„Święty spokój” nie da nam nieba 

Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli (Łk 13, 23-30). 

Niektórzy chrześcijanie lubią takiego specyficznego świętego. Jest to „święty spokój”. A tymczasem autentyczne chrześcijaństwo powinno być trudne i niewygodne. Powinno zagrażać „świętemu spokojowi”, fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa, obojętności, płycizny życia. 

Bardziej niż pustych kościołów boję się kościołów pełnych chrześcijan, dla których Jezus i Kościół przestały mieć znaczenie. Im wygodnie jest w takim chrześcijaństwie, które ich tylko pociesza, tuli i nie zakłóca życiowego uśpienia. Boją się stracić ten komfort. Zaryzykować, że samych siebie albo kogoś mogą zaniepokoić. 

Nasza miłość wzajemna, wiara powinny zagrażać innym: ich pewności, że wszystko wiedzą o życiu, że ułożyli się w najlepszy z możliwych sposobów. To wymaga także niemałej odwagi. W pierwszych rozdziałach Dziejów Apostolskich znajdziemy wiele miejsc, w których za to, jak żyją, chrześcijanie byli stawiani przed sądem, wtrącani do więzienia albo po prostu utrudniano im życie. Ale tylko dzięki temu chrześcijaństwo rozlało się na cały świat, a nie skończyło się na kółku wzajemnej adoracji, które wymiera w następnym pokoleniu. 

Chrześcijaństwo bez wymagań, bez radykalnej miłości ryzykuje, że nie będzie miało nic do powiedzenia. Świat doskonale radzi sobie sam z nienawiścią nieprzyjaciół, manipulowaniem, przemilczaniem i poklepywaniem po plecach „swojej ekipy”. Ale kto pokaże jak żyć prawdą, szaloną miłością, przebaczeniem – nawet jeśli będą nazywane naiwnością? Kto zajmie się nieopłacalnym dbaniem o ubogich i wykluczonych? Kto wyciągnie rękę do konkurencji? Kto wniesie w świat ewangeliczną miłość, jeśli chrześcijanie będą chcieli w spokoju utwierdzać samych siebie w tym, że oni mają rację, a inni są po prostu głupi i najlepiej z nimi nie gadać, ale zamknąć się w swojej wygodnej wspólnocie?  

Nie chodzi o to, by poszerzać ciasne drzwi, ale by mieć odwagę: zaryzykować wejście przez takie, jakie są. By najpierw samemu uwierzyć, a później pokazywać innym, że to możliwe. „Święty spokój” możemy zostawić tym, którym nie zależy. A sami możemy odnaleźć w sobie zapał i odwagę, taką jaką może dać tylko miłość do Chrystusa. To nie „święty spokój” da nam niebo, ale życie Ewangelią.

Przeczytaj pozostałe felietony z cyklu „Ryba w miodzie”!

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze