Masz dom? Masz wszystko [MISYJNE DROGI]
Można się starać: karmić, przyodziewać, pilnować, głaskać, tworzyć atmosferę. Ma to sens, choć nigdy, przenigdy nie zastąpi domu. Choćby był biedny, a rodzice trudni.
Jak się tutaj czujesz, podoba ci się? – pytam Estebana, sześcioletniego chłopca, który od kilku miesięcy mieszka w naszym domu dziecka. Trafił do nas, bo matka alkoholiczka chciała ugodzić go nożem. Byłam pewna, że odpowie twierdząco. W końcu niczego mu tutaj nie brakuje. Przecież uciekł z piekła. – Nie podoba mi się – odpowiada wreszcie chłopiec. Nie mogę w to uwierzyć i brnę dalej, mimo że powoli do mnie dociera, że tylko się ośmieszam. – Gdzie chciałbyś mieszkać? – pytam go. – W moim domu – mówi bez wahania sześciolatek. Jak mogłam wątpić w to, że dla dziecka najgorszy dom jest zawsze lepszy niż żaden? A najgorszy rodzic to wciąż jego rodzic, za którym tęskni każdego dnia? W czasie tego roku zrozumiałam, że dom dziecka domem jest tylko z nazwy. Dla jego mieszkańców prawdziwym domem nigdy nie będzie. Ich prawdziwy dom zawsze jest gdzieś indziej, nawet jeśli wyobrażenie o nim jest już bardzo mgliste i zaciera się w ich pamięci. Nieważne jak nowoczesna byłaby placówka, ilu wychowawców by na niej pracowało, ani nawet to, jak bardzo rodzinna atmosfera by w takim miejscu panowała. To wszystko nie ma znaczenia. Dzieci wspominają swoich rodziców i czekają na ich odwiedziny. Kiedy do spotkania dochodzi, nie mogą dojść do siebie jeszcze długo po rozstaniu z mamą.
Pytania nasuwają się same: dlaczego ta wizyta tak krótko trwała? Dlaczego mama nie zabrała mnie ze sobą do domu, do mojego prawdziwego domu? Co jest ze mną nie tak? Odpowiedzi brak. Zostaje tylko pustka i złość. Siostra, która prowadzi naszą placówkę, powtarza często, że jesteśmy rodziną. Przyglądam się wtedy twarzom dzieci, szczególnie tych starszych, nastolatków, którzy z każdym kolejnym rokiem więcej rozumieją. Widzę ból skrywany za grzecznościowym uśmiechem, spuszczony wzrok albo nawet łzy. Tęsknotę za prawdziwym domem i prawdziwą rodziną. Wtedy nachodzą mnie wątpliwości i pytania o sens tego, co robię. Co ja w ogóle wiem o tym, czego oni doświadczyli? Czy mogę ich zrozumieć? I co może im dać moja chwilowa, roczna obecność? Na szczęście poczucie sensu zawsze powraca i to ze zdwojoną siłą. Wraca w nieoczekiwanych i wydawałoby się – całkiem zwyczajnych momentach. Wtedy, kiedy Fernanda biegnie do mnie z daleka, żeby się przytulić, gdy Jael prosi mnie o radę, albo kiedy czytam Luisowi setny raz jego ulubioną bajkę o krokodylu. Kiedy Fabricio woła mnie do pokoju tylko po to, żeby pokazać mi swój nowy strój do gry w piłkę nożną, a ja specjalnie dla niego zaczynam interesować się jego ulubioną drużyną. Myślę, że z takich właśnie zwyczajnych gestów buduje się dom. I mimo że ten dom będzie dla nich tylko namiastką tego prawdziwego, chciałabym zrobić wszystko, żeby jak najbardziej go przypominał. Masz dom, w którym zawsze ktoś na ciebie czeka? Masz więcej niż ci się wydaje.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Zamów prenumeratę!<<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |