Obrady synodu – sesja watykańska, fot. PAP/EPA/VATICAN MEDIA HANDOUT

Abp Adrian Galbas SAC: Franciszek powiedział, że klerykalizm to rak, który dręczy życie Kościoła [ROZMOWA]

– Rzymska sesja Synodu Biskupów, która trwała od 4 do 29 października, dała nam świadomość najważniejszych kierunków reform, jakich potrzebuje dziś Kościół – mówi abp Adrian Galbas, członek polskiej delegacji na synod. – W  niektórych sprawach mamy pewien konsensus, ale w innych czeka nas długa i wyboista droga – podsumowuje. 

– W tym polifonicznym wielogłosie Synodu Biskupów, który tworzył jednak harmonię, dostrzegam działanie Ducha Świętego – pointuje metropolita katowicki, stojący na czele Rady Konferencji Episkopatu ds. Apostolstwa Świeckich.

Wśród tematów wciąż kontrowersyjnych, które wymagają dalszych i pogłębionych badań teologicznych i prawno-kanonicznych abp Galbas wymienia np. sposób sprawowania władzy w Kościele, diakonat kobiet, celibat czy kwestie etyki seksualnej, relacje do osób żyjących w związkach niesakramentalnych jak i do osób homoseksualnych.

A to pełen tekst wywiadu z abp. Adrianem Galbasem:

Marcin Przeciszewski KAI: Zakończyła się pierwsza rzymska sesja XVI Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów nt. „Ku Kościołowi synodalnemu –  komunia, uczestnictwo, misja”. Teraz czas na podsumowania. Zacznijmy od metodologii pracy, która znacznie się różniła od poprzednich zgromadzeń Synodu Biskupów . Na czym to konkretnie polegało?

Abp Adrian Galbas, metropolita katowicki: Największa zmiana polega na tym, że proces synodalny trwa już dwa lata i będzie trwał jeszcze co najmniej rok. Październikowe zgromadzenie Synodu w Rzymie było tylko kolejnym ogniwem w tym łańcuchu. Wybrzmiały tam głosy i postulaty, które zostały zebrane na drodze konsultacji najpierw w Kościołach lokalnych a później na spotkaniach kontynentalnych we wszystkich częściach świata. To była pierwsza nowość obecnego synodu.

Druga to obecność podczas rzymskiego zgromadzenia Synodu  osób świeckich i konsekrowanych na zasadzie równoprawnej. Świeccy stanowili mniejszość uczestników, ale jeśli chodzi o aktywne ich uczestnictwo, możliwość zabierania głosu i udział w głosowaniach, to nie było tu żadnej różnicy pomiędzy nimi a biskupami.

Jeśli chodzi o metodę, to główny nacisk został położony na pracę w małych grupach. Wrażenie robiła Aula Pawła VI, z której usunięto mnóstwo krzeseł, ustawiając w to miejsce okrągłe stoły na kilkanaście osób. Nie było stołu prezydialnego na wywyższeniu, były za to spokojne rozmowy i dzielenie się w grupach, z owocami którego mogło zapoznać się całe zgromadzenie. Była także możliwość uzupełnienia głosu z grup, osobistym wystąpieniem na forum. I chociaż z pewnym dystansem podchodzę do skojarzenia, które pojawiło się w syntezie, że był to obraz przyszłych godów Baranka, to na pewno był z tej metody duży pożytek. Zupełnie inaczej przeżywa się spotkanie, siedząc w rzędach, widząc plecy ludzi przed sobą i nie widząc tych za sobą, a inaczej gdy jest się w niewielkim kręgu, widzi się swoje twarze i się siebie uważnie słucha. Ciekawy był też zabieg ze zmianą stolików. Nie siedziało się przez cały czas przy tym samym, ale przy czterech kolejnych. 

Ważne miejsce zajmowała też modlitwa. Sesja Synodu zaczęła się od rekolekcji prowadzonych przez o. Timothy Radcliffa, byłego generała dominikanów, każdy dzień obrad rozpoczynał się medytacją i modlitwą psalmami. A w trakcie spotkań małych grup bądź obrad plenarnych co pewien czas proponowane było milczenie, które służyło temu, aby to, co zostało wypowiedziane mogło lepiej zarezonować.

>>> Franciszek: teologia również ma stać się bardziej „synodalna”

Wszystko to tworzyło klimat wspólnoty. Siedzimy obok siebie – kardynał z Kurii Rzymskiej, osoba świecka z Afryki czy Azji, duchowny z Europy… Każdy ma te same możliwości, kardynał nie jest uprzywilejowany,  nie ma więcej czasu do dyspozycji. Na pierwszą refleksję były 4 minuty, a potem 3 kolejne, by podzielić się tym, co najbardziej utkwiło w pamięci z tego, co powiedzieli inni. W końcu był moment na pozbieranie tych wypowiedzi we wspólne stanowisko całej grupy i przegłosowanie go. Jest to tzw. metoda „rozmowy w Duchu Świętym”. Jest to jedna z metod rozeznawania, wywodząca się z tradycji ignacjańskiej. Istotną rolę w prowadzeniu „rozmowy” odgrywali tzw. facilitatorzy, czyli „ułatwiacze”. Byli to ludzie bardzo dobrze przygotowani do swojej roli, którzy animowali pracę w małych grupach.

Przy jednym ze stolików siedział Ojciec Święty. Papież mówił niewiele, ale często był obecny. Jeśli ktoś z uczestników chciał z nim w przerwie porozmawiać, nie było przeszkód.

Fot. PAP/EPA/VATICAN MEDIA HANDOUT

Jakie są osobiste doświadczenia Księdza Arcybiskupa z pracy w tak zorganizowanych małych grupach? Czy ten nowy sposób pracy umożliwił zasadniczy cel synodu, czyli wsłuchiwanie się w to, co mówi do Kościoła Duch Święty?

– Rzymskie spotkanie Synodu było o wiele głębsze i pełne spokoju, niż np. kontynentalne spotkanie w Pradze w lutym, gdzie wystąpiły ostre starcia. Interpretowałbym to jako widoczny znak obecności Ducha Świętego. Na tę pozytywną zmianę wpłynęła na pewno obecność delegatów reprezentujących Kościół pod wszystkimi szerokościami geograficznymi.  I także w tym polifonicznym wielogłosie, który tworzył jednak harmonię, dostrzegam działanie Ducha Świętego.  Ważna była także obecność Ojca Świętego, który uważnie słuchał. To dodawało mi spokoju.

Oczywiście nie można powiedzieć, że każdy pojedynczy głos, który został wypowiedziany w auli Pawła VI był wyrazem woli Ducha Świętego. Byłaby to naiwność. Trzeba rozróżnić indywidualną czyjąś opinię, od tego, co mówi Duch Święty.

Nie miałem wrażenia,  że wszystko było z góry ustawione, a my byliśmy jedynie marionetkami. Przeciwnie: uczestnicy inspirowali się wzajemnie, a to co wypracowali, rodziło się dopiero na sali.  Może to także był znak prowadzenia przez Ducha Świętego.

Kościół definiowany jest jako wspólnota jedności  w różnorodności. I chyba to określenie sprawdziło się podczas zgromadzenia synodalnego, jakie odbyło się w Rzymie. W czym konkretnie wyrażało się to zróżnicowanie w sposobie postrzegania Kościoła, oceny jego sytuacji i potrzeb oraz postulowanych dróg odnowy?

– Różnorodność ta wyrażała się głównie w postrzeganiu priorytetów stojących dziś przed Kościołem. Bardzo różnie są one definiowane w poszczególnych częściach świata. Nam Europejczykom dość obce są tematy, które są ważne np. dla niektórych biskupów z Afryki. Pamiętam, że jeden z biskupów afrykańskich mówił z przejęciem w mojej grupie o problemie poligamii, który w jego diecezji jest bardzo obecny, także wśród katechistów. Dla nas jest to rzecz obca.

Z kolei zagadnienia bardzo istotne dla ludzi z szeroko pojętego Zachodu, nie musiały być ważne dla reprezentantów z Azji czy Afryki. Podobnie było jeśli chodzi o podejście do poszukiwania konkretnych rozwiązań. Niektórzy byli bardziej skłonni do akcentowania argumentów teologicznych, inni filozoficznych a jeszcze inni parli na szybkie znalezienie rozwiązań praktycznych. Zróżnicowanie zdań wyrażało się też w różnym podejściu do zakresu możliwych reform. Zastanawiano się czy należy je ograniczyć do jakiegoś niezbędnego minimum, czy powinny dotyczyć bardzo wielu obszarów życia Kościoła.

Synteza ogłoszona na zakończenie obrad jest uczciwa, choć nieco rozwlekła i momentami niekonkretna. Dobrze jednak oddaje ona tematykę obrad i różnice zdań oraz formułowane postulaty, a  ponadto jasno mówi o potrzebie dalszej pracy nad pogłębieniem teologicznym czy prawnokanonicznym niektórych omawianych tematów.

Przejdźmy więc do tego dokumentu. Podkreśla się w  nim, że sama synodalność „jest to termin, który – jak przyznają sami uczestnicy Synodu – jest nieznany wielu członkom Ludu Bożego i budzi u niektórych zakłopotanie i niepokój”. Dlaczego tak jest? Na czym więc ma polegać i w czym ma się wyrażać  – zdaniem Księdza Arcybiskupa – istota „Kościoła synodalnego? Jaka wizja „Kościoła synodalnego” wynika z miesięcznych obrad Synodu w Rzymie?

– Mam pewien opór przy używaniu określenia „Kościół synodalny”. Dlatego, że w takim sformułowaniu zawiera się sugestia jakoby powstawał teraz jakiś nowy Kościół, który ma być inny od Kościoła „niesynodalnego”, jaki znamy. Termin „synodalność” został wprowadzony do języka dokumentów kościelnych i oficjalnych wypowiedzi Kościoła stosunkowo niedawno i na dodatek dość gwałtownie. Rodzi to wiele niepokojów a nawet kontrowersji, a u wielu powoduje dystans do procesu synodalnego, który jest uważany za podejrzany i zmanipulowany.

Lepiej jest mówić o synodalności w Kościele, tym bardziej, że Ojciec Święty mówi, że jest to konstytutywny wymiar życia Kościoła. Zresztą – co zauważa nawet dokument podsumowujący – samo pojęcie synodalności nie zostało należycie zdefiniowane. Można przez synodalność rozumieć np. pewien rodzaj wrażliwości, która polega na pokornym wsłuchiwaniu się w głos innych, a zwłaszcza tych, którzy się od nas różnią. Można rozumieć sposób podejmowania decyzji, oparty na wspólnotowym rozeznawaniu. Można też rozumieć starożytną praktykę synodu, obecną do dziś w Kościołach wschodnich. Dokument podsumowujący stwierdza, że „konieczne jest wyjaśnienie pojęcia synodalności na różnych poziomach, od duszpasterskiego po teologiczny i kanoniczny, unikając ryzyka, że będzie brzmiała zbyt mgliście lub ogólnikowo, albo okaże się przejściową modą”.  Dużo już zrobiła Międzynarodowa Komisja Teologiczna w swym dokumencie o synodalności, ale – jak widać – jest to niewystarczające.

>>> Kameruński biskup zapewnia po synodzie: nie zmienimy teologii małżeństwa i rodziny

Czyli jak rozumiem, ostateczny kształt tej synodalności, do której dążymy, jest przed nami?

– Tak, a droga długa i raczej wyboista.

A na ile powinny zostać zreformowane struktury władzy w Kościele, poczynając od roli samych biskupów? Jak ta sprawa była dyskutowana i o jakich nowych światłach można tu mówić?

– Temat ten pojawił się w Rzymie, ale wcześniej był obecny także podczas lokalnych konsultacji prowadzonych od dwóch lat. Kluczowy problem dotyczy kwestii rozliczalności biskupów czy innych wyższych przełożonych w Kościele. Takiej rozliczalności – poza zaniedbaniami w sferze wykorzystywania seksualnego – praktycznie nie ma. Kontrolę nad działaniem biskupa sprawuje papież i pomagające mu organy Stolicy Apostolskiej. Nie zawsze działa to dobrze, gdyż wymaga gigantycznej biurokracji, w której rozmywa się odpowiedzialność.

Mówiono też o samotności biskupa, który jest przeciążony odpowiedzialnością na bardzo wielu polach. Podkreślano, że biskup ma być przede wszystkim przewodnikiem duchowym i ojcem, ale przecież jest też administratorem, ekonomistą, sędzią i nie wiadomo kim jeszcze. To bardzo przeciąża. 

Jak więc można zreformować zakres władzy biskupiej. Z tego, co Ksiądz Arcybiskup mówi, pewne reformy są potrzebne. W jakim kierunku mogą one pójść?

– Mówiło się np. o potrzebie wzmocnienia roli metropolii, które dziś są mało znaczące. Potrzebne są jednak zmiany poważniejsze, które być może będą potrzebowały także rewizji Kodeksu Prawa Kanonicznego.

Ze sprawozdania podsumowującego dowiadujemy się, że wiele było mowy o potrzebie ograniczenia klerykalizmu. Podkreślono, że „klerykalizm, maskulinizm i niewłaściwe sprawowanie władzy nadal szpecą oblicze Kościoła i szkodzą komunii. Konieczne jest zatem głębokie duchowe nawrócenie i zmiany strukturalne”. Jak to należy rozumieć?

– O klerykalizmie papież Franciszek mówi dużo i podczas tej sesji synodu też poświęcił temu sporo miejsca. Klerykalizm wynika z zerwania łączności pomiędzy sakramentem chrztu a sakramentem święceń. Chrzest nie tylko wprowadza nas do Kościoła, ale powołuje do uczestnictwa w jego misji. Dlatego wszyscy ochrzczeni mają tę samą godność. Są też odpowiedzialni za misję Kościoła, choć oczywiście stopień i zakres tej odpowiedzialności jest różny. Klerykalizm jest wtedy, gdy  sakrament święceń jest wypełniany jakby w oderwaniu od chrztu. Pojawia się wówczas przekonanie, że święcenia dają dodatkową godność i wyjątkową pozycję w Kościele. A przy pewnych niedoróbkach charakterologicznych i oczywiście przy skutkach grzechu pierworodnego, jakie wszyscy w sobie nosimy, może to doprowadzić do poważnej krzywdy, wyrządzanej innym. Franciszek powiedział, że klerykalizm to rak, który dręczy życie Kościoła. Jest zagrożeniem i dla duchownych i dla świeckich. 

W tym kontekście, podczas sesji w Rzymie, silnie wybrzmiał też temat roli kobiet w Kościele oraz problem niewłaściwego stosunku duchownych do kobiet, umniejszający ich znaczenie. W jakimś stopniu dotyczy to także Polski, ale jeszcze bardziej tych regionów świata i tych kultur, w których kobiety i ich prawa nie są uznawane jako równoważne z prawami mężczyzn.

Widzimy, że misja i rola świeckich była jednym z ważnych tematów. Co konkretnie postulowano i jaka nauka stąd płynie dla Kościoła w Polsce?

– Jeśli chodzi o rolę ludzi świeckich, to mamy mnóstwo nauk do odrobienia. Jedną z przyczyn trudności w relacjach między duchownymi a świeckimi jest ułomna definicja świeckich jako „nie duchownych”. Świeccy definiowani są przez to, kim nie są, a nie kim są i kim mogą być. Najczęściej mówi się, że mają się po chrześcijańsku zajmować sprawami świata, a mniej o tym, że mają też jasną i konkretną rolę do spełnienia w Kościele. Stawia to świeckich w roli „gorszych” członków Kościoła. A tymczasem to świeccy poprzez rodzinę, są głównymi przekazicielami wiary. I ten akcent mocno wybrzmiał na synodzie.

Chodziło też o kwestię budowy właściwych relacji między duchownymi a świeckimi.  Zastanawialiśmy się również jakie funkcje w zarządzie wspólnotą Kościoła można powierzyć świeckim, powołując ich wedle kompetencji, a nie płci.  To jednak wymaga przede wszystkim dużej zmiany mentalności zarówno duchownych jak i świeckich.

Inna sprawa to formacja członków rad duszpasterskich i rad ekonomicznych, tak aby obecni w  nich świeccy właściwie rozumieli swoją rolę i mogli realnie, a nie tylko teoretycznie podejmować współodpowiedzialność za parafię czy diecezję.

Wśród dyskutowanych kwestii mówiło się też o pojęciu „inkluzji” – ludzi będących dotąd na marginesie kościelnego życia, wśród których wymienia się ludzi żyjących w związkach pozamałżeńskich lub osoby LGBT+. Zdaniem Franciszka czy wielu ojców synodalnych Kościół powinna charakteryzować „postawa włączania”. Tymczasem dla wielu pojęcie „inkluzji” kryje zagrożenia, które prowadzić mogą  do „błogosławienia grzechu” oraz rezygnacji z moralnej doktryny Kościoła. Jak z tego problemu wybrnęli uczestnicy rzymskiego zgromadzenia synodalnego?

– Pojęcie „inkluzji”, jak mantra było powtarzane w lutym na europejskim spotkaniu Synodu w Pradze. Dla niektórych było sztandarem, którym wymachiwali domagając się zmian. W Rzymie mówiono o tym o wiele mniej. Z inkluzją jest ten sam problem co z synodalnością, czyli pojęciowy, stąd wiele osób w Kościele ma alergię na to słowo, co nie pomaga w dyskusji. Wszystko zależy od tego o jakiej „inkluzji” czyli włączaniu, będziemy mówić. Jeśli zapytamy czy misją Kościoła jest niesienie Dobrej Nowiny każdemu człowiekowi, grzesznikowi, odrzuconemu i wykluczonemu, to nikt się z tym nie spiera, bo spierałby się z Ewangelią.

Kościół jest posłany do wszystkich po to, aby wszystkich przyprowadzić do Chrystusa – i to jest prawidłowe rozumienie inkluzywości. Nie wystarczy jednak tylko każdego zaprosić. Temu zaproszeniu musi towarzyszyć konkretne wezwanie do nawrócenia. Dotknęły mnie sformułowania synodalnego Instrumentum Laboris, z których wynikało, że Kościół chce, aby wszyscy się w nim dobrze czuli. Tak może powiedzieć każdy klub czy dyskoteka. W Kościele chodzi nie tyle o dobre samopoczucie, co o podążanie drogą jaką Chrystus prowadzi nas ku zbawieniu. Na pewno więc pojęcie „inkluzji” wymaga dalszej pracy teologicznej. I teologii dogmatycznej i moralnej i pastoralnej i prawa kanonicznego.

>>> Kard. Coutts: celem synodu o synodalności był inny sposób działania Kościoła

Fot. EPA/ANGELO CARCONI

A co z diakonatem kobiet? Jak ta kwestia była dyskutowania i na jakim jesteśmy etapie?

– Jesteśmy na dość wstępnym etapie rozmowy. W dokumencie podsumowującym obrady akapit o diakonacie kobiet pojawia się wśród zagadnień do podjęcia. Uczestnicy rzymskiej sesji Synodu nie mieli dostatecznych narzędzi, aby zmierzyć się z tym pytaniem. Tu znów potrzebna jest poważna refleksja historyczno-teologiczna, która  zresztą powinna dotyczyć całej teologii święceń, a nie tylko jednego jej stopnia.

Podobnie chyba jest z celibatem. W dokumencie końcowym podkreśla się jego wartość, ale zarazem czytamy, że „niektórzy pytają, czy jego teologiczna adekwatność do posługi kapłańskiej powinna koniecznie przekładać się w Kościele łacińskim na obowiązek dyscyplinarny”. Jak to należy rozumieć?

– Kwestia celibatu pojawiała się wraz z pytaniem, czy celibat w Kościele łacińskim powinien być zachowany jako obowiązkowy? Z jednej strony mieliśmy głosy Kościołów, które bardzo cierpią ze względu na brak powołań, są też w Kościele przedstawiciele kultur, w których nieżonaty mężczyzna postrzegany jest jako upośledzony, a nieżonaty ksiądz ma mniejszy autorytet w społeczeństwie. Te głosy nie były jednak dominujące. Nie było również nacisku na szybkie zmiany.

Ogólnie pierwsza sesja synodu dała nam świadomość najważniejszych kierunków reform. W  niektórych sprawach mamy pewien konsensus, ale w innych czeka nas długa dalsza rozmowa, co też widać w sprawozdaniu podsumowującym. Ono daje ogólny przegląd tych spraw gdzie jesteśmy zgodni, jeśli chodzi o kierunki reformy, pokazuje też sprawy, które wymagają pogłębienia i dalszego rozeznawania. Są też takie, które są bardzo kontrowersyjne.

Jakie na przykład należą do tych kontrowersyjnych?

– O kilku z nich już wspomnieliśmy: władza w Kościele, diakonat, celibat. To także kwestie etyki seksualnej, relacji do osób żyjących w związkach niesakramentalnych, osób homoseksualnych…

Przed rozpoczęciem sesji Synodu Biskupów w Rzymie pojawiały się głosy, że różnice w ramach Kościoła, wziąwszy także pod uwagę niemiecką drogę synodalną,  są tak silne, że wierność doktrynie może zostać zachwiana a Kościół będzie inaczej nauczać w zależności od kraju. W konsekwencji nastąpi rozpad Kościoła. Rozumiem, że atmosfera rzymskiego zgromadzenia była inna. Czy daje to nadzieję na zachowanie jedności Kościoła powszechnego?

– Przypuszczam, że podobne obawy były przed Soborem Watykańskim II. Różnica jest taka, że wtedy nie było mediów społecznościowych i napięcia nie były tak szybko komunikowane. Przypuszczam, że także dlatego Papież zwrócił się do nas z apelem, abyśmy nie komunikowali się nadmiernie z dziennikarzami podczas trwania rzymskiej sesji Synodu, tak, by wszystkiego nie spłycać i nie siać niepokoju.

Proszę przybliżyć kulisy pracy delegacji polskiej. Czy tworzyliście jakąś zwartą, polską komórkę, która walczy o wierność doktrynie podważanej przez innych? A może miał Ksiądz Arcybiskup wrażenie, że my jako Kościół w Polsce, możemy od innych wiele się nauczyć i skorzystać z tego, co jest przez synod proponowane?

– Nie mieliśmy jakiejś wspólnej strategii. Nie chodziło o to, by na synodzie prezentować polski punkt widzenia. Chyba zresztą takiego nie ma. Nie występowaliśmy jako delegacja polska, gdyż każdy z nas siedział na sali przy innym stoliku i rozmawiał z innymi osobami. Oczywiście spotykaliśmy się w kuluarach, ale nie było to przygotowywanie „polskiego stanowiska”. Nie było z naszej strony triumfalizmu, ani postawy „wreszcie się ocknijcie i przyjmijcie nasz sposób widzenia”.

Zresztą to spotkanie było tak prowadzone, że trudno było przedstawiać wcześniej przygotowane „punkty widzenia”. Zdarzyło się na początku, że pojedynczy uczestnicy chcieli przekazać swoje wcześniej ustalone stanowisko i coś przepchnąć, ale przyjęta metoda pracy właściwie to uniemożliwia.

Z Polski uczestniczyli w synodzie: abp Stanisław Gądecki, abp Marek Jędraszewski, prof. Aleksander Bańka, jedna siostra Jolanta Kafka jako ekspertka, a także z nominacji papieskiej kard. Grzegorz Ryś i kard. Stanisław Krajewski. Jednak mówiących po polsku było chyba kilkanaście osób, bo jeszcze biskupi z Ukrainy, Białorusi i krajów misyjnych.

Synod zakończy się za rok. W jaki sposób przez ten czas kontynuowana będzie jego praca? W jaki sposób i w jakim zakresie wierni oraz inni ludzie dobrej woli mogą  włączyć się w prace synodalne?

– Prace te pójdą  z pewnością w dwóch kierunkach. Po pierwsze głębokiej refleksji teologicznej, a po drugie konsultacji w Kościołach lokalnych.

W jaki sposób będą one prowadzone?

– Dokładnie nie wiem, ale przypuszczam, że Konferencje Biskupów zostaną poproszone by odpowiedzieć na pytania, które z zagadnień podniesionych  w Rzymie uważają za szczególnie istotne do podjęcia. Spodziewam się, że w krótkim czasie dostaniemy bardziej szczegółową informację na ten temat z sekretariatu Synodu. Prawdopodobnie też będziemy o tym rozmawiać na listopadowym zebraniu plenarnym Episkopatu na Jasnej Górze.

Tymczasem zachęcałbym do spokojnej lektury dokumentu podsumowującego nasze obrady, przy założeniu, że ci, którzy go przygotowali mieli dobrą wolę. Znajdziemy tam wiele spraw i postulatów, które pewnie w Polsce zostały już wprowadzone, ale także wiele innych, które powinniśmy przemyśleć. Wiele zapisów może być też cenną inspiracją do konkretnego działania już dziś.

Na szczęście mamy już Kościele wiele struktur synodalnych i można z nich korzystać. Nazajutrz po powrocie z Rzymu spotkałem się z radą ekonomiczną archidiecezji katowickiej.  Rada składa się w znacznej części ze świeckich; ekonomistów i ekspertów. Spotkanie trwało kilka godzin. Za trzy tygodnie będzie kolejne. I choć to ja będę musiał podjąć ostateczne decyzje i to trudne, to będzie mi łatwiej się pod nimi podpisać, gdyż wiem, że zostały przemyślane i rozeznane przez kompetentnych ludzi. Nie czekając więc na ostateczne wyniki pracy Synodu, już dziś można wykorzystywać te mechanizmy synodalne, które istnieją. Wiele rzeczy już teraz jesteśmy w stanie zrobić a nawet poprawić w Kościele. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze