fot. pixabay.com

Życie spełnione czy zapełnione? 

O potrzebie, zaletach i tęsknocie człowieka do rozwoju, ale też o ułudzie pozornego rozwoju i bolesnych konsekwencjach jego braku mówi Katarzyna Dobryniewska, psycholog oraz specjalista terapii uzależnień i trener z Poradni Psychologiczno-Duchowej VINEA działającej przy Fundacji Jezuickiego Ośrodka Kultury i Rozwoju VINEA w Poznaniu.


Coaching od kilku lat
 jest jednym z bardzo modnych słów wśród ludzi interesujących się szeroko pojętym rozwojem, ale prawdę mówiąc trochę zalatuje od niego snobizmem. Czym jest coaching? Jak go oswoić? 

Wokół pojęcia coachingu narosło sporo nieporozumień. Tymczasem to wartościowa metoda wspierania człowieka w rozwoju. Według International Coach Federation cele coachingu mogą dotyczyć polepszenia wyników osiąganych w jakiejś dziedzinie, usprawnienia procesu uczenia oraz podniesienia jakości życia. 

To tak jak w psychoterapii. 

Otóż nie. W coachingu i psychoterapii są inaczej rozłożone punkty ciężkości. W coachingu pracujemy na potencjale człowieka, w obszarze stabilności emocjonalnej. Coaching nie jest leczeniem, nie zajmuje się ludzkim cierpieniem, doświadczonymi, przeżytymi urazami, ranami, traumami – to domena psychoterapii. Coaching sięga w przeszłość człowieka jedynie na tyle, na ile jest to potrzebne w teraźniejszości. Koncentruje się na teraźniejszości i przyszłości. Tym samym coaching nie zastąpi psychoterapii, gdy potrzeba zajęcia się problemami natury psychologicznej. Jednocześnie coaching może być swego rodzaju dopełnieniem dla terapii, kontynuacją na drodze rozwoju. 

Dlaczego i po co człowiek powinien się rozwijać? Nie jest dobry taki, jakim Stwórca go stworzył, jaki jest? Może taki ma być…  

Pewnie i tak można by powiedzieć, tylko że człowiek jest istotą z góry nastawioną na rozwój, a więc właśnie stworzoną, by się rozwijać. Kiedy się nie rozwija, to coś traci, stopniowo zaczyna mu być trudniej w życiu, do pewnych spraw nie dochodzi, pewnych rzeczy nie osiąga. Przychodzi mi w tym miejscu do głowy takie słowo-klucz – spełnione życie. Bardzo trudno dojść do spełnienia w życiu, w którym nie ma rozwoju, bez niego ono staje się jakieś bierne, tkwi w martwym punkcie.

Katarzyna Dobryniewska. fot. Waldemar Wylegalski

Oczywiście. Ludzie czy szeroko pojęta ludzkość się przecież rozwijają i to naprawdę na wielu płaszczyznach. Przytoczę najbardziej oczywiste przykłady –  kupując coraz lepsze samochody, wspinając się po szczeblach kariery zawodowej, fundując sobi coraz bardziej egzotyczne wakacje. Myślę, że tak większość rozumie rozwój…   

To prawda, ale to tylko pewien obszar, wycinek rozwoju. Pytanie, czy przykłady podane przez panią dają spełnienie? Mnie się wydaje, że nie, ponieważ w takim sposobie życia, kiedy nasze cele realizowane są tylko na płaszczyźnie konsumpcji, to właściwie żyjemy w ciągłym niezaspokojeniu i frustracja nas nie opuszcza, jedynie może być zagłuszana. No bo ten nowy samochód cieszy… ale chwilę. Potem kupujemy jeszcze lepszy i znów trzeba go zmienić… i tak dalej, i dalej, więcej i więcej… Myślę, że warto w tym miejscu przywołać koncepcję woli sensu Viktora Frankla [austriacki psychiatra i psychoterapeuta, więzień obozów koncentracyjnych, jeden z twórców humanizmu psychologicznego – przyp. AK]. Chodzi w niej o to, że człowiek ma wrodzoną, naturalną potrzebę sensu. Nie wystarcza mu zatrzymanie się na poziomie biologii czy nawet czysto ludzkiej natury emocjonalnej, psychicznej albo pewnych doznań estetycznych.  

Potrzebujemy jeszcze czegoś więcej?  

Dokładnie. Frankl mówi, że jeśli żyjemy w opozycji wobec woli sensu, jeśli jej nie realizujemy, to nasze życie ogarnia egzystencjalna pustka. Niestety bywa – i to często – tak, że mylimy spełnienie z zapełnieniem i meblujemy życie przedmiotami mniej czy bardziej luksusowymi, dążeniem do władzy albo do przyjemności… I na pierwszy rzut oka wydaje się nam, że zaspokajając te potrzeby, posiądziemy szczęście… Ale to jest tylko zaspokojenie na chwilę, to nie daje nam pełni.   

Kiedy powinnam się zacząć niepokoić, że to, co zdobyłam, konsumuję, już mi nie wystarcza – to będzie uświadomiony dyskomfort, pragnienie na poziomie refleksji intelektualnej czy może coś zacznie się burzyć w moim życiu?  

Wydaje mi się, że kluczowym słowem wyjaśniającym to odczucie będzie w takiej sytuacji wolność. Ten coraz lepszy samochód nie jest przecież sam w sobie czymś złym, ale nie jest też sam w sobie czymś dobrym. Pytanie, czy zostajemy wobec niego wolni. Powiem inaczej – czy dbając o to, aby się rozwijać, tak zwyczajnie, po ludzku, kupując te telefony czy samochody, jednocześnie umiem wobec nich zachować dystans, wolność.  Czyli dobrze jest, gdy je mam, ale nie przeżywam jako tragedii sytuacji, gdy ich nie mam. Jestem w stanie sobie poradzić z tym, że czegoś nie mam.  

Czyli umiem zrezygnować i nie poczuć frustracji… 

Nie, dlaczego nie poczuć? Nawet poczuć. To bardzo ludzka reakcja, ale rodzi się pytanie, czy przez ten brak czegoś przejdę, czy może się załamię. Czy może zgorzknieję i  będę żyć jakąś wieczną pretensją do świata albo do samej siebie. Będę się oskarżać o to, że np.  jestem osobą, która sobie nie radzi, bo nie umie zarobić na te podróże, samochody, wakacje. 

Wydaje mi się, że wielu z nas tę wolę sensu, potrzebę rozwoju zagłusza właśnie przez zaspokajanie potrzeb konsumpcyjnych.  

Kiedy rozejrzeć się wokół, rzeczywiście widać, że tak można. Wielu ludzi taką drogę wybiera, to spora pokusa. Na dodatek jesteśmy do tego masowo zachęcani… Tyle że tej bardzo ludzkiej potrzeby sensu nie da się raz na zawsze zagłuszyć, trzeba nieustannie zagłuszać.

To zagłuszanie chyba działa jak klasyczne środki przeciwbólowe i będziemy potrzebować coraz silniejszych: coraz lepszy samochód, telefon, już nie Hiszpania, ale Boliwia na wakacje.   

I wciąż będzie mało. Ale można też zmieniać obszary ucieczki przed sensem – najpierw były samochody, potem podróże, dalej środki uzależniające, może władza, stanowiska. Albo ich jest więcej, albo są silniejsze, takie, które dają lepsze doznania – ale to ciągle mało. 

A kiedyś powiem stop? Roztrzaskam głowę o mur… Jest taki moment opamiętania? 

Myślę, że nie ma jednej ścieżki, która by pasowała do wszystkich. Rzeczywiście są tacy ludzie, którzy – tak jak mówi się w terapii uzależnień –  sięgnęli dna. Dalej już nie mogą tak żyć –  stracili pieniądze, rodzina ich opuściła i to jest ten moment kryzysowy, który może być szansą, by się odbić od dna bezsensu. Czasem tym zwrotnym momentem jest depresja i związana z nią psychoterapia, podczas której człowiek zaczyna odkrywać, co jest dla niego naprawdę ważne.  To jednak nie są jedyne ścieżki „opamiętania”. Ludzi do takiego przebudzenia do rozwoju prowadzą naprawdę różne drogi – czasem to jest kwestia spotkania odpowiednich osób, znalezienia się w jakimś środowisku, w którym ktoś przypomni o wartościach, które były dla nas kiedyś ważne. Czasami jest to rodzicielstwo – proszę zobaczyć, ile jest kobiet, które po czasie prężnej kariery i biegu po sukces, w momencie urodzin dziecka weryfikują na nowo to, co jest dla nich ważne. Tak przeżywane rodzicielstwo staje się trampoliną do rozwoju, kiedy dziecko uczy rodziców patrzenia na świat niejako od nowa. 

Mówiła Pani, że człowiek potrzebuje czegoś więcej niż doznań zmysłowych, emocjonalnych, estetycznych. Czy rozwój duchowy/wola sensu jest zarezerwowany tylko dla ludzi wierzących? 

Ależ nie! Człowiek nie musi być wierzący, aby się rozwijał. Ale też jestem głęboko przekonana, że każdy z nas posiada tę sferę duchową. Nawet jeśli ktoś deklaruje się jako ateista, to nie znaczy, że on tego obszaru w sobie nie ma – bo to jest obszar wartości, tego, co jest ważne, co nadaje sens życiu. I można ten sens różnie lokować – nie zawsze poszukiwanie go, odkrywanie będzie nazywane przez człowieka spotkaniem z Bogiem, choć człowiek wierzący tak to rozumie. Niewątpliwie rozwój duchowy to pojęcie szerokie i nie ogranicza się do określonej religii. Mówiąc o rozwoju, mówimy o sferze otwartości na coś więcej – na obszar wartości, spełnienia, sensu i jak najbardziej może w nim być wiara ta konkretna – np. katolicka, ale też inna.  

No właśnie, gdy myślimy o rozwoju duchowym, ludzie natychmiast sądzą, że chodzi o rozwój religijny. Jak przekonać, że warto się rozwijać niezależnie od światopoglądu? 

To są częste dylematy – jak mówić, ile mówić. Tak naprawdę najważniejsi jesteśmy my sami, nasze życie – jeśli sami żyjemy w pełni, to często nawet nic nie mówiąc, budzimy pytania u ludzi wokół. Gdy ktoś mnie pyta, co takiego robię, że mam w sobie tyle pogody ducha, taki spokój, to właśnie jest ta szansa na dialog, na zainspirowanie kogoś. Czasem warto dać sygnał, ale z dużą rozwagą, aby nikomu nic nie narzucać, a już na pewno nie wywierać presji. Są oczywiście sytuacje które wymagają naszej ingerencji płynącej z poczucia odpowiedzialności – np. jeśli ktoś jest w poważnej depresji, mówi, że nie chce mu się żyć, należy zareagować.   

Nie od dziś prowadzi Pani zajęcia rozwojowe. Czy zauważyła Pani jakąś istotną różnicę w podejściu ludzi do warsztatów, gabinetów psychologicznych i ich oferty? 

Istotnie, spotykam coraz więcej ludzi, którzy poszukują głębi w życiu. Wydaje mi się też bardzo ważny, a dający sporo nadziei fakt, że wiele osób widzi potrzebę duchowego rozwoju, a jednocześnie pozostaje otwartymi na ludzką formację. To ważne, że ludzie są gotowi brać odpowiedzialność za swój rozwój, za pracę nad sobą, nie siedzą i nie czekają, aż Pan Bóg im wszystko załatwi. To bardzo budujące, że są tacy, którzy żyją w głębokiej relacji z Bogiem, a jednocześnie są gotowi po ludzku się sobie przyjrzeć – temu, jaki wpływ na ich funkcjonowanie mają urazy, jakie przeżyli, to, że na przykład pochodzą z rodziny alkoholowej, gdzie doznali krzywdy zaniedbania. Zaczynają dostrzegać i rozumieć fakt, z tego powodu trudno im kochać innych, realizować to, co przecież tak bardzo widzą jako wartościowe – postawę miłości, miłosierdzia. Taka otwartość sprawia, że człowiek zaczyna czerpać z ludzkich narzędzi. Na płaszczyźnie duchowej modli się, korzysta z kierownictwa duchowego i sakramentów, jeździ na rekolekcje, ale jednocześnie po prostu bierze się do roboty i idzie…  na terapię.

_____________________

Poradnia Psychologiczno-Duchowa VINEA ma w swojej ofercie konsultacje psychologiczne i psychiatryczne, poradnictwo psychologiczne oraz psychoterapię i coaching. W ramach wspierania rozwoju duchowego proponuje rozmowy duchowe z ojcami jezuitami. W poradni odbywa się szereg warsztatów i grup rozwojowych. Ponadto Fundacja VINEA, w ramach której działa poradnia, organizuje cykliczne sesje rekolekcyjne.

  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze