Wiara: Bóg się nami nie nudzi

Wszyscy mamy jakieś grzechy, które się powtarzają. Notoryczne kłamstwa, kradzieże albo źle ukierunkowana seksualność. Dla wielu ludzi spowiadanie się ciągle z tego samego odrzuca od Kościoła i sakramentu pojednania i sprawia, że coraz bardziej gorszymy się sami sobą. A czy Boga męczy to, że słyszy od nas ciągle to samo? Zdecydowanie nie!

Często analizujemy nasze czyny z dwóch skrajnych perspektyw. Albo rządzi nami pycha i nie widzimy w sobie ani krzty winy i błędu, albo popadamy w samokrytycyzm, zrównujemy samych siebie z ziemią i przez całe życie bijemy się w piersi, uważając się za największych grzeszników. I właściwie w tej drugiej postawie znowu wracamy do pierwszej, bo całą uwagę skupiamy na sobie, tyle że tym razem na podkreślaniu, jacy to jesteśmy słabi i marni. Gdzie w tym wszystkim jest punkt pośredni, czyli zdrowe podejście i zrozumienie, że człowiek ma naturę grzesznika, ale stworzony został z miłości i ma w sobie boski pierwiastek?

Często łapię się na tym, że idę na łatwiznę. Nie jest to celowe, bo często nie kontrolujemy (jeszcze) naszych reakcji. A zatem albo wzbraniam się, gdy ktoś mi coś zarzuca, albo wieszam na sobie psy i przepraszam, że żyję, bo coś mi nie wyszło. Na czym więc może polegać dojrzewanie w wierze, dochodzenie do złotego środka?

Odkryłam, że może to być kwestia dwóch spraw. Po pierwsze, coraz bardziej świadomego postępowania. Nie lubimy, gdy nam się mówi, żebyśmy pomyśleli zanim coś zrobimy lub powiemy. Z tym że właśnie to jest jednym z pól bitew – skonsultować z własnym sumieniem, czy to, co za chwilę zrobię, jest dla mnie z pożytkiem czy ze szkodą.  A naszym kryterium powinno być to, że krok po kroku wywalczamy sobie Królestwo Niebieskie. Oczywiście, wszystko to w połączeniu z modlitwą o Ducha Świętego, nieodłącznego towarzysza. Własnymi siłami nie zajdziemy daleko, a już na pewno nie w odpowiednim kierunku. Samo pragnienie dobra też nie jest wystarczające. Wskazuje na to fragment z Listu św. Pawła do Rzymian. „Nie czynię dobra, którego pragnę, ale popełniam zło, którego nie chcę!  (…) Jeśli robię więc to, czego nie chcę, znaczy to, że nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. Widzę więc taką prawidłowość: chcę dobra, a narzuca mi się zło” (Rz 7, 19-21). Takie prawo obserwuje w sobie święty i niedaleko mu od tego rządzącego dziś nami.

Po drugie warto ustawić sobie w głowie swego rodzaju „przypomnienie”, które by nam nieustannie odświeżało pamięć o tym, że Bóg się mną nie nudzi i nigdy nie znudzi. Głosy mówiące ci „znowu to samo…” są podszeptami  demona. Pomagają? Nie za bardzo. Wtedy taplamy się we własnej niemocy i grzechu, a chyba nie o to chodzi. Gdy po raz kolejny upadniemy, niech wypełnieniem pierwszego punktu, o którym wspomniałam, wejścia w świadomość, będzie przypomnienie sobie, że choćby wszyscy odrzucili mnie przez tę powtarzalność moich grzechów, Bóg  tego nigdy nie zrobi. Jest pierwszym, który czeka, aż Mu powiesz, że znowu się „ubrudziłeś”, i który już ma wszystko przygotowane, by cię „przebrać” i byś znowu wyglądał odświętnie i czysto przed Nim i sobą samym.

Nie bez powodu umiarkowanie jest jedną z cnót. Jeśli będziemy poszukiwać środka, czyli nie dramatyzować nad własną słabością ani nie wywyższać się, Pan Bóg wykona kolejny krok. Przywoła nas do siebie, otworzy oczy i przypomni, że mamy u Niego bezpieczne schronienie nawet przed nami samymi.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze