Grafika Michała Brzezickiego

Ateiści czy wierzący? Kto jest bliżej prawdy? [KOMENTARZ] 

Nie raz słyszeliśmy o tym, że wiara już nie jest potrzebna, bo nauka wszystko wyjaśnia. Tutaj pojawia się też takie określenie jak „Bóg luk”, czyli zapychanie Bogiem miejsc, co do których nie mamy jeszcze naukowych wyjaśnień.  

Oczywiście, że jest w tym sporo racji. Szczególnie starsze, mniej rozwinięte cywilizacje, lubiły różne zjawiska naturalne określać mianem boskich znaków. Daleko nie trzeba szukać, bo to nawet nasi słowiańscy przodkowie między innymi wierzyli, że zagubienie się w lesie lub na polu jest wynikiem złośliwej interwencji małego demona błudnika, a udar, paraliż czy silne bóle głowy u pracujących w słońcu na polu zsyłała chabernica. Również dzisiaj, np. tam, gdzie medycyna nie daje sobie jeszcze rady z niektórymi chorobami, część ludzi ucieka się do wiary w moc różnych przedmiotów czy rytuałów. Myślę, że większość z nich nie ma negatywnych konsekwencji zdrowotnych, np. gdy techniki medytacji włączamy do naszego leczenia medycznego, ale problem pojawia się wówczas, gdy naukę zastępujemy, odrzucamy i wybieramy leczenie dymem lub grą na bębnach. Dalej też wierzymy w przyszłość przepowiedzianą przez wróżki lub w los życia ułożony danym ustawieniem gwiazd i planet. 

Czy nauka wszystko wyjaśnia? 

Faktycznie, dzięki nauce wyjaśniamy wiele. Trzeba jednak pamiętać, że nauka jest neutralna. Kwestia istnienia Boga jest niewyjaśnialna, więc nauka nie będzie się tym zajmowała. Zresztą, chyba bardziej zależałoby na tym jednak samym antyteistom niż teistom. My wiemy, że to wiara w Boga jest kluczowa, a nie wiedza – „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29b). Druga strona chce wiedzieć, że Boga nie ma. Jest to niewykonalne. W rzeczywistości nigdy nie dowiemy się, jak wyglądał początek świata, bo podróże w czasie to jedynie fikcja. Bez przeniesienia się w przeszłość, nie jesteśmy w stanie jej zbadać, więc wszystko, co pozostaje, to teorie i hipotezy. To już sprawia, że choć faktycznie wiele luk zapychaliśmy siłami nadprzyrodzonymi, to jednak nauka nie jest tym, co te wszystkie luki wypełni. Choć tutaj zachodzi pewien żart, bo to właśnie nauka, a bardziej wiara w przyszłe jej możliwości, staje się nie raz tym „bogiem luk”, zapychając to, czego nigdy za pomocą nauki nie poznamy. 

Czy jednak tam, gdzie pojawiał się rozwój nauki, tam mogliśmy stwierdzić, że wiemy więcej? Pewnie tak, ale jednocześnie mogliśmy powiedzieć, że dowiadywaliśmy się, że jeszcze więcej nie wiemy. Patrząc w niebo bez teleskopu, mogliśmy stwierdzić, że nie znamy wielu ciał niebieskich. Dzięki technologii wiemy, że mówimy o niepoliczalnej ich liczbie i liczbie nieznanych nam zjawisk, których nie mamy nawet jak zbadać. Robiąc krok do przodu w naszej wiedzy, w rzeczywistości otworzyliśmy taki ogrom niewiadomych, że de facto stan tego, co wiemy, zmniejszył się względem tego, czego jeszcze nie wiemy. Podobnie przy odkrywaniu coraz to mniejszych komórek, atomów czy struktur wchodzimy w świat, który jest dla nas ogromną tajemnicą. Tysiące lat temu, gdy ludzie nawet nie wyobrażali sobie istnienia pierwiastków i atomów, świat był dla nich trochę mniej skomplikowany. 

Fot. pixabay/fancycrave1

Zrozumienie świata 

Czy odrzucenie Boga jest więc bliższe prawdzie? Czy ateiści, antyteiści i inne osoby negujące Boga, dzięki rozwojowi nauki, zbliżają się do prawdy, gdy my stoimy w miejscu, ciągle wierząc w to samo? Tutaj pomocny będzie dołączony do tekstu obrazek. Zaczęliśmy swoje życie w miejscu zwanym „startem” i dążymy do mety, którą nazwiemy prawdą. Jednak jak mamy znaleźć miejsce docelowe, gdy nie wiemy, jaki jest cel? Żeby stwierdzić, gdzie jest meta, musielibyśmy znać nasz cel. W tym przypadku musielibyśmy znać prawdę, żeby określić, czy jesteśmy jej blisko. Samowywrotne stanowisko, którym potwierdzalibyśmy samo to stanowisko. Skoro jednak prawda jest czymś, czego poszukujemy, to nawet mając ją w ręku, a jej nie znając, nie będziemy w stanie tego stwierdzić i możemy ją odrzucić. 

To tak, jakby dać niewidomemu od urodzenia milion małych kulek i kazać wskazać tę jedną czerwoną. Choć w tym przypadku to my jesteśmy tymi, którzy to zweryfikują. W powyższym przykładzie to niewidomy musiałby weryfikować niewidomego. Istnieje prawdopodobieństwo, że czerwona kulka wpadłaby im w ręce jako pierwsza i że jako pierwsza zostałaby odrzucona w poszukiwaniu tej właściwej. To miecz obosieczny. My, wierzący, też nie wiemy, czy jesteśmy bliżsi prawdzie. Z tą różnicą, że sami wyznaczamy sobie metę i do niej dążymy. Wierzymy, że w wyznaczonym miejscu jest właśnie prawda, której szukamy – i jest nią Bóg. 

Oczywiście jest też wielu ateistów w tym względzie uczciwych, których niewiara w Boga jest po prostu niewiarą. Jakby tylko tacy istnieli, to prawdopodobnie nie robiłbym tego co robię i nie musiałbym poświęcać czasu na obronę wiary i Kościoła w mediach społecznościowych. Jednak jest ogromna liczba takich, którzy uważają obraną przez siebie drogę za lepszą i właśnie bliższą prawdzie, a nawet bardziej naszą za gorszą. Atakują naszą wiarę i próbują w jakiś sposób na nas wpłynąć. Jak jednak logika pokazuje… zupełnie bez podstaw. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze