Aleppo, fot. EPA/ZOUHIR AL SHIMALE

Syria: w jaki sposób pomóc powracającym mieszkańcom?

Myślę, że ta pomoc, której udzielamy w Syrii jest o wiele ważniejsza, od pomocy uchodźcom, którzy zmierzają do Europy z Afryki i z wielu innych krajów, ponieważ pomagając na miejscu, możemy uratować o wiele więcej osób – mówi  ks. Andrzej Halemba z Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie.

Czy rzeczywiście to miasto wraca do życia po dramacie wojny?

Ks. Andrzej Halemba: Życie w Aleppo z pewnością nie jest dziś łatwe. Mówi się o zakończeniu działań wojennych, jednak w dalszym ciągu słychać tam wybuchy moździerzy, a mieszkańcy obrzeży wciąż żyją w niepokoju. Jednak widać pewną poprawę sytuacji: w 2016 r. w Aleppo żyło tylko ok 19 tys. chrześcijan, a teraz obliczamy, że jest ich tam ok. 35 tys. To znaczna różnica i wyzwanie dla wspólnot, które przyjmują z powrotem swoich przyjaciół.

Dziś nie tylko wyzwania powojenne wpływają na standard życia w Aleppo, ale przede wszystkim bardzo głęboka trauma: na twarzach ludzi widać, że przeżyli koszmar 6-ciu lat strachu, działań wojennych, niepokoju o dzieci. Każda z rodzin w Syrii straciła kogoś bliskiego. Będzie trzeba sporo czasu i wysiłku duchowego i psychologicznego, by ci ludzie mogli wrócić do normalnego życia.

A jak wygląda dziś życie w Aleppo?

Latem słońce grzeje niemiłosiernie, a temperatury sięgają daleko powyżej 40 st. i jeżeli się nie ma nawet prostego wentylatora, to trudno pracować i odpoczywać. Mimo to ludzie podejmują pracę, za nędzne pieniądze. Proszę sobie wyobrazić, że dziennikarz zarabia miesięcznie 50-70 dolarów, a np. lekarze pracujący w szpitalach po godzinach stoją w kolejkach po pakiet żywnościowy, by wyżywić rodzinę. Nie mówiąc o tych, którzy wykonywali prostą fizyczną pracę, a w tej chwili nie mają możliwości jej podjęcia, albo nie jest ona wynagradzana.

Widziałem zastępy pracujących ludzi, którzy, na moje pytanie o zarobki mówią: na razie nie otrzymujemy nic, ale idziemy do pracy, z nadzieją, że kiedyś zarobimy. Widziałem też młode rodziny, którym pomagają Kościoły chrześcijańskie, by mogły rozpocząć drobny biznes. To np. wykwalifikowany piekarz, który nie miał pieniędzy, by otworzyć piekarnię, a chleb jest przecież tak bardzo tam potrzebny. Ci, którzy dostają szansę, cierpliwie pomnażają każdy grosz, licząc na to, że ich rodziny na nowo zaczną normalnie żyć. Spotkałem też tych, którzy będą tworzyć przyszłość tego miasta i Kościoła: młodych studentów, którzy, mimo trudnych warunków i zagrożenia życia, chodzą na wykłady, starają się zdobyć wiedzę, która umożliwi im budowanie lepszej przyszłości.

Patrząc na zniszczone Aleppo, trudno nie dostrzec porównania z Warszawą po upadku Powstania Warszawskiego. I wierzę głęboko, że to miasto zostanie odbudowane, że chrześcijanie i muzułmanie dokonają tego, jeśli da im się pokój i wyciągnie pomocną dłoń. To społeczeństwo podnosi się z kolan i trzeba zrobić wszystko, żeby Syryjczycy mieli choć trochę wsparcia finansowego i moralnego, by mogli odbudować swoje rodziny i wspólnoty.

Jaką pomoc możemy im ofiarować? Potrzeba tam wolontariuszy? Pieniędzy? A może powinniśmy przyjąć tych ludzi na jakiś czas do siebie?

Przede wszystkim potrzeba pokoju. O to trzeba się modlić i tego domagać się, stukając do drzwi międzynarodowych organizacji, bo w dużej mierze to od nich zależy, czy ten pokój zapanuje w Syrii. Te decyzje zapadają nie tylko w Damaszku i Aleppo, ale na zewnątrz kraju. Niestety, otwarcie puszki Pandory w 2003 r. czyli amerykańska inwazja na Irak, stworzyła nową sytuację, która z każdym rokiem się pogarszała: powstała fala uchodźców i potworne zniszczenia wewnątrz kraju.

Syryjczycy nie pragną dobrej pracy i spokojnych warunków poza granicami kraju. Oni ponad wszystko pragną odbudować swoje życie tam, w ojczyźnie. To widać bardzo wyraźnie po studentach, którzy często mi powtarzali: studiujemy, bo chcemy odbudować nasz kraj. To ważne przesłanie! Nie ulegajmy pokusie przygarniania wszystkich do siebie, bo w ten sposób wyrządza im się krzywdę i odbiera się najlepszych, którzy mogliby odbudować Syrię i Aleppo.

Ponadto z pewnością trzeba się troszczyć o dzieci. Jest to możliwe tam, na miejscu. Nasza organizacja wspólnie z innymi dokarmia dzieci mlekiem, choć potrzeby wciąż są większe niż udzielana pomoc. Dzieci potrzebują też opieki medycznej i psychologicznej. Szpitale powinny być lepiej wyposażone. Proszę pamiętać o tym, że 50 proc. szpitali w Syrii zniszczono, że personel został zdziesiątkowany, a ci, którzy pozostali, pracują ponad siły, nie mając dobrego wyposażenia.

Polacy okazali tu swoją mądrość, kierując pierwszą pomoc właśnie do dzieci i młodzieży poprzez finansowanie ich leczenia. Dla rodziców, to ważny argument, by pozostać w Syrii, bo chyba nie ma nic straszniejszego dla rodzica niż cierpienie dziecka, któremu nie można zaradzić. Polska akcja pomocy medycznej w Syrii rozszerza się i jest fantastyczną pracą na rzecz całego społeczeństwa.

Poza tym, Kościoły chrześcijańskie próbują pomóc w odbudowie zniszczonych mieszkań. Często nie potrzeba do tego wielkich sum. 500-700 euro, to kwota, która uzdalnia tych ludzi do wyremontowania mieszkania i posiadania własnego kąta. Kilkaset dolarów przywraca rodzinie godność i daje perspektywy. Widziałem na własne oczy, że ci ludzie nie potrzebują wiele: odbudować dach, zalepić dziury po wybuchach, wstawić szyby i drzwi, by było bezpieczniej. Z jednej strony to niewiele, z drugiej: ma ogromny wpływ na życie wielu.

A jak z perspektywy Aleppo wygląda potrzeba przyjmowania uchodźców? Czy powinien być to jeden z priorytetów w niesieniu pomocy mieszkańcom Bliskiego Wschodu?

Myślę, że ta pomoc, której udzielamy w Syrii jest o wiele ważniejsza, od pomocy uchodźcom, którzy zmierzają do Europy z Afryki i z wielu innych krajów, ponieważ pomagając na miejscu, możemy uratować o wiele więcej osób. W Europie wydaje się kilka tysięcy euro na jednego migranta, łącznie z obsługą całej akcji humanitarnej – która, owszem, jest niewątpliwie ważna, bo pochylamy się nad człowiekiem cierpiącym. Tymczasem w Syrii i w Iraku moglibyśmy pomóc dziesięciokrotnie większej liczbie osób przy użyciu tych samych środków. Proszę sobie wyobrazić, ile to jest pensji w samym Aleppo! Nie mówiąc o tym, ile za to można kupić mleka, jedzenia, ile domów wyremontować, ile miejsc pracy można stworzyć!

To nie jest kwestia: przyjmować – nie przyjmować, ale kwestia priorytetów, które muszą być dobrze wyznaczone. Jeżeli jesteśmy w stanie wykrzesać tyle funduszy na migrantów, którzy szukają u nas pracy, to czy nie powinniśmy dziesięciokrotnie więcej pomagać tam, za te same pieniądze? W Syrii mamy 16 mln ludzi, którzy stracili domy, przeżywają straszliwy kryzys i żyją poniżej granicy ubóstwa. Należy zwrócić się do nich, im pomagać w pierwszej kolejności. To właśnie kwestia priorytetów. Tak okrutnej biedy jak tam, nie widziałem nigdzie indziej. Pamiętajmy też, że potrzeba woli politycznej, by w Syrii i w Iraku zapanował pokój. Ta decyzja musi zostać podjęta.

Czy w Księdza opinii wspólnota międzynarodowa podejmie tę decyzję i zgodzi się na pokój na Bliskim Wschodzie?

Modlę się o to, bo to jedyny sposób na zaprowadzenie pokoju w Syrii. W Libanie po 15 latach wojny, nie tylko domowej, ale też tej, w którą zaangażowana była Syria, Izrael i inne państwa, nikt nie spodziewał się szybkiego zakończenia walk i zaprowadzenia pokoju. A jednak, środowiska międzynarodowe spotkały się i postanowiły: dość wojny w Libanie! I zupełnie niespodziewanie w 1990 r. ta wojna się zakończyła, po 15 latach.

Uważam, że ten scenariusz trzeba powtórzyć, ale nie czekać aż 15 lat, bo ludzie są zmęczeni, zdruzgotani, cierpiący. Organizacje międzynarodowe muszą się obudzić i powiedzieć: dość wojny i przemocy. Jesteśmy w stanie to zrobić. Jeśli w innych kwestiach potrafimy się porozumieć, jest to realne także w tej sprawie.

Widzę, że już teraz wspólnoty na Bliskim Wschodzie dbają o swoje dziedzictwo, chcą je odbudować. Byłem niedawno w Homs, gdzie został zbombardowany kościół Matki Bożej Królowej Pokoju. Wspólnota chrześcijańska postanowiła zreperować kopułę, aby móc sprawować w kościele liturgię – bo to ich jednoczy i daje im nadzieję. Jeśli księża, siostry zakonne są blisko ludzi – wraca nadzieja, że Kościół nie opuścił społeczeństwa, że wierzy, że w przyszłości będzie ono normalnie funkcjonować.

Pomoc międzynarodowa na Bliskim Wschodzie, dotyczy nie tylko Aleppo, ale wielu innych miejsc, np. Niniwy, gdzie działa zainicjowany przez PKWP Komitet Odbudowy Niniwy.

Mniejszości narodowe i religijne z Równiny Niniwy doświadczyły dramatu tego, że na własnym terenie były zagrożone i nie mogły czuć się jak w domu. Niszczył je nie tylko Daesh, ale i inne grupy. Dlatego chrześcijanie, jazydzi i przedstawiciele pozostałych mniejszości potrzebują pomocy międzynarodowej, by na swoich terenach mieć poczucie bezpieczeństwa, którego nie otrzymali ze strony sąsiadów i współmieszkańców. Już w 2014 r. spotykałem ludzi, którzy, straumatyzowani, uciekali z tych terenów, zdradzeni i opuszczeni przez wojsko i sąsiadów. Uciekali, choć pragnęli przede wszystkim pokoju.

Rekonstrukcja domów do których powracają mieszkańcy Niniwy będzie kosztowna, ale stosunkowo najprostsza. Najtrudniejsza będzie odbudowa duszy tych ludzi, przebaczenie i uczenie się na nowo, jak żyć z tymi sąsiadami, którzy ich zdradzili.

A jak obecnie kształtują się na Bliskim Wschodzie relacje między chrześcijanami i muzułmanami? Czy radykalizacja wyznawców islamu, która coraz częściej jest dziś utożsamiana z jedynym „prawdziwym” obrazem tej religii, jest tam zjawiskiem powszechnym?

Powiedziałbym, że 90 proc. relacji chrześcijańsko-muzułmańskich w Syrii i Iraku, to relacje bardzo dobre. Szanują się nawzajem, przyjaźnią między sobą i wzajemnie pomagają. Natomiast pozostałe 10 proc. to radykalny islam, który wykorzystuje sytuację i ma znamiona kryminalne. Bowiem religia jest tylko przykrywką dla tych, którzy bogacą się na nieszczęściu innych – przede wszystkim chrześcijan, jako najbardziej narażonych na przemoc. Chrześcijanie nie odpowiedzą zbrodnią na zbrodnię, obowiązuje nas zasada „zło dobrem zwyciężajcie” – islamiści o tym wiedzą i nie boją się zemsty.

Dlatego w ciągu 14 lat od rozpoczęcia inwazji na Irak, ponad 1,2 mln chrześcijan opuściło ten kraj. To jest dramat wspólnoty chrześcijańskiej i trzeba zrobić wszystko, żeby pozostali mogli wrócić do swoich domów. Im się to należy.

Czego powinniśmy się bać, czy też: jakie wnioski wyciągnąć, patrząc na dramat wojny na Bliskim Wschodzie? Coraz częściej słyszymy, że należy bać się islamu.

Myślę, że należy bać się zła, które ubiera się w religię lub ideologię. To zło zawsze będzie próbowało dominować. Poza tym, musimy na nowo odkryć wartości, na których nasza wspólnota powstała. Trzeba odkryć nasz chrześcijański fundament, wartości które stworzyły potęgę nie tylko kulturową, ale też cywilizacyjną. I te wartości trzeba szanować i uczyć tego szacunku tych, którzy do nas przyjeżdżają. Przybysze muszą dostrzec piękno naszego chrześcijańskiego domu i nauczyć się w nim funkcjonować, szanując go.

Jeżeli odkryjemy nasze wartości i będą nam one drogie, to o wiele łatwiej będzie nam uczyć innych tego szacunku. Jeżeli je „rozmydlimy” i zliberalizujemy nasze społeczeństwo, a naszą ideą będzie tylko tolerancja wobec innych – to doprowadzimy do potwornego kryzysu.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze