Wokół dyskusji „Czy przekażemy sobie znak pokoju?”

„Czy przekażemy sobie znak pokoju?” – w miniony wtorek spotkanie pod takim hasłem zorganizował poznański oddział Klubu Tygodnika Powszechnego.

Temat spotkania nawiązuje do kampanii społecznej „Przekażcie sobie znak pokoju”, w której, według zamysłu organizatorów, ma chodzić o budowanie wzajemnego szacunku między ludźmi. Do dyskusji zaproszeni byli Cezary Gawryś, redaktor kwartalnika „Więź”, współautor książki „Wyzywająca miłość. Chrześcijanie a homoseksualizm”. A także dominikanin, o. Andrzej Kuśmierski, który duszpastersko towarzyszy osobom homoseksualnym oraz Anna Strzałkowska – psycholożka i socjolożka z Uniwersytetu Gdańskiego, członkini grupy Wiara i Tęcza, skupiającej wierzące osoby LGBTQ.

Na temat samej kampanii zostało już wiele napisane i powiedziane, więc nie będę tutaj powielać opinii ani zwolenników, ani przeciwników. Podzielę się z Państwem moimi odczuciami i refleksjami.

Muszę przyznać, że to spotkanie wywołało we mnie pewien zamęt. Bo z jednej strony jestem pod wrażeniem ogromnej kultury wypowiedzi zarówno prelegentów, jak i uczestników spotkania, którzy mieli możliwość zadawania pytań zaproszonym gościom. Mogę zrozumieć, a nawet współodczuć emocje i pragnienia osób homoseksualnych, które chcą szacunku, ale też uznania dla swojej osoby w Kościele katolickim. Jestem w stanie zobaczyć ich cierpienie i rozdarcia. Bardzo poruszyły mnie osobiste, szczere wypowiedzi pani Anny. Ale jednocześnie odnajduję w sobie wewnętrzny opór w stosunku do niektórych opinii, które wygłaszali prelegenci. I mam wrażenie, że nie tyle dotyczy on emocji, co wynika z zaufania Kościołowi i jakiejś świadomości, że prawdopodobnie zbyt mało wiem i rozumiem, by postulować jakieś rewolucyjne zmiany.

Zgadzam się z samym założeniem kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”, że należy w jakiś sposób wyrazić, że każda osoba, bez względu na swoją kondycję fizyczną, psychiczną, czy moralną powinna dostać sygnał o naszym szacunku względem niej i zgodzie na to, by miała miejsce w Kościele. W tym kontekście niezrozumiałe jest dla mnie odrzucenie, z którymi takie osoby spotkają się na przykład w parafii czy grupie duszpasterskiej. I słusznie mówił Cezary Gawryś, że każda osoba zobowiązana jest do pełnego rozwoju. W tym do dążenia do doskonałości chrześcijańskiej poprzez modlitwę, sakramenty, wsparcie bezinteresownej przyjaźni. Jeśli jednak ujawniając swoje zmaganie we wspólnocie chrześcijan, chcąc być w tej grupie kimś prawdziwym, doświadcza odrzucenia czy wykluczenia, to gdzie ma dążyć do tej doskonałości? O. Andrzej Kuśmierski zwrócił uwagę na to, że dokumenty dla spowiedników od wielu lat mówią o tym, by najpierw ugruntować w człowieku wiarę, obraz kochającego Boga, a dopiero później inne elementy. I w związku z tym zasadnym jest oczekiwanie redaktora „Więzi”, że Kościół powinien dać przykład miłości, która nie stawia warunków wstępnych. Realizacja tego pomogłaby przełamać pewnie stereotyp osoby homoseksualnej jako półnagiej, przystrojonej w różowe piórka, krzykliwej i walczącej z Kościołem istoty – mówił dominikanin. Prawdą jest, że takie zachowania zdarzają się wśród osób homoseksualnych, ale trzeba przyznać, że jest to jakiś procent.

Krzykliwy, może budzący lęk i szokujący, przez co przyciągający uwagę mediów, ale jednak wciąż procent.

Podobnie jak prelegenci widzę także potrzebę zmiany języka w celu konsekwentnego wcielania w życie zalecenia Katechizmu Kościoła Katolickiego, by osoby homoseksualne traktować z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Anna Strzałkowska zauważyła, że Kościół bardzo rzadko podkreśla, że Ewangelia i Kościół nie zgadzają się na przemoc. Zaproponowała, by przynajmniej kilka lekcji religii poświecić na rozmowy o empatii, miłości i porozumieniu bez przemocy. O. Kuśmierski mówił natomiast o tym, że bardzo pomógłby w zmianie języka list duszpasterski Komisji Episkopatu Polski na ten temat.

Zaproszone osoby mówił także o potrzebie innych zmian. Trzeba powiedzieć wprost: chodzi o zmiany doktrynalne. I tutaj odnajduję w sobie opór. O. Kuśmierski wyraził głęboką nadzieję, że Kościół się zmieni, chociaż nie nastąpi to szybko. Ponieważ nauczanie Kościoła dotyczące osób homoseksualnych opiera się na pewnej wizji człowieka i tego, czym jest ludzka natura, by zmienić doktrynę, trzeba by tę wizję zdemontować. Cezary Gawryś opowiadając o swoim doświadczeniu relacji z osobami homoseksualnymi mówił o tym, że to, co Kościół mówi na temat osób homoseksualnych, nie ma potwierdzenia w egzystencji i dlatego można wyciągnąć wniosek, że w tym wypadku to nie człowiek jest drogą Kościoła, ale doktryna. Anna Strzałkowska wzbudziła we mnie ogromną sympatię i wzruszyłam się, słuchając jej historii zmagania ze sobą, ale nie jestem przekonana, czy chęć zmniejszenia problemów i dylematów osób, które chcą żyć w partnerskich związkach jednopłciowych, jest wystarczającym powodem, aby zmieniać naukę Kościoła na temat małżeństwa.

Prelegenci sugerowali, że opór przed zmianami doktrynalnymi wynika z lęku przed czymś lub kimś innym. Próbowałam rozpoznać w sobie, czy tak jest. Oczywiście moje odczucia nie są wiążącym kryterium, ale może pokazują choć część prawdy. I muszę powiedzieć, że absolutnie nie odnajduję w sobie lęku przed osobami homoseksualnymi, przed bliską relacją z nimi, towarzyszeniem im w życiu, nawet jeśli nie zawsze do końca zgadzam się z ich wyborami. Jeśli rzeczywiście ma chodzić o zmianę czy ugruntowanie przemian w sposobie traktowania osób homoseksualnych, to problemem nie jest nauczanie Kościoła, ale my sami. I to, na ile na serio bierzemy słowa papieża Franciszka o tym, że ci ludzie nie powinni być w żaden sposób dyskryminowani, ale szanowani i wspierani duszpastersko.

Wiem, że trwanie w samotności, uczynienie z niej swojego wyboru, odnalezienie w niej sensu może być trudne i wymagające rezygnacji z własnych pragnień i tęsknot. Ale chodzi tutaj o zasadnicze pytanie: czy ja sam i moje pragnienia homoseksualne są dla mnie wszystkim, co mam? Czy mam także inne przestrzenie w życiu, takie jak przyjaźń, pasja, praca, wspólnota, wolontariat itp., w których mogę realizować swoje pragnienie oddania i miłości? Oczywiście nie w ten sam sposób, co w związku małżeńskim, ale to nie oznacza, że będzie to sposób gorszy czy jakoś mniej satysfakcjonujący.

Myślę, że trzeba też zaznaczyć, że nauczanie Kościoła nie tyle służy temu, by dostosowywać się do naszych pragnień, ale ma być punktem odniesienia dla kształtowania i przemieniania ich w taki sposób, by były bliższe Ewangelii. Niemiej jednak musimy pamiętać, że jako uczniowie Chrystusa powinniśmy tak kochać innych, którzy z różnych powodów nie są w stanie zrealizować swojego pragnienia o byciu kochanym, by nie musieli szukać gdzie indziej, by Kościół był ich domem.

Fot. Klub Tygodnika Powszechnego

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze