Cztery imiona Afryki
Afryka kojarzy nam się z wojną, chorobami, głodem, dużą liczbą dzieci. Zapominamy nawet o tym, że to nie nazwa kraju a kontynentu, który mieści 54 kraje i setki plemion. Przede wszystkim to miejsce, w którym żyją ludzie – każdy ze swoją historią. Ania, Monika, Robert i Ania wyjechali, by uczyć, a sami dostali lekcję od najmłodszych nauczycieli.
Timothy z Ghany
Ania przez rok pracowała w Ghanie. Tak opowiada o pewnym spotkaniu: – W Ghanie spotkałam nastoletniego chłopca o imieniu Timothy. Na pierwszy rzut oka był jak inni wychowankowie domu dziecka, w którym pracowałam. Jednak od urodzenia miał znamię na plecach, które wraz ze wzrostem powodowało nawracające rozrywanie skóry w tym miejscu i było bardzo bolesne. Każdego dnia trzeba było mu robić opatrunki. Od samego początku nie umiałam polubić Timothy’ego, bo zawsze był naburmuszony i zdawało się, że nie lubił wolontariuszy, ot tak po prostu. Myślałam wtedy, że jest rozkapryszony i to bez powodu. Kilka miesięcy później znalazł się sponsor i chłopca zoperowano, a rana z czasem się zagoiła. Niedługo później otrzymał tez sakrament Chrztu św., bo jako dziecko nie miał takiej możliwości. I nagle, zupełnie jakby stał się cud, Timothy zrobił się bardzo pogodny, radosny i wygadany. Potrafił podziękować i zgadnąć bez okazji, nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wtedy dopiero zrozumiałam, że źle go oceniłam. Zobaczyłam, jak ważne dla dorastającego chłopca jest to, by być jak inni – zdrowym, zwyczajnym. A przy tym z pewnością był w tym palec Boży, bo od czasu chrztu Timothy zmienił się nie do poznania!
Czego potrzebują dzieci z Ghany? Ania twierdzi, że dzieci w Ghanie potrzebują – jak wszystkie dzieci na świecie – miłości i bezpieczeństwa. Niestety wiele z nich tego nie zaznaje, rodziny są rozbite, brak jest wzorców do naśladowania. Dzieci potrzebują też akceptacji rówieśników, ale często też wsparcia dorosłych, którzy mogliby wskazać im właściwą drogę, by nie musiały pracować na ulicach, włóczyć się bez celu czy mieszkać u krewnych, gdy rodzice zawodzą. Ważne, by dzieci mogły się uczyć i wzrastać w przekonaniu, że w życiu mogą osiągnąć to, czego tylko pragną. Takiej pewności jednak nie ma wiele dzieci w Ghanie.
Steven z Tanzanii
Monika jest koordynatorem projektu budowlanego w Tanzanii, gdzie pojawiła się kilka dni temu: – Stevena spotkałam zaledwie przedwczoraj, tuż po przyjeździe do salezjańskiej szkoły średniej w Didia w Tanzanii, i dobrze zapamiętałam to spotkanie. Dlaczego? Okazał szczególny entuzjazm, kiedy dowiedział się, że przyjeżdżamy z Polski. Jego dotychczasową edukację wspierają ludzie z naszego kraju w ramach jednego z programów adopcyjnych. Dziś chłopak jest już w przedostatniej klasie i marzy o studiowaniu medycyny. Chociaż są wakacje, został jeszcze w szkole i codziennie pomaga w nauce młodszym dzieciom, które tu przychodzą. I tak dobro mnoży się poprzez dzielenie.
Czego potrzeba dzieciom w Tanzanii? – Dzieci tutaj są zwykle wesołe, mając naprawdę niewiele. Do szczęścia teraz i w dorosłej przyszłości potrzeba możliwość rozwoju – dostępu do dobrej jakości edukacji, szansy na poznanie świata i zdobycie wykształcenia, żeby kiedyś zmieniać ten świat na lepszy. Potrzebują też warunków do tego, by rosnąć zdrowo, a tu częstym problemem jest dostęp do wody. Czysta woda, np. ze studni, pomaga uniknąć wielu chorób. Pozwala też rodzinom prowadzić uprawy i zapewniać dzieciom wyżywienie.
Francesco z Liberii
Robert przez kilka miesięcy pracował w Liberii, gdzie poznał Francesco: – Po polsku powiedzielibyśmy Franek. Ksiądz zabrał nas pewnego dnia do miejscowości o wdzięcznej nazwie Victoria. Wspólnota Cenacolo prowadzi tam sierociniec oraz coś na kształt domu rekolekcyjnego. Franek pierwszy mnie zobaczył. Nawet nie wiem, kiedy złapał mnie za rękę. Potem już poszło. Chciał, by go przytulać, gdy siadałem, nie schodził mi z kolan. Był ciekawy wszystkiego. Intrygował go mój kolor skóry, chciał zbadać przebieg każdej linii papilarnej na dłoni, dotknąć włosów, oczu, nosa, twarzy. Nie odstępował na krok. Uśmiech i radość nie schodził mu z twarzy. Mały chodzący aniołek. Nie potrzeba wiele, by uszczęśliwić.
Czego mogą potrzebować dzieci w Liberii? – Miłości.
Stephen z Sudanu Południowego
Ania przez rok pracowała w Sudanie Południowym. Tam poznała Stephena – 19-letniego chłopaka. Tak opowiada o spotkaniu z nim: – W domu sióstr salezjanek pojawiał się regularnie chłopak, który pomagał w ogrodzie, przy drobnych pracach domowych. Wyróżniała go niezwykła cecha – zawsze chodził uśmiechnięty. Codziennie. On ten uśmiech miał na twarzy podczas każdego spotkania z drugim człowiekiem. Nie ma własnego domu – mieszka w zabudowaniach parafialnych, ale podczas zamieszek w mieście okradli go i stracił niemal wszystko. Siostry pomagały mu zdobyć nowe ubrania, buty, środki higieny osobistej… A on ani razu się nie uskarżył i z wielką wdzięcznością przyjmował oferowaną mu pomoc, odwdzięczając się troską. Kiedy w mieście robiło się niespokojnie, on pod osłoną nocy uciekał z domu, żeby przedostać się do sióstr, żeby przynieść im wieści, dodać otuchy i by sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku. Z tym samym uśmiechem pukając do drzwi i mówiąc, że u niego „it’s OK”. Niejednokrotnie pomagał nam w szkole, wykonując ciężką fizyczną pracę, nie zważając na skwar. Z tą samą, niegasnącą życzliwością. Spotkanie Stephena nauczyło mnie, że prawdziwa miłość do bliźnich ukryta jest w uśmiechu.
Czego mogą potrzebować dzieci w Sudanie Południowym? – One potrzebują stabilizacji i bezpieczeństwa. Wojna, głód, walki, strach, ucieczki to ich codzienność. Rodziny często zmieniają miejsce zamieszkania, szukają spokojniejszego miejsca, gdzie można żyć, zarabiać, uczyć się bez obawy o jutro. Dzieci codziennie modlą się o pokój, chętnie zdobywają wiedzę, pomagają słabszym, by od siebie rozpocząć budować lepsze jutro.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |