fot. arch. PAP/Andrzej Hrechorowicz

Barbara Buk: teraz dopiero Jan Paweł II jest bliżej nas niż się każdemu z nas wydaje [ROZMOWA] 

– Widać było po ludziach, że coś się zmieniło, że coś w nich pękło. Miałam wrażenie, że wszystkich nas wtedy łączyła miłość i strata ukochanej osoby. Zachowywaliśmy się jak dzieci po stracie ojca, które nagle chcą być najbliżej siebie jak można, bo wiedzą, że od teraz będą musiały liczyć już tylko na siebie. Ojciec przecież umarł – mówi Barbara Buk. 

Barbara uczy religii w jednej z poznańskich podstawówek. Od wielu lat jest zafascynowana osobą Jana Pawła II. Dziś rocznica śmierci Jana Pawła II. Wspomnienie jego odchodzenia wyryło się w pamięci wielu Polaków. To szczególny czas, do którego warto wrócić nie tylko ze względu na sentyment. 

Czuwanie po śmierci Jana Pawła II, fot. arch. PAP/Andrzej Grygiel

Justyna Nowicka: Rok 2005. Ta Wielkanoc nie była taka sama. Papież Jan Paweł II przykuł, po raz kolejny zresztą, spojrzenia całego świata. Ale był to inny sposób niż ten, do którego nas przyzwyczaił kazaniami, które porywały tłumy. 

Barbara Buk: Papież mówił bez słów. Niedziela Palmowa 2005 roku przyniosła nam obraz Jana Pawła II zupełnie odmienny od tego, do jakiego przyzwyczailiśmy się przez wiele lat jego niemal 27-letniego pontyfikatu. Papież siedział w swoim papieskim oknie z gałązką palmową w dłoni, niemal zupełnie niemy po przebytej wcześniej tracheotomii, widocznie zmęczony i słaby, błogosławił nią ludzi zebranych na placu św. Piotra w Rzymie. Patrzyliśmy, jakby nie dowierzając temu obrazowi. W Wielki Piątek stacje telewizyjne ukazały nam jeszcze bardziej wymowny, a zarazem dotkliwy obraz papieża wtulonego w krzyż w swojej prywatnej kaplicy podczas godziny, w której zwykle odprawiał drogę krzyżową w rzymskim Koloseum. Nieme błogosławieństwo papieskie w Niedzielę Zmartwychwstania podczas modlitwy Anioł Pański i koniec – aż do wigilii Święta Bożego Miłosierdzia, które przypadało w 2005 roku na dzień 3 kwietnia.  

fot. arch. PAP/Bartłomiej Zborowski

I pamiętam, że to milczenie trochę udzielało się nam wszystkim. 

– To prawda. W kolejne dni po Wielkiej Nocy zaczęły docierać do nas niepokojące informacje z Rzymu o pogarszającym się stanie zdrowia Jana Pawła II. Myślę, że każdy z nas po cichu zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, jak i z tego, że papież może umrzeć. Szczerze powiedziawszy ja nie dopuszczałam do siebie myśli, że papież może nie wyzdrowieć. Dotarło to do mnie dopiero w piątkowy wieczór. Wraz ze wspólnotą młodzieżową spotkaliśmy się wówczas w parafialnym kościele pw. św. Małgorzaty na poznańskiej Śródce. Był to pierwszy piątek miesiąca i ks. Tomek Sobolewski, nasz ówczesny wikary, odprawił dla nas mszę świętą. Była ona jakaś niepodobna do każdej wcześniejszej. Zwykle radosna, pełna wesołych pieśni, z gitarą – jak to młodzieżowa msza święta! – a tutaj nagle powaga, skupienie, milczenie. Ludzie jakby mniej mówili. Pamiętam moment modlitwy wiernych, kiedy zwykle modliliśmy się spontanicznie – każdy mógł wypowiedzieć swoją intencję. Wtedy, kiedy modlitwa o zdrowie i życie Jana Pawła II wybrzmiała głośno, dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że śmierć papieża jest realna i być może ten moment jest już bardzo blisko. Okazało się, że intuicja nas wszystkich, i mnie również, nie myliła. Dzień później, 2 kwietnia 2005 roku w poznańskiej katedrze i na całym świecie – około godziny 22.00 – zaczęły bić dzwony oznajmiające śmierć papieża Polaka.  

fot. arch. PAP/ Jacek Bednarczyk

Polacy wyszli na ulice, ruszyli do kościołów, zapalali znicze. Zupełnie spontanicznie. 

– Tak też było w poznańskiej katedrze. Już przez całą sobotę 2 kwietnia od wczesnych godzin rannych trwała modlitwa: różaniec, modlitwa indywidualna, odprawiane były też msze święte. Ludzie przychodzili do kaplicy Najświętszego Sakramentu. Katedra zaczęła tętnić życiem. Przy pomniku Jana Pawła II na Ostrowie Tumskim zaczęto zapalać znicze, ludzie składali kwiaty, przystawali, modlili się, niektórzy płakali. Wieczorem w katedrze ks. Jan Stanisławski odprawił mszę świętą jeszcze w intencji wyzdrowienia Jana Pawła II.  

Chwilę po godzinie 22.00 zaczęły bić dzwony. Biły przerażająco głośno. Pamiętam, że siedząc w ławce, zerknęłam na zegarek. Była godzina 22.02. Szepnęłam do znajomego siedzącego obok: „Papież umarł”. I pamiętam, że uklęknęłam. Ludzie obecni w katedrze nie ruszali się z miejsc. Wszyscy po skończonej już mszy świętej zostali w ławkach, jakby na coś czekając. Katedra bardzo szybko zaczęła zapełniać się ludźmi. Przychodzili wszyscy: młodzież, starsi, rodzice z dziećmi. Przyszli również klerycy wraz z wychowawcami seminaryjnymi. Księża stawili się na dźwięk dzwonów natychmiastowo. Wszyscy zasiedli w konfesjonałach i spowiadali. A przed konfesjonałami ustawiały się długie kolejki. Mimo że w katedrze było bardzo dużo ludzi, panowała święta cisza. Czasem tylko wydarł się z serca jakiś szloch lub słychać było jak ktoś wyciera nos. Trwała modlitwa i spowiedź. A to wszystko w przeddzień Niedzieli Miłosierdzia.  

Fot. cathopic

Wtedy tak nie myślałam, ale dziś jestem przekonana, że papież do końca wiedział jak ludzi przygarnąć do Pana Boga, bo nawet swoją śmiercią przynaglił nas do wspólnej modlitwy i do pojednania. O godzinie 23.00 mszę św. w katedrze odprawił ks. arcybiskup Stanisław Gądecki. Katedra pękała w szwach. Bracia Serca Jezusowego, jak zawsze wierni i czujni, otworzyli drzwi katedry, aby ludzie zgromadzeni na katedralnym placu mogli uczestniczyć w tym, co działo się w katedrze. Po mszy świętej nie można było szybko wydostać się z katedry. Ludzie wychodzili przez szeroko otwarte drzwi – na plac. Widok, jaki rozpościerał się przed nami – wychodzącymi z katedry – na długo zapadł w pamięć: morze z lampionów i zniczy, które ludzie stawiali pod papieskim pomnikiem zalało niemal cały Ostrów Tumski. Ludzie stawiali je wszędzie. Spontanicznie. Widać było po ludziach, że coś się zmieniło, że coś w nich pękło. Miałam wrażenie, że wszystkich nas wtedy łączyła miłość i strata ukochanej osoby. Zachowywaliśmy się jak dzieci po stracie ojca, które nagle chcą być najbliżej siebie jak można, bo wiedzą, że od teraz będą musiały liczyć już tylko na siebie. Ojciec przecież umarł. 

I to dlatego powstało duszpasterstwo, aby być blisko? 

– Można tak powiedzieć. Odejście Jana Pawła II dało początek nowemu życiu. Młodym, którzy znaleźli się 2 kwietnia 2005 roku w poznańskiej katedrze i którzy przychodzili odtąd codziennie i odejść nie chcieli, nie pozwolono być samotnymi. Ks. Dariusz Madejczyk, ówczesny sekretarz arcybiskupa poznańskiego wraz z ks. Krzysztofem Różańskim, ówczesnym wychowawcą w Arcybiskupim Seminarium Duchownym, dali początek Duszpasterstwu Młodych 20na30. Była to inicjatywa spontaniczna, wynikająca z potrzeby chwili i miłości do młodych ludzi, którzy po stracie ojca nie mogli zostać sami. Duszpasterstwo to zgromadziło katedralną młodzież, jak i tych wszystkich młodych 20- i 30-latków, którzy przybyli do katedry w dniach, kiedy papież chorował i umarł. Już 10 kwietnia 2005 roku odbyła się pierwsza msza święta o godz. 20.30 w katedrze. Msza święta o godzinie 20.30 w poznańskiej katedrze jako owoc paschy Jana Pawła II odprawiana jest do dziś.  

fot. EPA/MAURIZIO BRAMBATTI

Przez długie lata pod papieskim pomnikiem na Ostrowie Tumskim w Poznaniu 2 kwietnia ludzie spontanicznie zapalali znicze i przynosili świeże kwiaty. Z roku na rok zniczy i kwiatów jest mniej, ale są. Tak naprawdę przecież nie chodzi ani o znicze, ani o kwiaty. Oczywiście, są one wyrazem mojej – naszej miłości do bliskich. To taki widoczny znak miłości, jak podarowanie komuś, kogo kochamy ciepłego swetra, żeby było mu ciepło. Chodzi o coś więcej niż zapalenie znicza. Jan Paweł II to nauczanie, to towarzyszenie młodym ludziom, to światowe dni młodzieży, to pielgrzymowanie, to przebaczenie zamachowcy, to pamięć o najuboższych, to wstawianie się za tymi, za którymi nikt wstawić się nie chce, to odwiedzanie chorych w leprozoriach, to choroba i godzenie się na słabość, to umieranie wtulonym w krzyż. Co weźmiesz z jego życia i przyjmiesz w swoim, to czyni ciebie podobnym do papieża.  

A co w Tobie zostało z soboty 2 kwietnia 2005 roku?  

– Mam to szczęście mieszkać na terenie parafii katedralnej w Poznaniu, w której powstało DM 20na30 i które od samego początku współtworzyłam. Do dziś wspominam z niemałym wzruszeniem pierwsze msze święte odprawiane o godzinie 20.30. Były one wielkim przytuleniem nas – młodych ludzi –  przez Kościół i duszpasterzy, którzy wyszli nam wtedy naprzeciw, zaopiekowaniem się nami, towarzyszeniem nam i wyrazem chęci bycia z nami. Pamiętam wieczorne spotkania młodych na plebanii, przy herbacie i placku. Pamiętam długie, wielogodzinne rozmowy, niekoniecznie duchowe i poważne, ale o życiu, o przyszłości, o tym, co boli. Pamiętam łzy biskupa Marka Jędraszewskiego na chwilę przed odlotem na pogrzeb papieża i jego zapewnienie, że zabiera nas duchowo ze sobą. Pamiętam obraz transparentów i flag, które trzymali Rzymianie z prośbą „santo subito” („święty od zaraz”). 

synodalność, Watykan
fot. unsplash

Jest we mnie jednak jeden obraz szczególny, którego nie zatarły we mnie ani upływające lata, ani pamięć już nie tak bardzo młoda. Kiedy podczas pogrzebu papieża wnoszono już trumnę z jego ciałem do bazyliki świętego Piotra, sanpietrini tuż przed wejściem odwrócili się. Po raz ostatni wtedy papież spojrzał na swoje duchowe dzieci, które włoskim zwyczajem będącym oznaką największego szacunku, zaczęły bić brawo. Czułam, że wszystkim nam potrzeba tego ostatniego ojczynego spojrzenia, aby się z nami pożegnać, aby ostatni raz objąć nas swoim wzrokiem, ale również, abyśmy my mogli go zobaczyć i zapamiętać. Trwało to kilka sekund. Zaraz potem papież spoczął nieopodal pierwszego papieża w Grotach Watykańskich piotrowej bazyliki. I umilkły brawa. Rozpoczął się nowy czas. Czas świadectwa życia pokolenie JP2. 

Jak dzisiaj spędzasz 2 kwietnia? 

– Kupuję białe i żółte tulipany, gliniany znicz i idę pod papieski pomnik. O godzinie 21.37 modlę się i cicho śpiewam mu „Barkę”. Wzruszenie zawsze bierze w górę, bo soboty 2 kwietnia 2005 roku nie sposób nie pamiętać. We mnie jest ona wciąż żywa. Pamiętam każdą godzinę tamtego dnia. Pamiętam jak wtedy wolno płynął czas, a zarazem jak szybko nadeszła godzina 21.37. 

I chociaż wierzę, że On jest teraz pełniej i bardziej jeszcze niż za dni, kiedy niezmordowanie przemierzał świat wsparty o Chrystusowy Krzyż, to wciąż czuję na swoim policzku płynącą łzę tęsknoty, jakby nie rozumiała (głupia łza!), że teraz dopiero jest On bliżej nas niż się każdemu z nas wydaje. Że jest w naszym Domu, do którego my wciąż zmierzamy, bo wyruszył wcześniej, żeby po nas wyjść, kiedy będziemy dochodzili do progu. Jak na Ojca przystało. Będzie czekał na nas w Domu. Pamiętam, bo tęsknię mimo upływu lat… Miłość tęskni. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze