem informacji, historii i przepięknym świadectwem służby Bogu i ludziom, do których zostali posłani. Najwięcej czasu spędzam z ubogimi i niesamowite jest dla mnie odkrywanie historii i piękna tych ludzi. Jednym z najtrudniejszych, ale też i najpiękniejszych doświadczeń, był czas spędzony z Addisu. To nastoletni chłopak, który trafił do ośrodka z rakiem kości. Wcześniej jego mama i siostra zmarły na nowotwór. Addisu, gdy zaczęła się choroba, wiedział, co go czeka tak samo jak jego ojciec. Nie potrafił znieść choroby syna. Popadł w alkoholizm i odciął się od niego. Gdy chłopak trafił do ośrodka, był w okropnym stanie fizycznym, ale jeszcze gorszym psychicznym.

Został w tej chorobie zupełnie sam.

Dokładnie. Wraz z siostrami i znajomymi staraliśmy się z nim dużo rozmawiać i modlić. Chłopak zaczął czytać Pismo Święte, a po pewnym czasie poprosił o chrzest. Pojawiła się też możliwość poddania chłopca operacji, która dawała pewną nadzieję na poprawę jego stanu zdrowia. Gdy dowiedział się o tym ojciec, przyjechał do ośrodka i bardzo troskliwie się nim zajmował. Chłopak niestety przeszedł amputację nogi, ale wydawało się, że może być już tylko lepiej. Jednak po kilku miesiącach jego stan bardzo się pogorszył. Nastąpiły przerzuty i zmarł. Ale i tak widzieliśmy, że Bóg wysłuchał naszych modlitw. Uzdrowił duszę chłopaka (Addisu przyjął przecież chrzest) i jego relacje z rodziną (pogodził się z ojcem i umierał w domu, otoczony miłością bliskich).

Przeżywanie choroby i umierania w każdej kulturze jest trudne. Ale ludzie w Etiopii chyba żyją i myślą inaczej niż my?

Jest sporo różnic. Jedną z nich jest znacznie większa otwartość i cenienie relacji z ludźmi. Jest to niesamowicie piękne, że bycie z drugim człowiekiem jest tak wielką wartością, większą niż sprawy materialne. Z tego często wynikają problemy z punktualnością, bo zawsze po drodze znajdzie się ktoś, z kim można pogadać, a podczas ciekawej rozmowy traci się poczucie czasu. Piękne jest też dostrzeganie Bożego działania w codzienności. W samym języku jest mnóstwo powszechnie używanych zwrotów odnoszących się do wdzięczności Bogu za wszystko. Także za najzwyklejsze rzeczy. Panuje też ogromne zaufanie, że Bóg nad wszystkim czuwa. Widzę to zwłaszcza w pracy z chorymi. Pacjenci nie załamują się samą chorobą, bo wiedzą, że Bóg ma plan na ich życie i że wszystko zależy od woli Bożej.

>>> Afryka. Wybrzeże Suahili. Raj dla turystów [MISYJNE DROGI]

Dużo młodych ludzi postrzega wyjazd na wolontariat misyjny jako przygodę. Tymczasem trzeba powiedzieć, że jest to też niebezpieczne. W Boliwii doszło do tragedii.

Przez ostatnie dni sporo myślę o Helence i o tym, co się wydarzyło w Boliwii. Rozmawiałam ze znajomymi, którzy byli na misjach i wolontariatach w różnych częściach świata. Każdy myślał: to mogło przytrafić się i nam. Ale mogło też przytrafić się w Polsce czy innym kraju europejskim. Wiadomo, misje są ryzykiem, ale w krajach nieogarniętych wojną czy innym konfliktem ryzyko śmierci jest porównywalne z tym, które mamy tutaj. Można stać się ofiarą wypadku, napadu czy ataku terrorystycznego.

Warto wyjechać na misje?

Oczywiście, że tak! Ale wiadomo, każdy ma swoje powołanie – część do wyjazdu, a część do spełnienia swojej misji w Polsce. Trzeba to po prostu rozeznać. Pan Bóg na pewno dla każdego z nas przygotował coś niesamowitego, czy to w Polsce, czy też gdzieś dalej.

fot. Magdalena Plekan

Galeria (9 zdjęć)

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze