Balans smaków na ekranie, czyli o kuchni i miłości [RECENZJA]
Juliette Binoche pewnie nie trzeba Wam przedstawiać. To wybitna francuska aktorka, którą znamy choćby z genialnej roli w „Czekoladzie” (2000 r.). Nieprzypadkowo wspominam akurat o tym filmie. Miałem bowiem okazję zobaczyć „Bulion i inne namiętności” – czyli kolejny film, w którym główne role grają Juliette Binoche i… jedzenie.
Wyobrażacie sobie film, w którym przez dobre pierwsze pół godziny (a może i dłużej) obserwujemy, jak główni bohaterowie przygotowują wytworną, elegancką kolację? Krzątają się po kuchni, dodają kolejne produkty i tworzą piękne dania, które są potem serwowane kilku mężczyznom. A nam przed ekranami zaczyna cieknąć ślinka. Tak właśnie zaczyna się „Bulion i inne namiętności”. I choć ta początkowa sekwencja scen jest bardzo długa – to zupełnie nie nuży. Bo nie wiem jak, ale w jakiś sposób twórcom tego filmu udało się widzów zahipnotyzować i sprawić, że choć prawie nic tu się nie dzieje – to dzieje się mnóstwo. I do tego jest bardzo apetycznie.
Uczta filmowo-kulinarna
Najpierw wskazówka. Nie warto zasiadać do tego seansu głodnym – bo ślinka i tak nam pocieknie, a jak będziemy głodni, to poczucie głodu będzie w nas jeszcze bardziej rosło. Warto więc może usiąść do niego po jakimś sytym posiłku. Albo tez z jakimiś przysmakami i delektować się – ucztą kulinarną i ucztą filmową. Tak, francuski film wyreżyserowany przez Anh Hung Trana to prawdziwa filmowa uczta – nie tylko dlatego, że na ekranie co rusz widzimy kolejne specjały. Jesteśmy we Francji, gdzieś w drugiej połowie XIX w. Poznajemy tu Eugenie (w tej roli wybitna, wspomniana już Juliette Binoche), która od 20 lat jest kucharką w posiadłości Dodina Bouffanta, smakosza, ale i wybitnego kucharza. Razem przygotowują wiele dań. Z czasem zaczęła łączyć ich nie tylko kuchnia, ale i miłość. Rodziła się powoli – aż teraz, w jesieni życia (choć współcześnie tak byśmy nie spojrzeli na 50-latków), Dodin chciałby wziąć ślub z Eugenie. Film ten właściwie sprowadza się do tych dwóch płaszczyzn – kulinarnej i romantycznej – które się wzajemnie przenikają i z siebie wynikają. I choć samą fabułę prowadzi wątek uczucia między bohaterami – to nie da się odnieść wrażenia, że jednak główny punkt ciężkości ustawiony jest na kuchni. To sztuka kulinarna odgrywa tu pierwsze skrzypce. Film ten stanowi wręcz apoteozę sztuki kulinarnej. Z ekranu padają też ważne dla każdego smakosza słowa, że stworzenie, wymyślenie nowej potrawy jest czymś większym niż odkrycie gwiazdy. Ech, coś w tym jest…
Francuskie smaki
Ponad 20 lat temu Juliette Binoche wystąpiła w świetnej komedii romantycznej pt. „Czekolada”. Dostała zresztą za tę rolę nominację do Oscara. Jej bohaterka prowadziła małą czekoladziarnię, a my z apetytem wpatrywaliśmy się w słodkości, których na ekranie nie brakowało. Ach, apetyczny to był film! I teraz ta sama aktorka pojawia się w kolejnym filmie, w którym jedzenie gra główną rolę (ba, jest go tu znacznie więcej niż w „Czekoladzie”). Przyznam, że obsadowo to strzał w dziesiątkę, bo Binoche świetnie sprawdza się w takich obrazach. Myślę, że po sukcesie „Czekolady” nieprzypadkowo wybrano właśnie Binoche do roli Eugenie. Dzięki jej bohaterce odkrywamy tajniki kuchni francuskiej i sztuki kulinarnej z tegoż kraju. Jak pewnie wiele osób wie, kuchnia francuska jest bardzo wyrafinowana i szlachetna – dlatego w jej kontekście słowo „sztuka” jest zdecydowanie uprawnione. Może mieliście okazję oglądać programy kulinarne legendarnej Julii Child – z jaką pasją i zaangażowaniem opowiadała o kolejnych potrawach, które przygotowywała! A jeśli samych programów nie widzieliście – to mogliście widzieć film „Julie i Julia”, który opowiadał o tej legendzie kuchni francuskiej. „Bulion i inne namiętności” idzie tropem właśnie tych produkcji – oferując widzom apetyczną, niespieszną opowieść z jedzeniem w roli głównej. Uczucia, choć ważne, są na trochę dalszym planie. Smaków jest tu wiele. I choć to film pogodny, ciepły, bardzo przyjemny w oglądaniu i smaczny – to zaprawiony jest odrobiną goryczy. I idąc tropem kulinarnym – ta gorycz pozwala widzowi na zbalansowanie smaków. Dzięki temu, że w wątku romantycznym nie wszystko układa się tak sielankowo – widz nie ma wrażenia, że ogląda przesłodzoną, cukierkową historię. Wie dzięki temu, że w nawet najsmaczniejszej historii ludzkiej nie wszystko idzie „jak po maśle”.
Dramat kulinarny
Zastanawiałem się nad tym, jak zaklasyfikować gatunkowo ten film. Bo jest to, owszem, dramat obyczajowy, także film kostiumowy – bo pozwala nam się przenieść w czasie do francuskiej prowincji w XIX w. Ale wciąż czegoś mi brakowało – do końca ta klasyfikacja nie oddaje tego, czym w pełni jest „Bulion i inne namiętności”. I nagle wpadłem na jeszcze inne określenie: nazwałem ten film dramatem kulinarnym. Taki „gatunek” najlepiej wg mnie oddaje to, z czym spotyka się widz. To dobry film do oglądania jesienią – pod kocykiem, z kubkiem gorącego kakao, zapalonymi świeczkami (choć uwielbiam lato, to w klimacie tzw. jesieniar i jesieniarzy chyba też się dość dobrze odnajduję). Do tego z jakimiś przekąskami – ale w tym wypadku aż prosi się o bardziej wyrafinowane produkty – a nie o popkorn czy czipsy. To film zmysłowy – bo pobudza ogromnie wiele zmysłów, ze smakiem oczywiście na czele. Ale sporo jest też dla wzroku – klimat kuchni w francuskiej posiadłości sprzed jakichś 150 lat jest niesamowity. Stary piec opalany węglem z kominka, miedziane patelnie, ogromne garnki, do tego sceny, w których aktorzy (albo ktoś, kto ich świetnie zastępuje) popisują się niesamowitymi technikami kulinarnymi… Lubię oglądać programy kulinarne i rozrywkowo-kulinarne. Ale to dopiero w takich produkcjach jak „Bulion i inne namiętności” widać w pełni, jak bardzo telewizyjna i filmowa jest sztuka kulinarna. Niech dramatów kulinarnych powstaje jak najwięcej, będę oglądał w ciemno!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |