1/3 uczniów chodzi na lekcje religii. Tak jest w szkołach ponadpodstawowych w Warszawie
Niepokojące jest to, że ci młodzi ludzie za chwilę będą dorośli, staną się rodzicami odpowiedzialnymi za kolejne pokolenia i przekaz wartości, a ich formacja nie będzie jednak pełna – mówi dr Aneta Rayzacher–Majewska. Konsultor Komisji Wychowania Katolickiego KEP i wykładowca katechetyki UKSW komentuje podane przez warszawski ratusz statystyki uczęszczania na lekcje religii w stołecznych szkołach.
Podobne dane dotyczące frekwencji prezentują inne duże miasta w Polsce.
KAI: Stołeczny ratusz poinformował, że na lekcje religii w warszawskich szkołach podstawowych uczęszcza 67,6% a w szkołach ponadpodstawowych – 30,9% uczniów. Pani zdaniem te dane powinny niepokoić?
Dr Aneta Rayzacher–Majewska: – Gdy patrzymy na te dane globalnie, to trudno spadku frekwencji nie dostrzec. Owszem, jest to niepokojące, choć nie sądzę, by gromadzenie i upublicznianie tych danych było wyrazem takiego samego niepokoju warszawskiego ratusza – raczej ma to na celu zachęcanie innych do wypisywania się z tych lekcji. Tak można odebrać choćby dodawanie do statystyk przedszkoli, co automatycznie zaniża frekwencję na religii, dlatego że religia w przedszkolach najczęściej nauczana jest jedynie w najstarszych grupach. I o ile przedstawiciele ratusza bardzo walczą o to, aby rodzice mieli świadomość, że deklaracje składają ci, którzy chcą zapisać dzieci na religię albo nawet, żeby deklaracje dotyczące religii były składane jeszcze przed wakacjami, aby ewentualnie nie planować tych zajęć, o tyle np. nikt nie zadbał o to, aby powiedzieć rodzicom, że już nawet trzylatki mogą mieć zajęcia z religii, jeśli rodzice tego sobie życzą. Jest to zatem próba pewnego celowego, zorganizowanego działania, być może wywalczenia jak najwięcej dopóki nie będzie decyzji w sprawie obowiązkowej religii albo etyki.
>>> Krzysztof Wrzos OMI: katecheta musi być świadkiem wiary [ROZMOWA]
A zapowiedź o wprowadzeniu obowiązku uczęszczania na religię lub etykę, czyli koniec z niechodzeniem na żaden z tych przedmiotów, to dobre rozwiązanie?
– To bardzo dobre rozwiązanie, zresztą apelowało się o to od dawna. Uczniowie jak to uczniowie: gdyby dać im wybór, na co mają chodzić a na co nie, to chodziliby pewnie tylko na W-F i informatykę czy pojedyncze inne lekcje. Ale przecież absolutnie niewychowawcze jest to, że decydować miałby uczeń. Te wyniki nie świadczą wcale o jakiejś niechęci do religii, tylko jest to kwestia albo nagonki, żeby nie chodzić, albo wygody, bo jeśli celowo spycha się religię na początek lub koniec zajęć, nawet na godz. 7.20 czy 16.00 lub jeszcze później, to uczniowie, korzystając z okazji, wolą wyjść wcześniej. Dlatego nawet samo apelowanie, aby religia była umieszczana na początku lub końcu zajęć, co absolutnie nie ma żadnego uzasadnienia w prawie, już jest traktowaniem gorzej tego przedmiotu i zawoalowaną zachętą do tego, aby z tego przedmiotu rezygnować.
Dane warszawskie dotyczą dużego miasta. Inaczej pewnie wygląda sytuacja w mniejszych miastach i na terenach wiejskich. O tym, jaka jest frekwencja na szkolnej katechezie w skali kraju dowiemy się pewnie po zebraniu danych przez Komisję Wychowania Katolickiego KEP z poszczególnych kurii. Nie jest jednak tajemnicą, że w dużych miastach ta frekwencja z roku na rok jest coraz mniejsza i ta tendencja będzie się pogłębiała.
– Możliwe, że tak będzie, ale warto też popatrzeć, że coraz popularniejsza staje się edukacja domowa. Tak naprawdę o ile uczniowie w systemie edukacji domowej są przypisani do danej szkoły, to w ich przypadku często nie ma zapisywania na religię, ponieważ nie każdy rodzic wie, że ma prawo do udziału dziecka w religii na terenie szkoły lub organizowanej we własnym zakresie i kończącej się egzaminem, aby roczna ocena była na świadectwie. To także zatem wpływa na wyniki, bo w perspektywie kraju to kilkanaście tysięcy osób, które uczestniczą w edukacji domowej, i pytanie, czy ich deklaracje są brane pod uwagę.
Niemniej jednak te wyniki są dla Kościoła, z duszpasterskiego punktu widzenia, powodem do zmartwienia? To przejaw ubiegłorocznych antykościelnych protestów czy może jakiegoś szerszego, dostrzegalnego już wcześniej trendu?
– Na pewno przyczyniły się do tego ostatnie lata i promowanie w przestrzeni publicznej pseudowartości. To jest niepokojące, ale nie chodzi nawet o to, że nie będziemy mieli kogo uczyć. Niepokojące jest w tej perspektywie to, że ci młodzi ludzie za chwilę będą dorośli i w jakiś sposób będą wpływać na społeczeństwo i że ich formacja nie będzie jednak pełna. Oni potem będą też rodzicami – odpowiedzialnymi za kolejne pokolenia i przekaz wartości. Szkoda też tych ludzi, którzy tak naprawdę nie mają pojęcia, że religia w szkole to nie jest katecheza; to nie jest coś, co świadczy o ich wierze, ale to też pewien element kulturowy. To coś, bez czego wykształcenie ogólne będzie uboższe. Jak potem mówić o tolerancji w perspektywie społeczeństwa, jeśli dużo osób nie toleruje religii i osób wierzących i ich praw?
Bywa, że religia nie jest traktowana jak każda inna lekcja, gdyż uczniowie nie poświęcają jej takiej samej uwagi. Skąd taki stosunek? Może to wynika z braku katechezy w domu rodzinnym?
– Na pewno brak formacji religijnej w środowisku rodzinnym ma tu znaczenie, ale sprawa jest złożona. Mam świadomość, że na pewno są jeszcze takie lekcje, na których sam prowadzący nie sprawdza się, nie ogarnia swojej funkcji, dlatego czy to chcąc się przypodobać uczniom czy mając słabe umiejętności dydaktyczne, nie zainteresuje przedmiotem. Pamiętajmy, że to jest tylko cząstka – tak samo bywają kiepscy poloniści czy historycy. Nie zmienia to faktu, że jest dziś mnóstwo naprawdę dobrych katechetów, którzy swoimi umiejętnościami dydaktycznymi nawet przewyższają innych nauczycieli. Krzywdzące byłoby zatem twierdzenie, że to jest przyczyną, bardziej chyba jest to kwestia mentalności. Wiele osób dorosłych próbuje swoje doświadczenia z pierwszych lat religii w szkole albo jeszcze katechezy parafialnej przekładać na to, co jest dziś, mówiąc, że w salkach było lepiej, w szkole było kiepsko, więc nie ma co puszczać teraz dzieci na religię. To przeświadczenie, że na tej lekcji nie pogłębi się ich wiara, jest też często wynikiem nie rozumienia, jaka jest funkcja religii w szkole. Przez utożsamianie lekcji religii z katechezą mamy problem, bo uwieramy i tych niewierzących, i tych bardzo pobożnych. Niewierzący oburzają się, że jest ona w szkole. Osoby wierzące z kolei często mówią: co to za pomysł, aby z religii robić sprawdziany i kartkówki? Zamiast tego oczekują wzrastania uczniów w wierze. Ale pamiętajmy, że lekcja religii jest nie tylko dla wierzących. Osobom, które wyniosły dobrą formację religijną z domu to, co jest realizowane w szkole, może wydać się niewystarczające. Z myślą o nich, dla pogłębienia lekcji szkolnych jest katecheza parafialna. Ale nie można pomijać tych, dla których religia w szkole jest pierwszym zetknięciem się z przekazem orędzia. Funkcją religii w szkole jest fundament intelektualny – to jest nauka, to jest lekcja.
Co Kościół może zrobić ze swej strony, aby młodzieży z lekcji religii w szkole nie ubywało?
– Wystarczyłoby „tylko i aż” robić to, co trzeba, czyli po prostu rzetelnie pełnić swoje obowiązki nauczyciela religii na terenie szkoły. Proboszczowie powinni też poważnie traktować zapis, że osoba która nie uczęszcza na religię, sama sobie blokuje drogę do sakramentów. Jeśli ktoś faktycznie nie uczestniczy w życiu Kościoła, to niech nie będzie tak, że nagle się obudził przed pierwszą Komunią czy bierzmowaniem i łaskawie przez rok chodzi na religię a potem znowu się wypisuje. Niech dostęp do sakramentów mają faktycznie wierzący. Może to sprawi, że niektóre osoby trochę się obudzą – szczególnie rodzice traktujący Kościół jak hipermarket, z którego wybierają sobie, co im pasuje. Nie można udawać raz na parę lat wierzącego – albo wierzymy, albo nie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |