fot. Grzegorz Dembiński, „Głos Wielkopolski”

Wanda z ulicy Miłej

106 lat temu w Poznaniu urodziła się Wanda Błeńska, misjonarka i lekarka.

Wanda Błeńska sama o sobie (wpis do pamiętnika Basi Rauhut, bliskiej znajomej):

Droga Basiu, mam już prawie 101 lat i jestem nazwana matką trędowatych, ponieważ spędziłam wśród nich w Afryce prawie 43 lata. Pokochałam ich i starałam się im służyć jako lekarka i pielęgniarka i opiekunka. Miałam małpkę, która lubiła włazić na dach, zabierając jakiegoś mojego zwierzaczka i udawała, patrząc na mnie, że chce go zrzucić.  

Nie chodziłam do niemieckiej szkoły. Do matury przygotowywał mnie tatuś. Nie miałam jeszcze 17 lat, kiedy zdawałam egzaminy na medycynę. Dziekan zapytał ojca, czy nie boi się tak młodej dziewczyny posyłać na studia, a on odpowiedział: Córka powiedziała, że na nic innego nie pójdzie i że chce iść na misje do Afryki”.

Są ludzie, o których pamięta się długo i są obecni w naszym życiu nieustannie, nie tylko za życia, nie tylko z okazji okrągłej rocznicy urodzin czy śmierci. Wanda Błeńska, legenda polskich misji, polskiej medycyny i polskiego Kościoła, urodziła się 106 lat temu, 30 października w Poznaniu. Można powiedzieć: co to za rocznica? Rzeczywiście – z punktu widzenia jubileuszowej tradycji mało atrakcyjna. A jednak każdy, kto się z nią choć raz zetknął, na pewno dziś poświęci jej choć chwilę we wspomnieniach. 

Mnie się udało w ostatniej chwili. Dosłownie. Poznałam panią Doktor wiosną 2014 r., kilka miesięcy przed jej śmiercią – 27 listopada tego samego roku. Odwiedziłam ją w jej domu dwa razy, niewiele więcej rozmawiałam. Ale były to spotkania, które zostają już z człowiekiem na zawsze. Może dlatego, że gruntownie odmieniają jego myślenie o bliźnim. Kiedyś Dorota Pawłowska, prezes Stowarzyszenia ArtVivat, wychodząc od niej powiedziała, że człowiek po rozmowie z nią, przytulony przez nią, serdecznie ucałowany czuje się dotknięty przez najczystsze Dobro – jakiś inny, lepszy.

fot. Archiwum Rodzinne Wandy Błeńskiej

*** 

Wanda Błeńska była ucieleśnieniem wypełniania przykazań miłości Boga i bliźniego.  

I wtedy, kiedy z silnym postanowieniem wyjazdu na misje jako siedemnastolatka zaczynała studiować medycynę w Poznaniu i już będąc studentką należała do właśnie założonego (1927) pierwszego w Polsce Akademickiego Koła Misyjnego. I kiedy działa w AK i w tajnej organizacji wojskowej o charakterze katolickim Gryf Pomorski podczas II wojny światowej. I kiedy nielegalnie przekraczała granicę, by w Niemczech ratować chorego brata. I kiedy studiowała w Anglii medycynę tropikalną. I kiedy w 1950 r. spełniło się jej marzenie życia i zaczęła leczyć chorych na trąd w Ugandzie. I kiedy przez 43 lata w Bulubie zaczynała przyjmować w maleńkim zakładzie pierwszych pacjentów – tam została Doktą i Matką Trędowatych. I kiedy w Bulubie był już ogromny, nowocześnie wyposażony ośrodek leczenia trądu nazwany jej imieniem. I kiedy Afryka spływała krwią w wojnach domowych i widziała, jak z jeziora Wiktoria wypływają na brzeg setki ciał. Jej krewna Magdalena Błeńska z Gdańska mówiła, że mimo piekła, które ciocia widziała w Afryce, zachowała do końca życia trudne do opisania pogodę i pokój ducha. I kiedy w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie (mając już 95 lat!), szkoliła polskich misjonarzy, wolontariuszy i lekarzy przed wyjazdem do krajów tropikalnych. I kiedy po powrocie z Ugandy w 1993 r. codziennie – niemal do śmierci –  kiedy tylko była w Poznaniu, modliła się podczas Mszy św. o godz. 12.00 u dominikanów. I kiedy szkołom czy drużynom harcerskim nadawano jej imię – np. w 1997 r. Piątkowskiej Szkole Społecznej w Poznaniu. Razem z uczniami chodziła na rajdy i jeździła na wycieczki.

*** 

Sama nie przypisywała sobie żadnych zasług.  

Kiedy dostawała kolejne ordery, nagrody, medale czy doktorat honoris causa albo honorowe obywatelstwo Ugandy czy Poznania, gdy szkołom nadawano jej imię, za każdym razem powtarzała: „Ja tylko wykonywałam wolę Najwyższego. To On wskazywał mi drogę, a ja nią podążałam. Wiara mi pomagała” – przypomniała o tym Ewa Majewska, wicedyrektor Piątkowskiej Szkoły Społecznej im. Wandy Błeńskiej, kiedy rozmawiałam z nią po śmierci Dokty.  

Gdy podziwialiśmy jej silną wiarę, mówiła: „To wielki dar od Boga”.  

Gdy gratulowaliśmy jej długich lat życia, mówiła: „To wielka łaska od Boga. Miałam piękne życie”. 

Ludzi – wszystkich bez wyjątku: czarnych i białych, dorosłych i dzieci – traktowała ciepło i serdecznie, szanując ich godność i wolność, z miłością i zawsze z uśmiechem.   

Prof. Andrzej Łukaszyk w laudacji wygłoszonej w 1994 r. podczas uroczystości nadania honorowego doktoratu (wtedy) Akademii Medycznej napisał m. in.: „Swoim postępowaniem dowiodła, iż zawód swój traktuje jako powołanie i posłannictwo życiowe, a wypełnianie obowiązków jako realizację człowieczeństwa. (…)”.  

Sama Wanda Błeńska, odbierając w 1984 r. medal Benemerenti od Jana Pawła II, powiedziała: „Mówi się tyle o moim poświęceniu, ale co to za poświęcenie, skoro to, co czynię, jest właściwie spełnieniem marzeń mojego życia. (…) Usuwamy głazy cierpienia, zapalamy promyk nadziei. Może przez naszą pracę prostujemy ścieżki do Pana? W Bulubie nie nawracamy innowierców. Oni patrzą na nasze życie, patrzą na nasze zachowanie. To ich zachęca. Niektórzy mówią, że trzeba nam się bliżej przypatrzeć, ale są tacy, których odstręczamy, bo nie jesteśmy dla nich wystarczająco dobrzy (…). Potrzebujemy modlitwy. Lekarstwa leczą chorobę, ale nie leczą chorego. Nasi chorzy zdrowieją dzięki troskliwej pielęgnacji. Nie wiem, ilu chorych wyleczyłam lekarstwami, ilu pielęgnacją, a ilu modlitwą”.

Doktor Wanda Błeńska, Fot. Arch. Fundacji Redemptoriss Missio

Doktor Wanda Błeńska, Fot. Arch. Fundacji Redemptoriss Missio

Skwer, plac, beatyfikacja? 

W ubiegłym roku na Ogrodach rozpoczęły się konsultacje społeczne w sprawie zmiany nazwy placu przy pętli tramwajowej. Pojawiła się propozycja, by jego dzisiejszego patrona – Ludwika Waryńskiego – działacza socjalistycznego z XIX w. zastąpiła Wanda Błeńska. Konsultacje, jak to konsultacje – przyniosły wiele emocji, także negatywnych. Do dziś żadne decyzje nie zapadły, ale czy ktoś w ogóle zadał sobie pytanie, czy Dokta by tego chciała?  

Chciałam przeprowadzić z nią wywiad. Nie udało się, choć właściwie trudno się dziwić, ilu ludzi, mając 103 lata, jest w stanie udzielić wywiadu? Wanda Błeńska odchodziła pięknie – coraz więcej i dłużej spała, jakby wracała do okresu niemowlęctwa. A któregoś dnia po prostu już się nie obudziła.  

Czy była/jest sławna? Bezsprzecznie. Ale jej sława płynie z postawy unikania wszelkiej sławy: była zwyczajniejsza od zwyczajności, prostsza od prostoty, skromniejsza od skromności, pokorniejsza od pokory. Chyba tak zostaje się świętym.  

Mszę pogrzebową w katedrze poznańskiej koncelebrowały dziesiątki księży. Wśród niech misjonarze – oblaci i werbiści z bp. Jerzym Mazurem SVD, przewodniczącym Komisji Episkopatu Polski ds. Misji, przewodniczył abp Stanisław Gądecki, metropolita poznański, a kazanie wygłosił lekarz i misjonarz – abp diecezji warszawsko–praskiej Henryk Hoser. Wśród wiernych żegnających Wandę Błeńską byli przedstawiciele władz Poznania i tłumy poznaniaków. Jeszcze więcej podczas ceremonii pogrzebowej na cmentarzu. Przy wyjściu z katedry młoda wolontariuszka, która właśnie wybierała się na misje do Rosji – Joasia Dworzecka – powiedziała: Tak Kościół katolicki żegna swoich świętych.  

I pewnie niewiele wody upłynie, kiedy Dokta nią zostanie.  

Informacja o ewentualnym wszczęciu procesu beatyfikacyjnego poznańskiej lekarki pojawiła się podczas Mszy św. w drugą rocznicę jej śmierci – 27 listopada 2016 r. Ks. abp Stanisław Gądecki, znając trudności, jakie napotykają postulatorzy przy zbieraniu świadectw o kandydatach do beatyfikacji, kiedy ci już od wielu lat nie żyją, zaproponował takie działania. Jednak, znając pragnienia ludzi, którym bliska była Wanda Błeńska, ks. dr Jarosław Czyżewski, działacz Akademickiego Koła Misjologicznego, mocno podkreślał wtedy, że nie jest to początek procesu beatyfikacyjnego pani Doktor, bo działania związane z wyniesieniem na ołtarze, zgodnie z literą prawa kanonicznego, rozpoczyna się minimum pięć lat po śmierci kandydata.  

Od tamtego czasu misja dokumentowania niezwykłości Wandy Błeńskiej zatacza coraz szersze kręgi. Ale już wtedy Barbara Skoryna-Karcz, lekarka z Kliniki Chorób Tropikalnych i Pasożytniczych w Poznaniu, współpracownica i przyjaciółka Dokty, zapewniała, że osoby blisko znające Doktę już działają.  

*** 

Kiedy spotkania w domu Dokty przy ul. Miłej w Poznaniu dobiegały końca, zawsze żegnałam się tak samo. Wanda Błeńska była jedyną kobietą, z którą nie umiałam się pożegnać, nie ucałowawszy jej rąk. Świętych rąk.  

 

Wanda Błeńska (1911–2014) jest jednym z dwojga lekarzy z Wielkopolski, którzy mogą zostać beatyfikowani. 12 września 2016 r. zaczął się proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym Kazimierza Hołogi (1913–1958), lekarza z Nowego Tomyśla. 

Od 3 lat 27 dnia każdego miesiąca, w dzień śmierci śp. Wandy Błeńskiej w jej parafialnym kościele pw. Chrystusa Dobrego Pasterza przy ul. Nowina w Poznaniu jest odprawiana w jej intencji msza św. Po niej uczestnicy liturgii udają się do grobu lekarki i misjonarki, który znajduje się na tutejszym cmentarzu parafialnym i odmawiają różaniec w intencji misji.

fot. Grzegorz Dembiński, „Głos Wielkopolski”

 

 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze