fot. Archiwum prywatne Anny i Adam Stachowiaków

Anna Stachowiak: choć Adam był niewierzący, czułam, że jest mi zesłany przez Boga [ROZMOWA]

W życiu Anny Stachowiak Bóg był zawsze. Jednak jej mąż – Adam– zaczął poznawać Go dopiero po ślubie cywilnym. Zaczęło się od prostych pytań, na przykład o to, kim była Matka Boża. Od dwóch miesięcy mężczyzna jest katolikiem i podczas jednej mszy świętej oprócz ślubu – przyjął jeszcze inne sakramenty.

Karolina Binek (misyjne.pl): Związek który się tworzy z Bogiem z Twojego doświadczenia bardzo różni się od tego, w którym Go nie ma?

Anna Stachowiak: – Nasz związek zaczynał się od relacji, w której Pana Boga nie było. Chociaż w moim życiu Pan Bóg był zawsze. Ale niestety mój mąż Go nie poznał. Pochodził z rodziny ateistycznej. Jego tata był źle nastawiony do ludzi wierzących, więc Adam w rodzinie nie miał Pana Boga i nie miał też sakramentów. Nasz związek natomiast zaczął się w taki sposób, że od razu wiedziałam, że Adam został postawiony na mojej drodze przez Pana Boga. Od początku czułam, że nasza relacja kiedyś skończy się „po bożemu”. Na początku jednak była między nami różnica, jeśli chodzi o kwestie związane z wiarą. Nie była ona oczywiście jakaś znacząca. Bo Adam nie sprzeciwiał się większości moich przekonań i tego, że wierzę w Boga oraz co do Niego czuję. Mój mąż był bardzo otwarty. Ale nie zmienia to faktu, że był czas, kiedy w naszej relacji Boga nie było. Wtedy wiele trzeba było w nas poprawiać. Dziś, kiedy Pan Bóg jest na pierwszym miejscu w naszym związku, kiedy razem się modlimy, chodzimy do kościoła i razem przyjmujemy sakramenty, nasza relacja wygląda już całkiem inaczej. Jest oparta na rozmowach, na odczuwaniu razem różnych rzeczy, na emocjach, na byciu ze sobą. Sama wspólna modlitwa jest czymś intymnym i pięknym, bo podczas niej człowiek obnaża się ze wszystkich swoich emocji wraz z partnerem. Czuje się wtedy bliskość i złączenie sakramentem we wspólnocie małżeńskiej.

>>> Kate Dąbrowska: najnowszą piosenkę pisałam patrząc na obraz Jezusa Miłosiernego [ROZMOWA]

Były czasem takie myśli, żeby Adama nawrócić? Może chciałaś go zaciągnąć do kościoła na mszę z nadzieją, że się zmieni, że będzie inaczej?

– Kiedy się poznaliśmy i dowiedziałam się, że Adam nie przyjął żadnych sakramentów i że nie wierzy w Pana Boga, było we mnie rozczarowanie. Zastanawiałam się, jak ja jako bardzo wierząca dziewczyna poradzę sobie będąc z chłopakiem, któremu do Kościoła nie jest blisko. Gdzieś tam jednak czułam, że Adam jest zesłany mi od Pana Boga. I właśnie to uczucie mnie uświadamiało i uspokajało. Myślę też, że pochodziło ono od Ducha Świętego i że dzięki Niemu działałam w sposób zupełnie nienachalny. Nigdy nie nakłaniałam Adama do chodzenia ze mną do Kościoła, nigdy nie mówiłam „A może się teraz pomodlimy razem? Może poczytasz Pismo Święte?”. Mój udział w jego nawróceniu był jedynie związany ze świadectwem mojego życia. Będąc z nim w związku – dalej robiłam to, co wcześniej – chodziłam w niedziele do kościoła i się modliłam. Oczywiście po cichu, ale on widział, że to się dzieje. To Adam zaczął pierwszy zadawać mi pytania. To on zaczął sam interesować się wiarą, sam sięgnął po Pismo Święte i szukał w nim odpowiedzi, więc można powiedzieć, że tylko moim świadectwem, tym, że Adam zauważył, w jaki sposób ja żyję i że jestem szczęśliwa z Panem Bogiem, sprawiłam, że sam się do Niego zbliżył.

Jakie to było uczucie obserwować Adama w tym okresie? Jak się czułaś, kiedy pytał o  wiarę, kiedy zaczęłaś zauważać, ze Twoje świadectwo ma na niego wpływ?

– Było to dla mnie niesamowite. Pamiętam pierwsze pytania Adama o wiarę, które były bardzo proste, wręcz banalne. Pytał na przykład, kim była Matka Boża. Odpowiadałam mu z pokorą i wyrozumiałością. Nie chciałam pokazywać, że w jakikolwiek sposób mnie to dziwi. W tym momencie nie czułam jednak, żeby w Adamie coś kiełkowało, żeby zaczynał się zbliżać do Boga. Ale pamiętam moment, kiedy wróciłam z pracy, a Adam siedział na łóżku i miał w ręce moje Pismo Święte i czytał coś z Księgi Mądrości Syracha i powiedział do mnie: „To jest nieprawdopodobne, tutaj wszystko jest uniwersalne, jak to jest możliwe, że księga napisana tyle lat temu nadal jest aktualna?”. Później stało się to już właściwie tradycją, że wracałam z pracy i widziałam czytającego Adama. Działo się to dosłownie dzień w dzień. Czasami oglądał też filmy na YouTube nagrywane przez ojca Adama Szustaka OP. Były to głównie krótkie „Wstawaki”, ale w jakiś sposób do niego przemawiały. Można więc powiedzieć, że Adam zauważył wiarę u mnie, ale zagłębiał się w nią sam. Jest bardzo samodzielnym mężczyzną, lubi sam wszystko ogarniać. I było to dla mnie piękne, że zaczyna tak bardzo interesować się wiarą. A kiedy już zadeklarował, że wierzy w Pana Boga, to wręcz emanował radością. Śmiałam się, że w jego oczach widać iskierkę Bożą. 2019 rok, w którym to wszystko się zaczęło dziać, był wielkim przełomem w moim życiu. W moje serce wlała się wtedy nadzieja i przekonanie, że Adam naprawdę został zesłany mi przez Pana Boga, skoro był niewierzący, a dziś tak pięknie się nawraca.

fot. Archiwum prywatne Anny i Adam Stachowiaków

Kiedy pojawiły się pierwsze rozmowy o ślubie kościelnym? Nie chciałaś też wcześniej zdecydować się na ślub jednostronny, zamiast tylko cywilnego?

– Wzięliśmy ślub cywilny w 2017 roku i wtedy bardzo mi zależało, żebym ja też nie miała grzechu ciężkiego i żeby nasz ślub był ślubem kościelnym, jednostronnym. Namawiałam na to Adama, bo chciałam przysięgnąć przed Panem Bogiem. Usłyszałam jednak od niego, że się miota i że może być niedługo tak, że oboje weźmiemy ślub kościelny. Musiałam się uzbroić w cierpliwość, bo od tamtego momentu do naszego ślubu kościelnego minęło siedem lat. Ale dzięki temu wiem, że zarówno nasz sakrament ślubu, jak i inne, zostały przyjęte przez niego z pełną świadomością, po przejściu całego katechumenatu, który trwał prawie dwa lata. Te przygotowania też były bardzo trudne. Ale cieszę się, że poczekałam.

>>> Zaskakująca, wzruszająca i skłaniająca do zastanowienia – taka jest „Światłoczuła” [RECENZJA]

Jak przeżywałaś ten dzień? Co czułaś, gdy Twój mąż przyjmował kolejne sakramenty?

– Gdy pod koniec września dowiedziałam się, że ślub kościelny będziemy mieli 27 grudnia 2024 roku, to często wizualizowałam sobie ten dzień. Czekałam na niego tak długo, że sama wizja tego wydarzenia była dla mnie czymś niesamowitym. Zamykałam więc oczy i próbowałam się odnaleźć w czasie, który dopiero nastąpi. Nie chciałam wchodzić w ten dzień z wielkimi emocjami i przepłakać całą mszę ze wzruszenia. Moim marzeniem było przeżycie tego dnia w pełni świadomie. I dzięki temu w czasie mszy poleciała mi tylko jedna łza, a poza tym, przeżyłam nasz ślub na spokojnie, od serca.

Przed ślubem kościelnym podjęliście decyzję, że będziecie żyć w czystości. Decyzję, która w mediach była komentowana na różne sposoby.

Kiedy Adam rozpoczął katechumenat, stwierdziliśmy, że żeby przeżyć ten czas jeszcze bardziej świadomie, to dobrze byłoby spróbować zachować czystość przedmałżeńską przed ślubem kościelnym. Nie było to oczywiście łatwe, bo znaliśmy się długo i już wtedy mieliśmy dwoje dzieci. Wiedzieliśmy, z czym wiąże się stosunek i jak on wygląda. Trudno więc było nam się powstrzymywać. Ale w momentach kryzysowych bardzo dużo rozmawialiśmy. Nauczyliśmy się wiele o swoich emocjach i poznaliśmy siebie na różne sposoby. Sama czystość przedmałżeńska sprawiła jednak, że podeszliśmy do sakramentu jeszcze piękniej. A co do komentarzy pojawiających się w mediach – ja też je czytałam. Może nie wszystkie, bo faktycznie było ich mnóstwo, ale pamiętam niektóre z nich do dzisiaj. Szczególnie zapadły mi w pamięć słowa „To po co ze sobą być, skoro nie ma seksu?”. Uświadomiłam sobie wtedy, że żyjemy w czasach, w których ludzie podchodzą do seksu bardzo fundamentalnie i że jeżeli go nie ma, to ich zdaniem nie ma w związku najważniejszej rzeczy. Ale nie zgadzam się z tym i uważam, że seks to piękne dopełnienie do bycia razem, ale nie coś najważniejszego. My dowiedliśmy, że można dotrzymać czystości do czasu ślubu kościelnego. A te wszystkie różne komentarze jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, że podążamy dobrą drogą.

fot. Archiwum prywatne Anny i Adam Stachowiaków

Od ślubu minęły już prawie dwa miesiące. Jak to jest zatem być żoną tego samego człowieka na nowo?

– Można powiedzieć, że jestem świeżą małżonką. Bo nasze rocznice będziemy liczyć od ślubu kościelnego, mimo że małżeństwem jesteśmy już od ośmiu lat. Przez te dwa miesiące wiele się jednak zmieniło. Czujemy nad nami opiekę Ducha Świętego. Łatwiej wychodzi nam się z różnych sytuacji kryzysowych. Potrafimy je przegadać. Mam wrażenie, że przygotowanie do sakramentu wiele nam dało.

>>> Mykola Zatorskyi OMI: podczas wojny w Ukrainie moje serce jest rozdarte [ROZMOWA]

W jaki sposób ślub przeżyły Wasze córeczki i jak przekazujecie im wiarę?

– Nasze córeczki to iskierki boże. Pięknie się modlą, choć wciąż jeszcze bardzo dziecięco. Ale mają w sobie wiarę, że Pan Bóg jest. Teraz na przykład modlą się o braciszka. Śmieję się, że już nawet nie mam na to wpływu. Ale wracając do tematu – dziewczynki same pamiętają o wieczornej modlitwie i wielokrotnie już słyszałam „Mamo, jeszcze musimy się pomodlić”. W kościele może jeszcze nie mają w sobie wielkiej cierpliwości, co było widać na naszym spotkaniu w Poznaniu w Duszpasterstwie Akademickim Winiary, kiedy w połowie świadectwa chciały oglądać „Owcę karatekę”, bo już nie wytrzymywały. Całą mszę były jednak grzeczne, więc są już na dobrej drodze do tego, by coraz bardziej słuchać i się skupiać na tym, co najistotniejsze. A jeżeli chodzi o to, jak przeżywały nasz dzień, to bardzo widoczna była wtedy ich samodzielność. Same wybrały sobie sukienki i fryzury.

Co chciałabyś powiedzieć osobom wierzącym, których partner lub partnerka niekoniecznie ma po drodze z Kościołem i które zastanawiają się, czy kontynuować tę relację, czy ten człowiek na pewno jest zesłany im przez Boga? Jak uwierzyć, że to ma sens, że tak jak Ty – warto dzielić się swoim świadectwem?

– Przede wszystkim trzeba dużo rozmawiać z Panem Bogiem. Nawet nie samą modlitwą, wyklepaną formułką. Ja w chwilach największych wątpliwości i kłopotów, zawsze rozmawiałam z Bogiem. Na przykład zanim jeszcze zaczęłam mieszkać z Adamem, opowiadałam Bogu o swoich rozterkach, pytałam Go, czy aby na pewno robię dobrze. Wiem, że On jest moim najlepszym przyjacielem. I że warto mówić Mu o wszystkim. Czasem może nawet trochę dziecięco i naiwnie, ale prosto z serca. Dziś mogę powiedzieć, że zaufanie Bożej Opatrzności było dla mnie najlepszą decyzją. Od początku czułam, że Bóg mnie prowadzi, miałam w sercu przekonanie, że Adam jest kimś od Niego i w różnych okolicznościach, w których mogłam się poddać, nie zrobiłam tego i walczyłam. I dzięki temu dziś mogę cieszyć się przepięknym związkiem, szczęśliwą rodziną i dobrą relacją z Bogiem. Gdy zaufamy Bożej Opatrzności w stu procentach – wtedy dzieją się cuda.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze