Zdjęcie: Borys Szyc w roli Józefa Piłsudskiego, fot. mat. prasowe

Ziuk Piłsudski. Borys Szyc w roli Naczelnika

Na „Piłsudskiego” do kina szedłem z rezerwą. Przeczytałem kilka recenzji, doceniały one techniczną stronę filmu, ale do gry aktorskiej czy fabuły miały sporo zastrzeżeń. Może nie jestem filmoznawcą i nie mam doskonałej wiedzy historycznej. MOŻE, ale NA PEWNO reżyser Michał Rosa sprawił, że ani przez moment w sali kinowej nie żałowałem, że „poszedłem na Piłsudskiego”. 

Zdjęcie: Józef Piłsudski więziony w 1901 roku, fot. mat. prasowe

Józefa Piłsudskiego poznajemy, gdy poznać go trudno. Jest rok 1901, Piłsudski jest więziony w celi nr 39 na Cytadeli Warszawskiej. Filmowi od początku towarzyszy sporo emocji, obserwujemy bowiem ucieczkę wycieńczonego fizycznie Piłsudskiego z wielkiego gmaszyska. Chwilę później poznajemy jego żonę – Marię (w tej roli znakomita Magdalena Boczarska), która nazywa wojskowego (legendę za życia) Ziukiem. Poznajemy też życie wewnętrzne (spory, kłótnie) Polskiej Partii Socjalistycznej. Nie chcę tych wszystkich etapów politycznej, wojskowej kariery oraz życiowej drogi Józefa Piłsudskiego opisywać. Warto ją sobie przypomnieć, czasem może i poznać.
 

Prędkie serce. Do niepodległości  

Film sprawia, że z zapartym tchem (a przynajmniej bez nudy) możemy towarzyszyć Polakom w ich drodze do niepodległości. Piękne i trudne są to obrazy. Pada przecież słynne: „Naród wspaniały, tylko ludzie…”. Obraz Michała Rosy w bardzo czytelny i przystępny sposób opowiada o niepodległościowych dążeniach i różnych nurtach wśród ówczesnych decydentów. Piłsudski rysuje się jako człowiek uczciwy, choć również porywczy. Gdy podczas badania lekarz stwierdzi, że serce gubi rytm, Piłsudski sam przyzna: „Serce zawsze miałem prędkie. Do wszystkiego”. Owo „prędkie serce” wyrażało się również w niestałości uczuć. Marię – swoją żonę i matkę pierwszej córki – porzuca dla młodszej, Aleksandry Szczerbińskiej (w tej roli Maria Dębska). 

>>> Niepodległość wymaga czynnej miłości

Zdjęcie: kadr filmu „Piłsudski”, fot. mat. prasowe

Jeden cel jest u niego niezmienny i najważniejszy – niepodległa, suwerenna Polska. Gdy młodzi w PPS od tej drogi chcą odstąpić, a przynajmniej nie iść nią tak odważnie, on mówi wprost: „Dążenie programowe do niepodległej Polski ma być wykreślone?! To przecież istota naszej myśli i walki. Jeśli będzie wykreślone, pozostać w  Partii bym nie mógł”. Jego towarzysze przyznawali: „U niego najważniejsza jest niepodległość”. Dla Piłsudskiego jest jasne – brak czynu, brak zbrojnego zrywu oznacza marazm i kapitulację. „Terror wobec państwa terroru” – tak określa swoją zbrojną taktykę. Reżyser nie ucieka od moralnych dylematów wojny. Widzimy i słyszymy je w partyjnych dyskusjach PPS, ale także w domu. Maria Piłsudska pyta męża, czy przelana krew żołnierzy jest dobrą drogą do niepodległości. 

Zdjęcie: Magdalena Boczarska w roli Marii Piłsudskiej, fot. mat. prasowe

Niepodległość za 2 krople krwi?  

Ciekawie przedstawiona jest manifestacja z 13 listopada 1904 na placu Grzybowskim w Warszawie („ruszamy po sumie o 11:00”). Broń rozdawali sobie w kościele, a po wyjściu ze świątyni krzyczeli: „Precz z caratem”. Manifestacja, ludowe powstanie, było pierwszym wystąpieniem z bronią w ręku zorganizowanym przeciwko władzy zaborczej w Królestwie Kongresowym od czasu powstania styczniowego. W tym czasie Piłsudski był w Zakopanem (co pokazano w filmie). Później obserwujemy budowę Organizacji Bojowej PPS. Przyszły pierwszy marszałek Polski mocno irytuje się przez tych, którzy nie chcą z bronią iść na Wschód. „Zawsze mówiłem, że Polacy chcą niepodległości, ale chcieliby by kosztowała 2 grosze i 2 krople krwi. Dzisiaj mamy ogromną szanse, by tę opinię zmazać” – mówił u progu pierwszej wojny światowej

Zdjęcie: Aleksandra Szczerbińska (w tej roli Maria Dębska) i Józef Piłsudski, fot. mat. prasowe

Warto zwrócić też uwagę na rolę Jana Marczewskiego, który wcielił się w Walerego Sławka – późniejszego marszałka Sejmu i trzykrotnego premiera Polski. W „Piłsudskim” wiele dobrego robi muzyka, która tworzy klimat, towarzyszy, ale nie wchodzi nigdy na pierwszy plan (a przy takiej tematyce przecież by mogła, co byłoby ze szkodą dla filmu). „Piłsudski” w reżyserii Michała Rosy nie będzie przełomem w historii polskiej kinematografii. Jest jednak na pewno sprawnie napisaną historią – historią narodu i ludzi. Historią, którą chce się oglądać od pierwszej do ostatniej minuty. Wydaje się, że byłoby idealnie, gdyby film miał premierę dokładnie rok temu – w setną rocznicę odzyskania niepodległości.

>>> Wymodlona niepodległość

Wojna idzie. I Polska idzie 

Wzruszający jest moment, gdy widzimy Piłsudskiego, który telegrafem (film pozwala nam zauważyć rozwój tego wynalazku) oznajmia państwom Zachodu powstanie suwerennego, niepodległego państwa polskiego. „Pragnę notyfikować istnienie państwa polskiego (…) państwa demokratycznego, opartego na porządku i sprawiedliwości” – mówi w obecności wojskowych. Polska jest – jak mówi wódz – „odrodzona i niepodległa”. Koniec „Piłsudskiego” – przynajmniej tak odczułem – spina się dwoma cytatami. „Wojna idzie” – to o wybuchu I wojny światowej i „Polska idzie” –  gdy wojska polskie i ukraińskie ruszają na podbój Kijowa. Borys Szyc gra autentycznie i po tym filmie jeszcze bardziej doceniam jego aktorski kunszt. Mimo że w ostatnich latach miał łatkę aktora „rozrywkowego”, tu można było o tych rolach zapomnieć. Jestem w stanie nawet uwierzyć, że Piłsudski śmiał się i wściekał w taki sam sposób jak Szyc! 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze