Foto: Kasper Kaproń OFM

Misje zaczynają się od rozmowy [MISYJNE DROGI]

Czy kochamy ten świat? To pytanie, które powinien zadawać sobie każdy misjonarz. Bo bez miłości nie ma misji. Bez tej miłości nie ma też dialogu, który jest przecież nieodłącznie związany z misyjną działalnością Kościoła.

Boliwijska Cochabamba – miejsce mojej misyjnej posługi – to typowe miasto Ameryki Łacińskiej: z uroczym kolonialnym placem głównym, zbudowane na planie szachownicy, pełne życzliwych ludzi, rozgrzane słońcem, rozśpiewane w czasie licznych tutaj świąt. Jest to też miasto, w którym łatwo można dostrzec jeden z najpoważniejszych problemów tego regionu świata – wielkie nierówności społeczne. Bo oto z jednej strony piękne wille z ogrodami i basenami, wieżowce, luksusowe salony samochodowe i restauracje, z drugiej zaś całe dzielnice nędzy, w których pospiesznie wybudowane domy z szarej cegły przylegają jeden do drugiego, a mieszkający w nich ludzie nie mają dostępu do bieżącej wody, a często nawet do energii elektrycznej. Podział miasta na te dwa, tak różniące się obszary, jest geograficzny i przebiega wzdłuż ruchliwej arterii jaką jest Avenida Heroinas: część północna to dzielnice ludzi bogatych, południową natomiast zamieszkują ubodzy. Przy alei tej, w samym centrum miasta, znajduje się nasz franciszkański klasztor, który przez to stał się miejscem modlitwy dla ludzi i z północnej, i z południowej części miasta. W ten sposób ludzie, których zazwyczaj dzieli prawie wszystko, mogą spotkać się ze sobą, spojrzeć sobie w oczy, w czasie mszy świętej uścisnąć sobie dłoń na znak pokoju i wspólnie posilić się przy eucharystycznym stole.

Foto: Kasper Kaproń OFM

Chrześcijanie łączą

Wspólnota eucharystycznego stołu stanowi podstawę i motywację dla autentycznej miłości, prowadzi do odkrycia, że wszyscy jesteśmy braćmi, dziećmi jednego Ojca i jesteśmy za siebie współodpowiedzialni. Jeżeli bowiem msza święta nie prowadzi do służby człowiekowi, pomocy biednym i cierpiącym, oznacza to, że nie osiąga w pełni swojego celu. Jeżeli liturgia nie wyraża się we wzajemnym udzielaniu sobie pomocy ze strony tych, którzy w niej uczestniczą, to znaczy, że zaczyna brakować podstawowego elementu wspólnoty eucharystycznej. Natomiast im bardziej z liturgii bierze początek wewnętrzna potrzeba służby i miłości, to tym samym miłość staje się świadectwem i jednocześnie skutecznym zaproszeniem do przyjęcia chrześcijaństwa. Tym sposobem, w obliczu egoizmu i zagubienia naszego społeczeństwa, Eucharystia nabiera szczególnej wiarygodności, stając się świadectwem dla szukających Boga. Słynne zawołanie odnotowane w pismach Tertuliana: „Zobaczcie, jak oni się miłują”, które wyrażało zdumienie pogan patrzących na sposób życia pierwszych chrześcijan, w niczym nie straciło swojej aktualności. Prawdziwa miłość wykraczająca poza społeczne i kulturowe różnice to moc, która przyciąga ludzi do Chrystusa o wiele mocniej niż najpiękniejsze kazania i godziny katechez. Czym nasze współczesne społeczeństwa, naznaczone tak wielkimi kontrastami, różnią się od tych, w których narodziło się chrześcijaństwo? A jednak wiara w Chrystusa pozwoliła stworzyć wspólnotę, do której należeli wolni obywatele rzymscy, niektórzy bardzo bogaci i wykształceni, oraz niewolnicy; byli poganie i byli żydzi, mężczyźni i kobiety, starzy i młodzi. Normalnie w świecie między tymi klasami ludzi istniały i nadal istnieją nieprzebyte, wznoszone przez wieki bariery uprzedzeń, obojętności lub wręcz wrogości. Chrześcijaństwo jak ogień topi te góry lodowe oddzielające jednych od drugich. Nie dzieje się to przez teorie i polityczne programy, lecz dzięki konkretnej miłości chrześcijan. Doświadczenie spotkania z drugim człowiekiem, szczególnie ubogim, pozwala otworzyć się na historię naznaczoną cierpieniem różnego typu. Są to problemy, które zawsze nas, jako duszpasterzy, przerastają, lecz ucieczką byłoby powiedzieć „niestety, nie możemy ci pomóc, bo nie mamy takich możliwości”. Takie słowa może powiedzieć tylko człowiek, który – co prawda – twardo „stoi na ziemi”, ale jednocześnie nie potrafi marzyć i śnić o królestwie Bożym. Taki realizm jest bardzo wygodny, ale płaci się za niego bardzo wysoką cenę: wiarygodność. Ci ludzie czekają i pragną spotkać się z Kimś, Kogo często nawet dobrze nie znają, nie są w stanie zidentyfikować i określić, lecz Kto jako jedyny potrafi wypełnić swoją obecnością pełne tęsknoty ludzkie serce. I właśnie dlatego tak ważne jest nasze świadectwo. Świadectwo życia, czyli w pełni duchowe doświadczenie tych, którzy znają drogę prowadzącą do Boga. Potrzebne jest dzisiaj światu świadectwo tych, którzy autentycznie żyją Bogiem. Bóg nie potrzebuje dzisiaj walczących żołnierzyków, lecz potrzebuje świadectwa w pełni szczęśliwych synów, którzy potrafią przekazać światu radość bycia dzieckiem.

Foto: Kasper Kaproń

>>> Egipt: w katastrofie pociągu zginęło 11 osób, a ok. 100 zostało rannych

Warunkiem jest miłość

Prawdziwy misjonarz doskonale wie, że pierwszym warunkiem ewangelizacji jest miłość do tych, do których został on posłany, aby nieść Dobrą Nowinę. Nie da się ewangelizować tych, których się prawdziwie nie kocha. Właśnie z powodu miłości do tych ludzi misjonarze pragną przekazywać im Ewangelię, Dobrą Nowinę. Miłość jest prawdziwa tylko wtedy, gdy istnieje szacunek dla drugiego, dla jego kultury, języka, świata wierzeń. W przeciwnym razie będzie to miłość udawana i w konsekwencji nieskuteczne okaże się także przepowiadanie Ewangelii. Nie będzie ona odbierana jako Dobra Nowina, która przynosi radość, lecz jako próba narzucenia własnych form życia i religii. Takie przepowiadanie będzie bliższe prozelityzmowi niż ewangelizacji, a my przecież, jako chrześcijanie, mamy „obowiązek głoszenia Ewangelii, nie wykluczając nikogo, nie jak ktoś, kto narzuca nowy obowiązek, ale jak ktoś, kto dzieli się radością, ukazuje piękny horyzont, ofiaruje upragnioną ucztę. Kościół rozszerza się nie przez prozelityzm, ale »przez przyciąganie«” (Franciszek, Evangelii Gaudium 14). Dlatego też jako uczniowie Chrystusa, powołani do głoszenia Dobrej Nowiny, musimy postawić sobie pytanie: czy kochamy ten świat? Czy kochamy to społeczeństwo, w którym dzisiaj żyjemy i do którego zostaliśmy posłani? Czy kochamy tych ludzi, którzy być może wrogo się do nas odnoszą i wykrzykują obraźliwe słowa pod naszym adresem? Czy uważamy je za locus theologicus, czyli za świat, w którym dochodzi do spotkania człowieka z Bogiem? Czy obecny czas jest dla nas historią zbawienia, w której to Bóg przychodzi do człowieka i pragnie obdarzyć go szczęściem i radością? Czy możemy powiedzieć, że kochamy ten świat, mężczyzn i kobiety, naszych braci i siostry kroczących po trudnej drodze życia, na różnych peryferiach ludzkiej egzystencji? A może nadal, w poczuciu wyższości, umiemy oceniać ten świat i potrafimy jedynie przepowiadać Boga, który nagradza sprawiedliwych, a grzeszników karze? Czy potrafimy odkryć dobro, czy też raczej staliśmy się sędziami i moralizatorami oceniając raz jedną, a innym razem drugą stronę spolaryzowanego społeczeństwa, zarzucając raz jednym ich religijną hipokryzję i zakłamanie, a innym razem tym drugim odejście od chrześcijańskich wartości?

Foto: Kasper Kaproń

Narzędzie ewangelizacji

Jako chrześcijanie nie możemy wyrzec się uznania centralnej roli Jezusa Chrystusa, jako jedynego pośrednika między Bogiem a ludźmi i jedynego Zbawiciela człowieka. Jednakże ciągle na nowo musimy weryfikować sposoby głoszenia Dobrej Nowiny o królestwie, dostosowując je do zmieniającego się kontekstu kulturowego, społecznego i geograficznego. Kontekst dnia dzisiejszego wskazuje na pilną potrzebę dawania świadectwa komunii z innymi wyznaniami, unikania rywalizacji i wzajemnych dyskwalifikacji, które są sprzeczne z głoszonym przez nas orędziem.

Pan posyła nas na spotkanie innych ludzi

Rozumienie misji jako dialogu nie oznacza rezygnacji z głoszonego orędzia, ale pomaga zrozumieć, że orędzie to nigdy nie może być narzucone siłą, ale że może być ono oferowane jedynie w sposób całkowicie dobrowolny, bo tylko wtedy zostanie przyjęte w sposób wolny i odpowiedzialny. Jest to niejako realizacja ewangelicznej przypowieści o siewcy, który obficie rzuca ziarno w ziemię. „Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie” (MK 4, 26-28). Królestwo to bez wątpienia dar Boży i nie zależy ono od ludzkich wysiłków. Dlatego też misja, do realizacji której zostaliśmy powołani, nie zależy od skuteczności naszych wysiłków i nie warto przejmować się faktem, że pomimo naszego zaangażowania nie widać licznych nawróceń lub innych widocznych efektów naszej pracy. Naszą nadzieję musimy złożyć w „Panu żniwa” (ŁK 10, 2), który posyła nas na swoje żniwo i na spotkanie z innymi ludźmi, aby wspólnie z nimi żyć, przebywać i tworzyć lud. Ważne jest, abyśmy wspólnie tworzyli wspólnotę, która potrafi przyjąć istniejące różnice i dzięki nim ubogacać się. Wspólnotę tworzoną przez osoby, które nie zamierzają narzucać innym swojej wizji, ale raczej starają się wspólnie połączyć siły, aby zapewnić wszystkim poczucie bezpieczeństwa i godne życie. Dlatego też dialog w działalności misyjnej musi obejmować wszystkie wymiary życia: społeczny, ekonomiczny, kulturalny i oczywiście też religijny. Rozumienie działalności misyjnej jako dialogu to świadectwo o Bogu, który objawia się w historii. Jest to świadectwo o Bogu, który nawiązuje dialog miłości ze swoim ludem i pragnie z nim zawiązać przymierze, które wykracza poza zwykłe związki międzyludzkie i wyraża się w prawdziwej relacji miłości: „Będę chodził wśród was, będę waszym Bogiem, a wy będziecie moim ludem” (KPŁ 26,12).

Kasper Kaproń OFM

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze