Zdjęcie: Michał Żurawski w roli korespondenta wojennego, kadr z filmu „53 wojny”, fot. mat. prasowe

Miłość wszystko przezwycięży? Wszystko przetrzyma?

Twojego męża nie ma w domu. Godzinami, dniami. Jest wiele kilometrów od ciebie. Ty zostałaś z dzieckiem, małym dzieckiem. Sama. Martwisz się o niego. On jednak wybrał. To ją kocha najbardziej. Ją, czyli pracę, która jest jednocześnie jego pasją.  

To za nią jest w stanie pojechać w niebezpieczny rejon świata, w epicentrum wojny, z narażeniem życia. To za nią jest w stanie wybrać się nawet nie na inny kontynent, ale w kosmos! By zdobyć to, co jeszcze niezdobyte. Zostawia cię w czterech ścianach, samą, z codziennym życiem i codziennymi problemami. Dzwoni, a przynajmniej stara się dzwonić. Czy wie, co przeżywasz? Może się tylko domyślać. Nie jest w stanie poczuć tego samego.

Zdjęcie: Magdalena Popławska jako Anna w filmie „53 wojny”, mat. prasowe

Nie, to nie poradnik dla żon mężczyzn, którzy ze względu na swoją pracę często są poza domem. O czym więc piszę? O swoich wrażeniach po dwóch różnych, ale jednak podobnych do siebie filmach. Tuż po sobie obejrzałem „Pierwszego człowieka” w reżyserii Damiena Chazelle’a i „53 wojny” – to z kolei reżyserski debiut Ewy Bukowskiej. Oba z innej epoki – pierwszy opowiada historię rodziny Neila Armstronga (pierwszego człowieka na Księżycu), drugi – to historia żony korespondenta wojennego Wojciecha Jagielskiego (swoje wojenne reportaże publikował na łamach ówczesnej „Gazety Wyborczej”, dziś jest publicystą „Tygodnika Powszechnego”). Przeżycia Grażyny Jagielskiej zostały już spisane w książce „Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym”. Tym razem jednak trafiły na duży ekran. Rzadko tak mam, ale w czasie tego filmu nie raz wbijałem się w fotel, kuliłem się. Ten film boli, prawie fizycznie. Szczególnie wtedy, gdy widzimy filmową Ankę (tę rolę fenomenalnie zagrała Magdalena Popławska), gdy głową bije w ścianę swojego mieszkania, gdy zrywa się do kolejnego telefonu z myślą, że dzwoni Witek (filmowego Wojciecha Jagielskiego zagrał Michał Żurawski). „Pierwszy człowiek”, w porównaniu z „53 wojnami”, może wydawać się filmem wręcz przygodowym. Jednak i w nim będziemy świadkami trudnych relacji małżeńskich. Co z dziećmi, gdyby coś z podróżami w kosmosie poszło nie tak – to główne zmartwienie żony (którą gra Claire Foy) Neila Armstronga (tu Ryan Gosling).

Zdjęcie: Claire Foy i Ryan Gosling w filmie „Pierwszy człowiek”, fot. materiały prasowe

Po obejrzeniu obu filmów pomyślałem, że są chyba zawody, profesje, które powinny ich pasjonatów skłonić do życia w samotności. Życie z taką osobą oznacza często bardzo trudne emocje, wręcz po ludzku niemożliwe do przejścia. Nie dla tych, którzy wykonują trudny, niekiedy bardzo ryzykowny zawód, ale właśnie dla ich żon, mężów, dzieci. Zanim pierwszy człowiek postawił krok na Księżycu (ten „mały dla człowieka, wielki dla ludzkości”) wielu było tych, którzy zginęli w trakcie lotu albo nawet w fazie testowej, jeszcze na Ziemi. Trudno było więc na chłodno i bez obaw podchodzić żonie „pierwszego człowieka” do jego misji. W porównaniu z żoną korespondenta Wojciecha Jagielskiego była jednak różnica. W ekipie NASA wszyscy starali się zapewnić kosmonautom najwyższy poziom bezpieczeństwa (z różnymi skutkami, ale jednak starania były). W przypadku Wojciecha Jagielskiego było odwrotnie. „Pchał się” tam, gdzie go wcale nie chcieli. A napis „Press” na kamizelce i legitymacja prasowa wcale nie zapewniały mu bezpieczeństwa. Wojciech Jagielski wyjeżdżał tam, gdzie dziennikarzy w najlepszym przypadku tolerowano, a często traktowano jako zagrożenie. Był w m.in. w Afganistanie, Czeczenii i Gruzji.  

Zdjęcie: kadr z filmu „Pierwszy człowiek”, fot. mat. prasowe

Warto zwrócić uwagę na to, jak bardzo różna była sytuacja obu panów od sytuacji ich życiowych partnerek. Obaj byli w akcji, robili to, co kochali, w czego sens wierzyli. Mniej myśleli o zagrożeniach, mniej mieli czasu na strach niż kobiety, które „zostały w domu”. Nie chodzi o to, by podważyć sens tych zawodów (trzeba nawet powiedzieć – misji).  Wszyscy wiemy, jak ważne jest to, by pokazywać, jak wyglądają tereny zbrojnych konfliktów. Wszyscy wiemy też, że rozwój ludzkości wymaga, by próbować zdobyć to, co niezdobyte (w wypadku Neila to był Księżyc).  

Zdjęcie: Magdalena Popławska w „53 wojnach”, mat. prasowe

 Dobrze jest patrzeć na ludzi, dla których zawód jest życiową pasą i misją. Jednocześnie trudno patrzeć na ich rodziny, które kosztem tej pasji cierpią i przeżywają trudne chwile. I choć mój wniosek o tym, że niektóre profesje lepiej znoszą samotniczy tryb życia, nadal traktuję jako obowiązujący, to jednocześnie wiem, że życie nie jest czarno-białe. Oba filmy pokazały mi, że miłość – jak w hymnie św. Pawła – może przetrwać naprawdę wiele. Widzimy to zarówno u Claire Foy i u Małgorzaty Popławskiej. I chyba właśnie wtedy miłość jest najbardziej prawdziwa. Niekiedy domaga się nadludzkiego wysiłku, wyrzeczeń i – co tu dużo mówić – także cierpienia. Mimo wszystko warto „w to wejść”. W imię miłości warto naprawdę wiele.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze