fot. pexels

Nie taki Zachód straszny [ROZMOWA]

O tym czy wszystko, co złe, idzie do nas z Zachodu, o ewangelizowaniu w mediach społecznościowych oraz o pracy wśród Polonii z księdzem Bartkiem Rajewskim rozmawia Michał Jóźwiak. 

 

W Polsce mówi się czasem, że obecnie największe zło „idzie do nas z Zachodu”. Pracuje Ksiądz w Londynie. Rzeczywiście ten Zachód jest taki straszny? 

W Polsce od zawsze dobrze funkcjonowała znana zasada „strasz i rządź”. Ofiarami tego mechanizmu także dzisiaj są miliony Polek i Polaków, którzy żyją w strachu przed nadchodzącymi z Zachodu zagrożeniami: uchodźcy, gender, moralne zepsucie, aborcja, eutanazja, homoseksualizm, multi-kulti, Unia Europejska itd. Dokonała się i wciąż trwa swoista rewolucja. Po 2015 r., pierwszy raz od upadku komunizmu, Zachód przestał już być dla nas aksjologicznym punktem odniesienia, celem dążeń i wzorem do naśladowania. Choć uważamy się za społeczeństwo zachodnie i czerpiemy konkretne profity z przynależności do Zachodu, mentalnie coraz więcej Polaków, dzięki postępującej propagandzie, jest „poza” Zachodem. Na emocje nakłada się wyrachowanie i cynizm polityków. Trudno nie zauważyć powrotu do peerelowskiej retoryki „zgniłego Zachodu”. Tymczasem Zachód nie jest taki straszny, jakim go malują. Niewątpliwie faktem jest, że chrześcijaństwo na Zachodzie przeżywa dzisiaj kryzys. Ale do tego Zachodu, czy tego chcemy czy nie, zalicza się także Polska, i również u nas dostrzegalny jest postępujący kryzys Kościoła i wartości chrześcijańskich.

Czy wobec tego Londyn jest dzisiaj terenem misyjnym?  

W 25 numerze „Evangelii Gaudium” papież Franciszek apeluje: „Bądźmy we wszystkich regionach ziemi w »permanentnym stanie misji«”. Jest to myśl wywodząca się z „Dokumentu z Aparecidy”, ale formułowana bardziej radykalnie. Permanentny stan misji oznacza nieustanne wychodzenie. Kościołowi nie wystarczy już to, co było i to, co jest teraz. Nie wystarczy z nostalgią wspominać przeszłość, zadowalać się teraźniejszością, a w przyszłości widzieć tylko zagrożenia. Dzisiaj jesteśmy w permanentnym stanie misji, niezależnie od tego, gdzie żyjemy, także w Londynie.

fot. Facebook, ks. Bartek Rajewski

Robi sobie Ksiądz zdjęcia z muzułmanką w londyńskim metrze – nie obawia się Ksiądz kontrowersji? Takie gesty są ważne, ale wiele osób (nawet w Kościele) uważa wyznawców islamu za wrogów… 

Co w takiej sytuacji zrobiłby Jezus? Sam wiele razy był kontrowersyjny, czym irytował faryzeuszów. Czy o wiele bardziej kontrowersyjny od zdjęcia księdza z muzułmanką nie był na przykład gest ucałowania Koranu przez św. Jana Pawła II? Albo papieskie wizyty w meczetach? Jeśli będąc w Kościele, uważam innego człowieka za wroga, to znaczy, że mam dużo pracy do zrobienia z sobą. Nie na tym bowiem polega chrześcijaństwo. Mówiłem o tym w uroczystość Najświętszej Trójcy. Bóg w Trzech Osobach to przede wszystkim obraz wspólnoty. Ważne, byśmy na nowo uświadomili sobie, że tworzymy Kościół – niezwykłą wspólnotę wiary. W tej wspólnocie znaleźliśmy się na skutek przyjętego przez nas chrztu. Zostaliśmy ochrzczeni „w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Inni nie mieli tyle szczęścia. Jednak do Kościoła, choć w różnym stopniu, należą także ludzie nieochrzczeni. Precyzuje to Konstytucja Dogmatyczna o Kościele „Lumen gentium” w punktach 13–16. Sobór Watykański II ujął zagadnienie przynależności do Kościoła w formie koncentrycznie rozchodzących się kręgów. Krótko mówiąc, w myśl nauczania Soboru, do Kościoła – w różnym stopniu – należą wszyscy ludzie. Najpierw chrześcijanie – katolicy, następnie chrześcijanie – niekatolicy, dalej niechrześcijanie i w końcu wszyscy ludzie szczerze szukający Boga. „Wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi” (Rz 8, 14) – naucza św. Paweł i dodaje, że „jesteśmy dziećmi Bożymi”. Gdy spotykamy ludzi z innych kultur, religii czy ras, warto pamiętać, że wciąż są to nasze siostry i nasi bracia.

Rzeczywistość multi-kulti to dla Kościoła środowisko, w którym „konkuruje” on z innymi wartościami, postawami, stylami życia. To może być korzystne? 

Przede wszystkim Kościół nie musi „konkurować” i mam nadzieję, że nie „konkuruje”. W naszym postrzeganiu Kościoła, jego zadań i misji nie możemy go redukować do instytucji, której rozwój rozumiemy w kategoriach liczb, statystyk czy mechanizmów socjologicznych. Yves Congar w książce „Prawdziwa i fałszywa reforma w Kościele” pisze, że jedynym kryterium życia, ale też jakiejkolwiek odnowy czy reformy Kościoła, jest Ewangelia. Doradzałbym zatem więcej zdrowego radykalizmu w życiu Ewangelią, a wówczas spotkania z innymi wzorcami życia człowieka nie będą zagrożeniem, a realną szansą. Przecież tak funkcjonował Kościół pierwszych wieków. Był to Kościół, który nieustannie spotykał się z odmiennymi kulturami, stylami życia, postawami. Ten Kościół miał jednak w sobie dynamizm, którego nam dzisiaj chyba nieco brakuje. Był to dynamizm wypływający z bezkompromisowego życia Ewangelią. Mówiąc o radykalizmie ewangelicznym, trzeba od razu dodać, że nie ma on w sobie nic z zaciskania zębów, że w gruncie rzeczy jest on czymś lekkim i słodkim. Powtórzę za o. Jackiem Salijem OP: „Kiedy ktoś mówi o radykalizmie ewangelicznym, żeby podkreślić to, że w Pana Jezusa najzwyczajniej w świecie trzeba wierzyć na serio, to ja się całkowicie z nim zgadzam. Ale wolę patrzeć na wiarę w perspektywie małżeństwa, takiego całoosobowego, pełnego radości otwarcia się na Pana Jezusa. Chociaż nieraz ta radość, podobnie jak w dobrym małżeństwie, bywa trudna”.

fot. Facebook, ks. Bartek Rajewski

W Londynie mieszka ponad 200 tysięcy Polaków. Pewnie spotyka się Ksiądz z nimi w różnych sytuacjach. W jaki sposób do nich dotrzeć i przyciągnąć do Kościoła? Pewnie są zabiegani, zajęci pracą i pochłonięci życiem?  

Posługując na emigracji, najtrudniej chyba przekonać ludzi do odpowiedniej hierarchii wartości. Praca jest ważna, pieniądze są ważne, ale są rzeczy ważniejsze – rodzina, Pan Bóg, relacje międzyludzkie. Polacy, którzy tu przyjeżdżają, często na pierwszym miejscu stawiają pracę, różnego rodzaju obowiązki, spłacanie kredytów. To często przesłania inne, ważniejsze wartości. Ci ludzie często gubią w swoim życiu Boga, gubią męża, żonę czy dzieci. To widać zwłaszcza tu, w Londynie, gdzie tempo życia jest naprawdę szybkie. Łatwo stracić z pola widzenia to, co jest bardziej istotne. To jest największy problem. By jakoś temu zaradzić, trzeba mieć dla tych ludzi czas. Trzeba z nimi być nie tylko w kościele. Swoją obecnością w różnych miejscach spotkań Polaków przypominać, że jest coś więcej niż codzienność. Taka obecność na różnego rodzaju spotkaniach motywuje do zadawania pytań o wiarę i zapoczątkowuje przekaz wiary. Trzeba też bezwzględnie szanować wolność człowieka, pamiętając, że w przekazie wiary nie chodzi o zdobywanie przestrzeni czyjegoś życia poprzez wychowywanie do posłuszeństwa normom i zwyczajom. W naszym polskim kontekście wciąż istnieje silna pokusa, by zdobywać ludzi poprzez kształtowanie w nich nawyku wypełniania zewnętrznych obowiązków. W „Deus Caritas est” papież Benedykt XVI pisze, że „u początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie”. Moim zadaniem, jako księdza, jest doprowadzać ludzi do takiego spotkania.

Czy media społecznościowe i ogólnie środki społecznego przekazu pomagają dzisiaj w doprowadzeniu do tego spotkania 

Myślę, że my księża, niezależnie od tego, gdzie posługujemy, jesteśmy dzisiaj zobligowania do poszukiwania nowych dróg i nowych metod w duszpasterstwie oraz dziele ewangelizacji – zachowując wszystko, co cenne, nie zatrzymując się jednak na tym i stwarzając ludziom będącym na obrzeżach albo całkiem poza Kościołem nową szansę na spotkanie Pana i wspólnoty Jego Kościoła. Na tym także polega – tak myślę – dobre pasterzowanie. Może to przynosić i często niesie z sobą falę krytyki, fałszywych osądów, a nawet prześladowania, co zmusza do rezygnacji z siebie i oddawania życia. Na szczęście sporo we współczesnym Kościele takich pasterzy, którzy – zachęceni postawą papieża Franciszka – zamiast być jeszcze jednym trybem w kościelnej maszynie, decydują się na nowatorskie metody duszpasterskie i ewangelizacyjne, nawet za cenę wyśmiania, a nawet potępienia. Skoro dzisiaj część ludzi żyje w świecie Internetu, to z pewnością Pan Jezus albo sam by „twittował”, byłby obecny na Facebooku, albo przynajmniej wysłałby do tego świata apostołów. Także w Internecie trzeba szukać człowieka i prowadzić go do spotkania z Bogiem.

 

Rozmawiał Michał Jóźwiak 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze