Indie

Indie, fot. Misjonarze Kombonianie

Indie: miłosierdzie i sprawiedliwość społeczna 

W Indiach religijność i okazałe świątynie współistnieją ze skrajnym ubóstwem. Właśnie to wiele lat temu skłoniło Matkę Teresę do opuszczenia wygodnego klasztoru i rozpoczęcia życia wśród najbiedniejszych. 

Nie spieszymy się, powiem więcej: mamy aż nazbyt dużo czasu, ale mimo to taksówkarz jedzie na pełnym gazie. Wydaje się, że za nic ma ruch uliczny i korki, które tworzą się mimo wczesnej godziny. Z naprzeciwka niebezpiecznie kieruje się prosto na nas ciężarówka i dosłownie w ostatnim momencie kierowcom udaje się wyminąć, unikając wypadku. Z lewej strony mija nas motocykl – tu bowiem nadal obowiązuje ruch lewostronny. Zanim zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić, przeżywaliśmy chwile grozy, kiedy autobus wymijał ciężarówkę, a z naprzeciwka pospiesznie podążały w naszym kierunku samochody. Teraz wjeżdżamy w małą uliczkę, z której jednak nie ma wyjazdu, ponieważ na skrzyżowaniu z główną ulicą montują dźwig, bez żadnego znaku ostrzegawczego. Już zaczynam godzić się z myślą o złapaniu innej taksówki, gdzieś poza tym korkiem, kiedy z przerażeniem widzę manewry dziesiątek samochodów, które chcąc zawrócić, wjeżdżają na chodniki i prześlizgując się pomiędzy wózkami i workami z ryżem, walczą o miejsce z siedzącymi na ziemi żebrakami i z krowami (przepraszam, dzisiaj to dwa bawoły), które do tej pory są tu świętością. 

Po głowie wciąż mi krąży pytanie: czy tą taksówką dojadę na lotnisko w Kalkucie, która teraz nosi nazwę Kolkata? Nagle wyjeżdżamy na główną ulicę z sześcioma pasami ruchu i dającymi poczucie komfortu znakami drogowymi. Jednocześnie, ku mojemu zdziwieniu, chociaż mogłem się tego spodziewać, moja taksówka przyspiesza, przejeżdża kilka czerwonych świateł i zatrzymuje się dopiero na kolejnych. Wydaje się, że sygnalizacja świetlna jest opcjonalna, a znaki tylko dekoracją, nigdy zaś zasadą. Co najwyżej są ostrzeżeniem dla kierowców, którzy krzycząc, odganiają ze swojej drogi dzieci, rowery, motocykle, inne pojazdy, psy, bawoły i krowy. Widziałem nawet wielbłąda, ale żadnego słonia czy tygrysa. 

Świątynie i zaangażowanie społeczne 

Jak już pewnie się zorientowaliście, wszystko to wydarzyło się w Indiach, gdzie jako turysta spędziłem 15 dni. Na własnej skórze doświadczyłem tego całego zamieszania, różnorodności kulturowej i obyczajowej oraz ludzkiego piękna. Odwiedziłem Puri, jedno z fascynujących świętych miast hinduizmu. Nie pozwolono nam zwiedzić głównej świątyni, Jagannath, ponieważ hinduiści są coraz bardziej przeciwni dialogowi religijnemu. Zwiedziliśmy jednak świątynię Konark, która obecnie jest zamknięta dla wyznawców, ale otwarta dla turystów. Zbudowano ją w kształcie ogromnego powozu symbolizującego podróż w kierunku doskonałości. Na stacji metra powitał nas ministrant, który zaprowadził nas do świątyni i oddał w ręce sympatycznego przewodnika. Ten pod koniec wycieczki zażądał od nas czegoś, co nazwał „prezentem dla ubogiego”, a kosztowało nas to 1000 rupii. Kwota wydaje się wysoka, ale po przeliczeniu daje niewiele więcej niż 12 dolarów. Tu bilet na podróż pierwszą klasą na trasie o dystansie 500 km kosztuje około 42 dolarów. W Indiach każdy pociąg ma trzy klasy: pierwsza z objętymi rezerwacją miejscami siedzącymi i klimatyzacją, druga z rezerwacją miejsc, ale bez klimatyzacji i trzecia z siedzeniami dla niewielu, którzy przybędą na stację jako pierwsi. W kolejkach kursujących na krótkich dystansach można zobaczyć przerażające sceny – ludzie podróżują nawet na dachu.  

Dużym przeżyciem była także podróż w okolice Sharsuguda, gdzie naszymi przewodnikami byli misjonarze werbiści. Pozwoliło nam to poznać ludowe tańce niektórych nacji, ale także ich pracę na roli, zaangażowanie Kościoła w obszarze edukacyjnym, społecznym i humanitarnym na rzecz dzieci ulicy, sierot, dzieci zakażonych wirusem HIV, trędowatych (tak, w Indiach żyją jeszcze osoby z tą chorobą) oraz pracę duszpasterską w parafiach. Ale największe wrażenie podczas tej podróży wywarły na nas dwa dni spędzone w Kalkucie.  

Kalkuta 

Czekając na lot, ja i mój przyjaciel spacerowaliśmy ulicami i mostem na rzece Ganges. Korzystaliśmy z metra i popularnych tu busów pełnych ludzi. Raz pewien człowiek był tak uprzejmy, że zaproponował nam podwiezienie samochodem z północnej do południowej części miasta. Zabrał nas też do swojej firmy handlującej herbatą oraz do domu indyjskiego poety Rabindranatha Tagore. 

Byliśmy świadkami tego samego ubóstwa, które skłoniło Matkę Teresę do opuszczenia klasztoru. Widzieliśmy nagie dzieci biegające po ulicy, dorosłych myjących się i piorących ubrania w zakątkach ulic, wszędzie porozrzucane śmieci, całe rodziny żyjące, posilające się, pracujące i śpiące na wąskich niczym stół kawałkach chodnika. A do tego wałęsające się po ulicach zwierzęta, krzyczący na wszystkich policjanci, nieustannie trąbiące samochody, a między nimi ludzie, którzy próbowali znaleźć swoją drogę w tym chaosie… W Kalkucie wszystko jest takie samo jak wtedy, kiedy Matka Teresa rozpoczynała swoją pracę. 

Kiedy na naszym comiesięcznym zebraniu duchownych przy ONZ dzieliliśmy się wrażeniami na temat wizyty papieża Franciszka, ktoś skwitował komentarzem, że największe wysiłki na rzecz rozwiązania problemu ubóstwa poczynili dwaj papieże: Jan Paweł II i Franciszek. Ikoną dla pierwszego była Matka Teresa, a dla drugiego Dorothy Day. 

Dorothy Day, amerykańska dziennikarka, prowadziła cygański styl życia do czasu nawrócenia się na katolicyzm. Wtedy poświęciła się działalności społecznej. Jako członkini pokojowego ugrupowania „Milczący Wartownicy” została osadzona w więzieniu. Współpracowała przy tworzeniu Ruchu Pracowników Katolickich, który łączy pomoc biednym i bezdomnym z bezpośrednim i pokojowym działaniem na ich rzecz. Była także wielokrotnie aresztowana za obywatelskie nieposłuszeństwo. Papież Franciszek podczas swojego przemówienia w Kongresie Stanów Zjednoczonych wskazał jej działalność jako godną naśladowania. Matka Teresa i Dorothy Day to dwie ikony miłosierdzia i pracy na rzecz sprawiedliwości społecznej. W encyklice „Deus caritas est” papież Benedykt XVI wskazywał, że miłosierdzie bez sprawiedliwości społecznej może okazać się puste, niczym 70 kołysek, które widziałem w sierocińcu Matki Teresy w Kalkucie. Na jednej z jego ścian widnieje taki napis: „Największe zniszczenie sieje dzisiaj aborcja, która jest wojną przeciwko dzieciństwu… Jeśli zaakceptujemy, że matka zabija swoje dziecko, jak zatem możemy powiedzieć ludziom, żeby nie zabijali siebie nawzajem?”. Myślę, że Dorothy Day powiedziałaby: „Jeśli pozwolimy, aby ludzie na co dzień zabijali siebie za pomocą broni, głodu, niesprawiedliwości, jak powstrzymamy matkę przed zabiciem dziecka, które w sobie nosi?” . 

Miłosierdzie i praca na rzecz sprawiedliwości społecznej dotykają tych samych problemów, ale sprawiedliwość społeczna zagłębia się w sprawy, które proszą o miłosierdzie. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze