Argentyna: Kościół pięć lat po wyborze Franciszka
Prawie połowa wszystkich katolików na świecie mieszka w Ameryce Łacińskiej. To prawdziwa potęga, bo około pół miliarda osób. Spośród kontynentów ma ona największy ze odsetek wiernych – ponad 60 proc. mieszkańców. Jeżeli wziąć pod uwagę tylko liczby, sytuacja wygląda dobrze, ale kiedy przyjrzeć się trochę bliżej Kościołowi południowoamerykańskiemu, pojawiają się jeden po drugim problemy, które sprawiają, że wyznawców Chrystusa obrządku łacińskiego jest coraz mniej.
Efekt Franciszka
W marcu minęło pięć lat od wyboru argentyńskiego kardynała Jorge Bergoglio na biskupa Rzymu. Wybór kardynałów witany był z radością i nadzieją. To pierwszy papież spoza Europy od ponad tysiąca lat. Poprzednim nie-Europejczykiem na tronie Piotrowym był w VIII wieku Grzegorz III z Syrii. Franciszek został także pierwszym następcą św. Piotra pochodzącym z kontynentu amerykańskiego. Oczekiwania były ogromne. Wzrastały wraz z pierwszymi słowami i gestami nowego pasterza. Szybko powstało zjawisko, które otrzymało nazwę „efektu Franciszka”. Argentyński papież zaskarbił sobie względy milionów wiernych, i nie tylko wiernych, swoją prostotą, głoszeniem idei miłosierdzia czy bezkompromisową postawą wobec kłopotów Kościoła, jak na przykład skandale pedofilskie. Na efekt Franciszka składały się zarówno wzrost liczby powołań, większy udział wiernych w nabożeństwach, jak też przychylniejsze spojrzenie ze strony liberalnych mediów, a także środowisk katolikom dalekich.
Kościół w Argentynie
To, co działo się na całym świecie, nie mogło ominąć oczywiście ojczyzny Ojca Świętego. Efekt Franciszka wybuchnął z dużą mocą także i w Argentynie. Myli się jednak ten, kto wyobraża sobie wielką euforię na ulicach w południowym stylu już w momencie wyboru Argentyńczyka na tron Piotrowy. Polscy misjonarze pracujący od lat w papieskim kraju wspominają, że dzień ten niczym nie różnił się od każdego innego. Do tego stopnia, że według ich relacji większa radość panuje nieraz po ważnym zwycięstwie którejś ze słynnych argentyńskich drużyn – Boca Juniors czy River Plate, a w rozmowie z ludźmi w sklepie okazywało się, że wielu nie wiedziało o wieściach z Rzymu lub nie interesowało się nimi.
Niemniej, rzeczywiście, w pierwszych miesiącach po wyborze Franciszka kościoły wypełniły się wiernymi, a do konfesjonałów utworzyły się kolejki. Do Kościoła zbliżyli się także ludzie kiedyś ochrzczeni, ale nie wykazujący do tej pory żadnej aktywności religijnej. Zjawiska te – jak wspominają argentyńscy księża – były na tyle silne, że widoczne gołym okiem. Kościół nie prowadzi jednak żadnych oficjalnych statystyk na wzór prowadzonego corocznie w Polsce badania dominicantes i communicantes.
Może jest w tym jakaś logika, bo religijność latynoska wyraża się w inny, niż znany nam w Polsce, sposób. Podstawowa różnica to właśnie udział wiernych w nabożeństwach. Zarówno w Polsce, jak i w Argentynie ogromna większość społeczeństwa jest ochrzczona i deklaruje się jako osoby wierzące. W Polsce jednak od lat wskaźnik uczestnictwa na niedzielnej Mszy Świętej wynosi około 40 proc., podczas gdy w Argentynie szacuje się, że jest to około 5-10 proc. Ten rdzeń Kościoła od lat utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie. W Polsce natomiast, choć tendencja spadkowa jest bardzo powolna, to odpływ wiernych jest w statystykach widoczny.
Duchowość przeciętnego Argentyńczyka nie odzwierciedla się w życiu sakramentalnym. Ojczyzna papieża jest rezerwuarem religijności ludowej. Udział w Mszy św. może niekoniecznie, ale święto patrona parafii przyciąga wszystkich mieszkańców. W mniejszych miejscowościach takie wydarzenie urasta do miana uroczystości roku. Argentyńczycy okazują swoje uczucia za pomocą dotyku. Nawet podczas Mszy ustawiają się w rzędzie, żeby zamknąć oczy, położyć na chwilę rękę na figurze Matki Boskiej czy świętego. Innym przykładem jest okazywanie na ulicy wyrazów sympatii – taka ogólna serdeczność w ogóle jest charakterystyczna dla kultury argentyńskiej ulicy – dla osób duchownych. Może to być uśmiech, pozdrowienia, czy wykonanie znaku krzyża. Księża czy zakonnice mogą na przykład bez strachu wejść w dzielnice biedy w wielkich metropoliach albo być ulgowo potraktowani przez sprzedawcę w sklepie czy urzędnika. Popularne jest także nawiedzanie sanktuariów. Pielgrzymka do Luján, czyli argentyńskiej Częstochowy, przyciąga setki tysięcy wiernych.
Z perspektywy europejskiej to ludowe uzewnętrznianie swojej wiary może się nieraz wydawać groteskowe, ale dla Kościoła taka powierzchowna religijność stanowi pewien problem. Pomijając niską frekwencję na Mszach, wiernym bardzo często brakuje najprostszej wydawałoby się wiedzy. Katecheza prowadzona jest w kościołach i to tylko przed sakramentami – Pierwszą Komunią czy ślubem. Odpowiedniego przygotowania brakuje także samym katechetom. Efektem takiego stanu rzeczy jest na przykład bezrefleksyjne przyjmowania Eucharystii na zasadzie, bo wszyscy idą. To w szczególe, a na szeroką skalę nieugruntowana wiara jest powodem odpływu wiernych do sekt czy kościołów zielonoświątkowych. Tam bardzo często wierni znajdują szybkie i proste odpowiedzi na trapiące ich problemy. Dla zobrazowania – w kościele katolickim można usłyszeć o trudnej ścieżce, po której obraniu osiąga się zbawienie. Charyzmatyczny przywódca sekty problemy „rozwiązuje” od ręki – przyjdź na spotkanie, spełnij nasze zalecenia, bądź wierny, a wszystko się zmieni. Wobec takiej konkurencji księża wydają się być bezradni.
La grieta, czyli podział społeczeństwa
Chociaż Argentyna nie jest tym krajem Ameryki Południowej, w którym sekty radzą sobie najlepiej – daleko tu do sukcesów, które święcą w Brazylii – to potrafią one znaleźć podatny grunt dla swojej działalności. Oprócz nieutwierdzonych wiedzą przekonań religijnych są nim problemy społeczno-materialne zwykłych ludzi. Bezrobocie, wysokie w stosunku do zarobków ceny oraz częste na przestrzeni lat wstrząsy polityczne sprawiają, że wielu Argentyńczyków może czuć się zagubionych. Oliwy do ognia dolewają politycy. W ostatnim czasie linia podziału przebiega między dwoma głównymi graczami. Z jednej strony jest centroprawicowy prezydent Mauricio Macri, a z drugiej lewicowo-populistyczna była prezydent Cristina Kirchner. Można powiedzieć że małżeństwo Kirchnerów, bo najpierw rządził mąż dzisiejszej liderki – Nestor, wyciągnęło Argentynę z otchłani. Na przełomie tysiącleci krajem wstrząsnął duży kryzys gospodarczy, który doprowadził kraj do bankructwa. Schyłkowi rządów Cristiny Kirchner towarzyszyło jednak kolejne załamanie gospodarki oraz podejmowanie kontrowersyjnych decyzji. Argentyna szła już prawie drogą Wenezueli. W celu ukrycia sytuacji finansowej państwa oraz pacyfikacji opozycji rząd podejmował takie działania, jak: nacjonalizacja argentyńskich udziałów w hiszpańskim przedsiębiorstwie naftowym, zatajanie poziomu inflacji, próby ingerencji w sądownictwo, czy wpływanie na rynek walutowy przez wprowadzanie licznych ograniczeń.
Podczas rządów Kirchnerów iskrzyło także na linii państwo-Kościół. Wpływ na to miało między innymi wprowadzenie ideologicznych ustaw, które zrównały w prawie związki homoseksualne z małżeństwami czy uznały za obowiązującą społeczną definicję płci, co pozwala na dowolne manipulowanie swoją tożsamością. Uchwaleniu tych przepisów ostro sprzeciwiał się ówczesny arcybiskup Buenos Aires, kard. Jorge Mario Bergoglio.
Oprócz prowadzonej w brudnym stylu polityki gospodarczo-społecznej społeczeństwo podzielił też agresywny i konfrontacyjny styl prezydent. Była głowa państwa miała w zwyczaju nadużywać sformułowań na zasadzie konfrontacji „my – oni”, kierować mocne sformułowania wobec politycznych oponentów. Niechęci między politykami jest na tyle dużo, że Kirchner nie uznała wyników ostatnich wyborów prezydenckich i nie przekazała władzy osobiście.
Obecny prezydent Mauricio Macri urzęduje od końca 2015 roku. Reformy wprowadzane przez rząd mają charakter wolnorynkowy. Przede wszystkim jest to ograniczanie rozbuchanych wydatków państwa oraz obniżanie podatków dla pracodawców. Zmiany podejmowane przez Macriego nie zawsze spotykają się z powszechną akceptacją. Siłą rzeczy są to reformy społecznie kosztowne, przeciwko którym protestują choćby związkowcy. Ten podział społeczny, polityczny, który trwa od dziesięcioleci Argentyńczycy nazywają la grieta, co tłumaczy się na polski jako pęknięcie, szczelina.
Macriemu, który deklaruje się jako konserwatysta, nie zawsze jest po drodze z Kościołem. Przed kilkoma tygodniami dał zielone światło, żeby projekt całkowicie depenalizujący aborcję – i to aż do 14. tygodnia życia dziecka nienarodzonego – był procedowany w Kongresie. Debatę nad tą lewicową inicjatywą obywatelską blokowała nawet, i to przez wiele lat, poprzednia prezydent Cristina Kirchner. Obserwatorzy polityczni rozszyfrowali postawę Macriego. Ta decyzja to czysta polityka. Prezydent, sam opowiadający się za prawem do życia, chce przekierować uwagę opinii publicznej. Wszystko po to, żeby dać choć na chwilę wytchnienie swojemu rządowi, nieustannie atakowanemu z powodu podejmowanych reform. Ta makiaweliczna zagrywka pozwoli też upiec liderowi centroprawicy inną pieczeń – skłóci opozycję, która w kwestii aborcji jest podzielona podobnie jak obóz rządowy, który konsoliduje jednak posiadana władza. To wszystko sprawia, że la grieta jeszcze się pogłębia, bo do nawarstwionych już spraw dochodzi kolejna wojna światopoglądowa. Obraz rzeczy dopełnia aresztowanie kilku członków poprzedniego rządu za korupcję lub inne przestępstwa na szczycie władzy, a śledztwo toczy się także w sprawie samej byłej prezydent.
W publicystyce można spotkać wiele odniesień, czym właściwie jest la grieta. Najdalej sięgają czasów przełomu XIX i XX wieku i utrwalania się gospodarki dzielącej społeczeństwo na posiadaczy i ciemiężonych najemników po wiek XX, wiek zamachów stanu, rządów terroru czy junty wojskowej. Wszyscy zgodnie przyznają, że w ostatnich latach ten rozłam stał się wyjątkowo widoczny w codziennym życiu narodu. Sprawia, że Argentyńczykom nieraz trudno jest pomieścić się w swoim kraju. Na przyjęciach urodzinowych, w pracy, czy w szkole, temat la griety pośród zwolenników poszczególnych stronnictw pojawia się nieuchronnie. Być może polskiemu obywatelowi ten argentyński rozłam nie tak trudno zrozumieć…
Wpływ Franciszka na Argentynę
W takiej sytuacji społeczno-ekonomicznej Argentyna dała światu nowego papieża. Od tych podziałów nie jest wolny także sam Kościół. W końcu stanowią go skłóceni ze sobą wierni. Kościół w Argentynie na przestrzeni dziejów był wielokrotnie stawiany w roli przyjaciela oligarchów, elit. Oskarżany o różne zbrodnie. Wystarczy wspomnieć sprawę rzekomego udziału papieża Franciszka w porwaniu dwóch jezuitów przez militarny reżim. Może dlatego w Kościele w Argentynie ponownie dużą karierę, także za sprawą Ojca Świętego, robi szczególny zwrot ku ubogim. To było przecież pierwsze przesłanie tego pontyfikatu, zawarte w adhortacji „Evangelii gaudium” z 2013 roku: wezwanie do posługi ubogim, do permanentnej postawy misyjnej, do ewangelicznej radości. W Argentynie najpełniej objawia się to w posłudze duszpasterskiej, którą pełnią zwani los curas villeros, czyli księża pracujący w slumsach. Ruch ten jednak nie jest nowy. Działa już od kilku dekad. Ale to właśnie wśród tych kapłanów i ich wiernych z villas, czyli ubogich dzielnic, przekaz Franciszka znajduje największy poklask. To oni najbardziej cenią sobie obecnego papieża i reagują na jego postać entuzjastycznie. Ludzie żyjący w villas mają poczucie, że ktoś przywraca im godność, a księża bardziej wierzą w sens swojej pracy.
Inaczej patrzą na Franciszka księża z dzielnic klasy średniej w Buenos Aires. Owszem, doceniają jego gesty i przesłanie na rzecz ubogich. Każdy jest świadom, że jest to potrzebne i słuszne, tak na świecie, jak i w ojczyźnie papieża. Chociaż zdarza się, że nieco krzywią się na kolejne papieskie nawoływania do życia w ubóstwie. W Argentynie księża nie żyją w luksusach. Rzadko kiedy mają samochód. Z ochrzczeniem dziecka nie robi się żadnych problemów. Księża są swojej pracy bardzo oddani i dostępni dla wiernych niemal 24 godziny na dobę. Z powodu małej liczby wiernych oczywiście nie jest to konieczne, ale każdy parafianin może zwrócić się do swojego proboszcza niemal jak do kolegi. Warto wspomnieć, że w Ameryce Południowej wciąż swoje żniwo zbiera teologia wyzwolenia. Stąd zdarza się krytyka wysyłania młodych niedoświadczonych księży do biednych rejonów. Przestrzega się przed traktowaniem misji apostolskiej jako misji socjalnej, w której Kościół, wiara stają się tylko niepotrzebnym dodatkiem.
Inny temat to brak zdecydowania i autorytetu duchownych. O ile w Polsce mogłoby się wydawać, że wciąż zbyt wiele zależy w parafii od proboszcza, to w Argentynie czasem można odnieść wrażenie, że wierni mogliby się w ogóle obyć bez kapłana. A przykład idzie z samej góry. Głos biskupów bywa zbyt cichy, jest w opinii niektórych zbyt dyplomatyczny. Ktoś mógłby powiedzieć, że u podstaw takiego stanu leży pewne uzależnienie hierarchów od państwa, które płaci biskupom pensje. Większy jednak wpływ na to ma raczej proces sekularyzacji. W rzeczywistości argentyńskiej, podobnie jak w wielu rozwiniętych krajach na świecie, duchowni zwyczajnie obawiają się w wielu sprawach zabierać głos z powodu wpływowego ostracyzmu medialnego. W rezultacie liczba zagadnień, w których Kościół może wypowiadać się swobodnie bez narażenia się na różnego rodzaju kłopoty, jest bardzo ograniczona.
W niektórych posunięciach papieża dostrzega się ryzyko otwierania dyskusji w kwestiach ściśle doktrynalnych, jak miało to miejsce podczas Synodu Biskupów w 2015 roku w sprawie przyjmowania Komunii św. przez osoby znajdujące się w ponownych związkach niesakramentalnych. Na przestrzeni kilku kilometrów, gdzie znajduje się parę parafii, wierni mogą spotkać się z różnymi wykładniami w zależności od proboszcza. Akurat w tej kwestii biskupi argentyńscy jako jedni z pierwszych wydali dokument, w którym nie wykluczyli w szczególnych przypadkach możliwości udzielania Komunii osobom pozostającym w takich związkach. Oczywiście nie chodzi o automatyczną na zgodę, gdyż wszystko ma się odbyć na drodze rozeznawania z udziałem duszpasterza.
Co dalej?
Poruszenie w Kościele argentyńskim trwało około dwa lata. Z czasem liczba wiernych na nabożeństwach i ich aktywność spadała. Według niektórych sytuacja ustabilizowała się na poziomie sprzed wyboru Franciszka, a według innych jest jeszcze gorzej niż było. Na pewno w serca niektórych wiernych wdarło się zniechęcenie. Największe rozczarowanie Argentyńczyków stanowi daremne oczekiwanie na wizytę papieża w ojczyźnie. Wielu nie może tego zrozumieć i nie trafiają do nich płynące z kręgów papieskich tłumaczenia, że to przez podział, który panuje w kraju. Franciszek, choć sam nigdy się na ten temat publicznie nie wypowiedział, ma powstrzymywać się przed pielgrzymką do rodzinnego kraju, żeby nie zostać wykorzystany, jak to już bywało gdy był arcybiskupem, przez jedną ze stron politycznego sporu. Wydaje się, że do obydwu, z różnych z resztą powodów, jest Ojcu Świętemu równie daleko.
Pomijając osobliwości sytuacji argentyńskiej, pewne rozprężenie po euforii z powodu wyboru kard. Bergoglio na papieża jest naturalnym procesem. Jakkolwiek w Polsce ten entuzjazm po wyborze Jana Pawła II trwał zdecydowanie dłużej. Zaowocował w Kościele między innymi znaczącym wzrostem powołań kapłańskich i zakonnych. Zaowocował też zrywem w sierpniu 1980 roku. Kryzys zaczął się dopiero w latach 90. Niemniej wciąż w argentyńskich parafiach są grupy młodych, które angażują się chociażby w promowany przez Franciszka Kościół misyjny. Młodzi chętnie i stosunkowo licznie uczestniczą w akcjach na przykład wyjścia na ulice w biednych dzielnicach. Służy to niesieniu pomocy edukacyjnej ubogim dzieciom lub organizowaniu czasu oraz integracji lokalnej społeczności.
Ogromną zaletą Kościoła argentyńskiego jest też swoista serdeczność, która panuje w argentyńskich kościołach, której nie sposób nie odczuć choćby podczas Mszy świętych. Ofiary na tacę zbierają wierni, przynoszą dary do ołtarza, sami organizują czytania z Pisma Świętego i modlitwę powszechną. Robią to wszystko chętnie. Zdarza się, że po Eucharystii spora część wiernych zostaje, i to na długie minuty, na adoracji Najświętszego Sakramentu. Oczywiście to wszystko dotyczy wspomnianych kilku procent aktywnych katolików. Są to jednak przykłady tego, że jest na czym i na kim budować Kościół zaangażowany. Wydaje się, że chociaż Kościół argentyński jest mały, to żywy i to jest jego największym skarbem. Jak powiedział KAI jeden z proboszczów parafii w Buenos Aires, Kościół powstał jako mniejszość, od początku był prześladowany i nierozumiany przez ten świat. Jednak nie należy z tego powodu czekać na zbawienie z założonymi rękami, ale każdy katolik powinien pokazywać siłę Kościoła przez osobisty przykład świętości, a to jest dokładnie ta rzecz, o którą prosi swoich braci w wierze papież Franciszek.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |