fot. Zuza Linkiewicz/DA Winiary
Z Poznania do dalekiej Rwandy. Studenci remontują szkołę i naprawiają komputery [ROZMOWA]
Studenci z Duszpasterstwa Akademickiego Winiary wraz z ks. Janem Cieślakiem polecieli do Kibeho, by wesprzeć franciszkanki prowadzące szkołę dla niewidomych dzieci. Co robią na co dzień, czym Afryka ciągle ich zaskakuje i jak Rwandyjczycy poznają Biblię? O tym opowiedzieli w rozmowie sami wolontariusze: Kornelia Ziętkiewicz i Franciszek Baszyński.
Aby zebrać pieniądze na wyjazd w ramach wolontariatu misyjnego do Kibeho, miejsca gdzie Maryja w latach 80. objawiała się trzem uczennicom, studenci prowadzili w parafiach animacje, opowiadali o Afryce i sprzedawali różańce. Pod koniec czerwca w poznańskiej katedrze przez abp. Stanisława Gądeckiego zostali posłani do Rwandy.
Antoni Jezierski (misyjne.pl): na czym polega wasze działanie jako wolontariuszy? Czy macie jakąś rutynę dnia, czy może wiele dzieje się spontanicznie?
Franciszek Baszyński: – Przyjechaliśmy tutaj przede wszystkim po to, by wspomóc ośrodek i szkołę dla niewidomych dzieci w Kibeho, którą prowadzą siostry z Polski, Franciszkanki Służebnice Krzyża. Nasze podstawowe zadania to remontowanie, odnawianie ścian i klatek schodowych, ale także przygotowywanie pomocy naukowych dla dzieci. Naprawiamy także sprzęty elektroniczne i komputery – jako studenci znamy dobrze te tematy.
Kornelia Ziętkiewicz: – Głównie malujemy, ale jutro np. będziemy wieszać firanki i prasować. Będzie trzeba także umyć podłogi.


Franciszek B.: – Do Rwandy przyjechaliśmy ze swoim sprzętem, bo tutaj mógłby być problem ze zorganizowaniem np. przyrządów malarskich. Wracając do naszych zadań, czasami dostajemy także misje specjalne od sióstr albo brata Zdzisława, pallotyna.
Kornelia Z.: – To miejscowy „złota rączka”. Jednego dnia naprawiał wodę u sióstr, u których pracujemy, innego dnia kolektory słoneczne lub dach. W Rwandzie posługuje już 30 lat.
Przed wyjazdem na wolontariat na pewno mieliście jakieś oczekiwania, wyobrażenia. Czy jest coś, co Was zaskoczyło lub szczególnie zwróciło Waszą uwagę?
Kornelia Z.: – Pewien obraz tego, jak może wyglądać nasz pobyt tutaj już mieliśmy, ponieważ w pewnym sensie kontynuujemy dzieło, które rozpoczęła poprzednia ekipa z naszego duszpasterstwa, która przyjechała tutaj w zeszłym roku. Ale jak mówił nam ks. Jan Cieślak, nasz duszpasterz, każda misja jest inna…
Franciszek B.: – Mnie zadziwiło, mimo że trochę się tego spodziewałem, zobaczenie na własne oczy, jak ludzie tutaj żyją. Pracują często za dolara dziennie, czasami nie mają dostępu do świeżej wody i muszą po nią iść. Widzieliśmy jednego pana, który kilka razy dziennie pokonywał trasę do źródła wody i z powrotem. Znać to z opowieści to jedno, ale zderzyć się z rzeczywistością to drugie.
>>> Rwanda: niewidome dzieci mają duże marzenia [MISYJNE DROGI]

Kornelia Z.: – W ośrodku mamy dobre warunki. Może raz nie było wody, ale to nic, w porównaniu z tym, jak żyją ludzie w biedniejszej dzielnicy, czy w zasadzie w wiosce obok Kibeho. Rwanda jest górzystym krajem, a do lepianek na zboczach gór, nie docierają utwardzone drogi.
Franciszek B.: – Z perspektywy bycia tutaj, to na co zdarza nam się narzekać w Polsce, to naprawdę śmieszne rzeczy: „co by zjeść na obiad, czy do której knajpy zabrać dziewczynę”… Tutaj, w Rwandzie takie problemy nie istnieją.
Mówicie o rzeczywistości, w której żyją Rwandyjczycy. A jak w tych warunkach funkcjonuje wspólnota Kościoła, patrząc nieco głębiej niż taniec i śpiew – z czym kojarzy nam się afrykański Kościół? Jacy są Rwandyjczycy?
Kornelia Z.: – To jest bardzo młody Kościół.
Franciszek B.: – Pierwszy misjonarz do Rwandy przyjechał w 1900 roku.
Kornelia Z.: – Warto też podkreślić, że ze względu na styl i warunki życia w tym kraju, nie da się jeden do jednego przełożyć tutaj naszego, polskiego, czy europejskiego sposobu wiary. Rwandyjczycy trochę inaczej poznają i doświadczają Jezusa. Byliśmy na przykład w centrum biblijnym, które założyli marianie, by przybliżyć Biblię Rwandyjczykom, którzy mówią przede wszystkim w języku kinyarwanda. Tam mogą poznać Biblię przede wszystkim graficznie, obrazkowo. Ale ten ośrodek działa dopiero od dwóch lat… Dlatego wspólnota Kościoła tutaj jest kompletnie inna. Byliśmy także na Mszy świętej z Rwandyjczykami.


To musiało być ciekawe doświadczenie, o które także chciałem zapytać…
Franciszek B.: – Msza trwała 3 godziny. To było mocne wydarzenie, zwłaszcza, gdy nie zna się języka. Ale i tak można się modlić naprawdę. Rzeczywiście Rwandyjczycy bardzo radośnie przeżywają Mszę, ale to co rzuca mi się w oczy najbardziej, to wielka nadzieja, jaką ludzie tutaj pokładają w Bogu. Oni żyją wiarą, która często jest w centrum ich życia. A niedziela to naprawdę szczególny dzień.
Kornelia Z.: – Polscy misjonarze mocno zakorzenili tutaj kult Jezusa Miłosiernego. Prawie w każdym kościele, w którym do tej pory byliśmy, jest obraz „Jezu Ufam Tobie”. Myślę, że Miłosierdzie Boże jest tak ważne dla Rwandyjczyków, ze względu na trudne doświadczenia historii tego narodu. Jeśli chodzi o Mszę św. to jest dużo tańca i pieśni – bardzo długich pieśni, a także sporo oklasków m.in. w momencie podniesienia po przeistoczeniu. Oklaskują także pielgrzymów, którzy przybywają do sanktuarium. Franciszek wspominał o życiu wiarą Rwandyjczyków. Mogliśmy tego doświadczyć w poprzedni piątek, 22 sierpnia. Ja, jako osoba będąca w Kościele, w duszpasterstwie, nie wiedziałam co to za dzień. A Rwandyjczycy, wszyscy po kolei, w koszulach, bo mamy wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Królowej. Szli więc do kościoła, a na ulicy czuć było atmosferę święta.


Biorąc pod uwagę to, co mówiliście o warunkach życia w Rwandzie, wasz wyjazd to nie są wakacje all inclusive. Skąd narodził się w Was pomysł, by pojechać na wolontariat misyjny? Jak przeżyliście samą chwilę posłania?
Franciszek B.: – Wujek naszego duszpasterza, ks. Jana Cieślaka, służył w Rwandzie przez 30 lat. Tutaj też zmarł. W szerszej perspektywie, można powiedzieć, że od niego się wszystko zaczęło. Kiedy ksiądz Jan zaproponował mi wyjazd, na początku zastanawiałem się i miałem w sobie trochę lęku. Ale później postanowiłem wyjść ze strefy komfortu i pojechać. Samo posłanie było dla mnie bardzo mocnym doświadczeniem. Będąc już tutaj, czuję niesamowitą wdzięczność za wszystko co mam. Zostanie we mnie lekcja, żebym nie był zrzędliwy – co mi się czasami zdarzało, gdy myślę o sobie sprzed wyjazdu.
Kornelia Z.: – Dla mnie moment posłania to było poczucie takiego bycia przyjętym. Siedzieliśmy w prezbiterium, w wielkiej katedrze, gdzie zjechała się także rodzina. Wymieniono nas z imienia i nazwiska. Dostaliśmy krzyże misyjne. I trochę tak to wyglądało, jakbyśmy mieli jechać do tej Rwandy i działać nie wiadomo jak wielkie cuda. Wiadomo, nasza obecność tutaj jest potrzebna. Jednak czujemy to bardzo, że Afryka dużo więcej daje nam, niż my możemy jej zaoferować. Jesteśmy dla tych ludzi innym obrazem białego człowieka – który pracuje, nie jest jakimś kolonizatorem. Od nich z kolei dostajemy ogromną inspirację, jak można ufać i wierzyć Bogu.

Franciszek B.: – Każdy z nas tutaj musiał przepracować w sobie taką myśl, że my świata nie zbawimy. Ale nasza pomoc – choć może niewielka, choć jest kroplą w morzu potrzeb, które pojawiają się codziennie – może przyczynić się do tego, że ten zakątek świata stanie się trochę lepszym miejscem do życia.
| Galeria (2 zdjęcia) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
| Zobacz także |
| Wasze komentarze |
Leon XIV: nie ma niczego bardziej ludzkiego niż prosić o pomoc
Hiszpański model i influencer kończy karierę i wstępuje do seminarium
Z treningu na uwielbienie. Jak jedno spotkanie wywróciło życie Filipa do góry nogami [ROZMOWA]






Wiadomości
Wideo
Modlitwy
Sklep
Kalendarz liturgiczny