Bo niezbadane są wyroki Boskie. O filmie „Jak Bóg da”
Zabawny i z poczuciem humoru. Jak to Włosi. Życiowy i pragmatyczny. Jak to Włosi. Bez nadęcia, ale momentami na wysokim C. Jak to Włosi. Z nagłymi zwrotami akcji, z szykiem i elegancją, ale i ze sporą dawką spontaniczności. Jak to Włosi. Taki jest po prostu film „Jak Bóg da” debiutującego reżysera Edoardo Falcone.
Debiut – moim skromnym zdaniem – udany. Potwierdza go nagroda imienia Davida di Donatello, którą reżyser otrzymał za ten film. Film może dość przewidywalny i może nie odkrywczy dla kina, ale doskonale służący do tego, by z przymrużeniem oka popatrzeć na sprawy najwyższe i najważniejsze, by w gorące letnie południe schować się przed upałem i na półtorej godziny przenieść się do Rzymu, a nawet w okolice Watykanu, i poznać historię dwóch księży. Jednego po przejściach, drugiego niedoszłego. Historia wciągająca.
Przezabawna, groteskowa, wykorzystująca efekt zderzenia dwóch różnych światopoglądów (liberalnego ateisty, wziętego lekarza oraz syna i jego mentora – księdza). Do tego dobrze zagrana. Główny bohater to nie don Pietro (w tej roli Alessandro Gassman) ani kandydat na księdza (tu Enrico Oetiker), ale dobrze znany polskim widzom Marco Giallini (chociażby z obrazu „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”). Bo to właśnie on musi zmierzyć się z nieprzewidywalnym scenariuszem życia. Scenariuszem, który pisze dla niego Ten, w Którego on nie wierzy.
To komedia pomyłek, półtorej godziny wybuchów śmiechu, momentów wzruszeń i wielu chwil skłaniających do refleksji. Bo mimo że to głównie zabawa, jednak u widza nie pozostawia wyłącznie dobrego poczucia humoru i „pustej” rozrywki”. Tomasso to ceniony rzymski kardiochirurg. I ateista. Wraz z żoną Carlą i dwójką dorosłych już dzieci tworzą modelową, mieszczańską, nowoczesną rodzinę. Przynajmniej tak im się wydaje. Gdy ich syn zapowiada, że ma coś ważnego do powiedzenia rodzinie, ojciec jest przekonany, że zamierza wyznać, iż jest gejem. Widzi go bowiem w częstym towarzystwie kolegi. Zapowiada to rodzinie i przygotowuję ją na to, by przyjąć to z akceptacją. Prawda okazuje się jednak inna i dla niego trudna do przyjęcia. Syn, zamiast medycyny, do której pasją ojciec próbuje od lat zarazić syna, wybiera seminarium i kapłaństwo. I tu tak naprawdę zaczyna się akcja. A trafniej można powiedzieć – teatr. Teatr intryg, niecnych planów, zwrotów akcji. Ojciec robi wszystko, najpierw po dobroci, później knując intrygę, by odwieść syna od tej decyzji. Czy mu się uda? I czego sam o sobie przez to się dowie? Zresztą nie tylko on, ale i cała rodzina? Ten smaczek (ba! smaczki!) zostawiam już Wam – Czytelnikom. I mam nadzieję – widzom.
Ojciec był otwarty na coming out pod tytułem „jestem gejem”, ale coming out pod hasłem „chcę zostać księdzem” to było już dla nowoczesnego Włocha za dużo. Czy jego iście szatański plan wypali? Kluczową rolę odegra tu ksiądz. Nie jego syn, ale ksiądz, który stał się inspiracją dla syna, który zanim wstąpił do seminarium, miał kryminalną przeszłość. Tę przeszłość próbuje wykorzystać Tomasso, ale to ksiądz Pietro wykorzystuje jego obecną sytuację, by pokazać mu, czego mu w życiu brakuje (choć na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że niczego). Tak naprawdę cała rodzina doznaje przemiany – każdy (także matka i siostra kandydata na księdza) znajduję nową drogę w życiu. Nie niszczą tego, co jako rodzina zbudowali przez lata, ale odkrywają nowe, dalsze horyzonty. Równają ku górze.
To pełna humoru, lekka i jednocześnie poważna lekcja życia. Bo w końcu to nasze życie, jeśli jest w nim Boży pierwiastek, staje się piękne. La dolce vita! – chciałoby się powiedzieć. I warto obejrzeć.
„Jak Bóg da” zaliczany jest do filmów chrześcijańskich, promowany jest przez stowarzyszenie „Rafael”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |