Autentyczne kapłaństwo widziane zza filara [RECENZJA]

Jan Grzegorczyk 

Święty i błazen. Góra w odsłonach Grzegorczyka 

Zysk i S-ka, W Drodze 2017 

 

Moim osobistym wspomnieniem dotyczącym o. Jana Góry są czasy licealne, kiedy to co niedzielę biegałam na „siedemnastki” – Msze św. dla młodzieży szkół średnich, które odprawiał i których formułę stworzył i pielęgnował. Kolejnym są roraty, na które zrywałam się codziennie przed świtem przez całe studia. Dzięki temu do dziś bez problemu śpiewam i rozumiem części stałe Mszy św. po łacinie. Wtedy też pokochałam chorał gregoriański, a Msza de angelis brzmi w moich uszach.  

Nigdy nie byłam szczególnie blisko o. Jana, nie uczestniczyłam w pracach duszpasterstwa, byłam całkowicie pochłonięta inną działalnością społeczną. A jednak właśnie ten kościół i tę Mszę św. wybierałam. Posługa i nauczanie tego kapłana trafiało za trzeci filar, gdzie siadałam na rozkładanym krzesełku. 

Dlatego bardzo byłam ciekawa, czy te moje wspomnienia szeregowej uczestniczki „siedemnastek” mogą w ogóle znaleźć odzwierciedlenie w opowieściach współpracowników o. Jana. Trudno scharakteryzować tak wielowymiarową postać. Można widzieć w nim wizjonera, pasjonata, Bożego człowieka – albo choleryka, gadżeciarza i wielbiciela tanich chwytów grającego na emocjach. Oba te rysy osobowości Jan Grzegorczyk – jego wieloletni, bliski przyjaciel, człowiek umiejętnie używający pióra i klawiatury – przedstawia w rozmowach z o. Janem i wspomnieniach, własnych i innych osób. Co dziwne – choć może nie – w tych wielu rozmowach i relacjach ta dychotomia blednie. Bo chyba najtrudniej spod warstwy charakteru (trudnego, przyznajmy) i sposobu bycia wydobyć serce. A było ono ogromne i otwarte naprawdę na wszystkich. 

Jan Grzegorczyk i jego rozmówcy nie kryją, że Jan Góra popędzał, że opieprzał, że dawał to samo zadanie kilku osobom na raz. Ale też notuje, że wysłuchiwał, błogosławił i modlił się za każdego, kto go o to poprosił i za każdego, o którym sam pamiętał. We wspomnieniach osób mu najbliższych – założycieli i członków Siewców Lednicy, lednickich wodzirejów, śpiewaków z roratnich scholi, klasztornych współbraci, ludzi, których przyprowadzał do Pana Boga – jawi się jako człowiek wymagający, czasem furiat, ale spalający się w miłości. Do Pana Boga i do nich.  

Kiedy czytam rozmowy Jana Grzegorczyka z Janem Górą, moje wspomnienia odżywają. Mnie również fascynowała ogromna przenikliwość o. Jana i akademickie podejście do duszpasterstwa (analizy dokumentów papieskich podczas duszpasterskich spotkań!). Drażnił z kolei niekiedy styl wypowiedzi i ogłoszenia duszpasterskie trwające 40 minut… „co tam jeszcze, Jasiu, chodź i powiedz”. Podziwiałam też umiejętność współpracy, kiedy sytuacja tego wymagała, z osobami, z którymi było mu nie po drodze,. Widok oo. Jana Góry i Tomasza Alexiewicza taszczących razem wielki kosz jedzenia przez obrotowe drzwi Collegium Maius podczas studenckiego strajku – bezcenny.  

Obecne wydanie książki, uzupełnione o zapis ostatnich dni życia o. Jana, można traktować jako swego rodzaju przesłanie. Ktoś, kto stykał się z nim z pewnej odległości, ma szansę poznać jej charakter i rys duchowości. Nie podejmuję się analizowania jego kapłaństwa, to zbyt poważny temat. Zza filara było widać i słychać jego głębię i autentyzm. Wspomnienia i rozmowy zapisane przez Jana Grzegorczyka tylko potwierdzają to wrażenie. 

Załączniki
Pobierz PDF

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze