Bóg u psychologa
Rzecz o Bogu, który przychodzi do psychologa. O Bogu, który już ma wszystkiego trochę dość. Wszystkiego? Czyli czego? Świata trochę – bo może Mu nie do końca wyszedł? Może trochę człowieka? Bo go kochał, a człowiek czasami o tej miłości zapomina? Może po prostu – Bóg też człowiek… (tu się uśmiecham ja i cała publika) i czasami potrzebuje pomocy specjalisty, choć sam przecież powinien być specjalistą od wszystkiego. Przyznacie – to już ociera się o oksymoron.
Rzecz o Bogu ze spektaklu „Boże Mój!”. Spektakl w reżyserii Andrzeja Seweryna wystawia Teatr Polonia Krystyny Jandy. I choć bardzo nie lubię klasyfikować teatrów i artystów pod względem ich ukierunkowań światopoglądowych, kulturowych, to oczywiście nie odkryję przysłowiowej Ameryki jeśli powiem, że Krystyna Janda (którą bardzo cenię jako aktorkę i po prostu bardzo lubię) lubi podgryzać, podszczypywać. Na pewno nie tworzy sztuki, która boi się prowokować, a niekiedy nawet zrzucać z piedestału. Co ciekawe, w „Boże Mój!” takich artystycznych chwytów nie było. Po wyjściu z teatru zgodnie z koleżanką stwierdziliśmy, że pod tym względem jesteśmy poważnie zaskoczeni. Sam koniec spektaklu wydał nam się nawet zbyt jednoznaczny, ale…. Po kolei. Ella – psycholog, terapeutka – pewnego dnia odbiera telefon. Dzwoni zrozpaczony mężczyzna i prosi o natychmiastowe rozpoczęcie terapii. W przeciwnym razie, uprzedza, może stać się coś strasznego. Ella zgadza się przyjąć go po godzinach pracy, w swoim domu. W drzwiach pojawia się tajemniczy Pan B… (w tej roli Krzysztof Pluskota):
Początkowo nie chce zdradzać, kim jest. Wiele śmiechu na sali powodują próby wywiedzenia się, „kim on jest”. Pan B. odpowiada: „Jestem, który Jestem”. Ile ma lat? „5779. Skończone”. „Ja też się czasami tak czuję” – odpowiada jego rozmówczyni. Czy pamięta swoje narodziny? Okazuje się, że tak. W końcu pada pytanie o rodziców – bo jak terapeutka wywodzi z doświadczenia, problemy w życiu dorosłym to przeważnie wynik wychowania. Przyznacie – w tych fragmentach trudno było uniknąć dużej dawki humoru.
„Boże Mój!” zdejmuje Boga z wysokości, ale go nie deprecjonuje – wręcz przeciwnie: w finale pokazuje jego ważną rolę w życiu człowieka. To już nie srogi brodacz, to nie ktoś człowiekowi odległy, który dogląda świata tylko z perspektywy niebieskiej otchłani. To człowiek z krwi i kości, z człowiekiem w relacjach partnerskich, zatroskany i o niego i o relację z nim. To jednocześnie Bóg – człowiek szukający pomocy psychologa. Miejsce akcji – Izrael, dom psycholog Elli (w tej roli Maria Seweryn), która samotnie wychowuje syna – w tej roli (według mnie fenomenalny) Ignacy Liss, student II roku Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej. Syn choruje na autyzm. Wątek może w całej historii i poboczny, choć dodający do niej sporo waloru i klimatu.
„Boże Mój!” to głównie rozmowa Boga z psychologiem. Choć to raczej nie rozmowa i na pewno nie spokojny czas na kozetce. To momentami gorący, wybuchowy spór. Gdy Ella w końcu daje się przekonać, że jej klient to Bóg we własnej osobie, nie pada przed Nim na kolana. Wręcz przeciwnie – zaczyna mu wyrzucać, co głowa przypomni, co język przyniesie. To wyrzuty z jej życia, z jej przeszłości. Spora część rozmowy oparta jest nie tylko na „prywatnych porachunkach” (przy słowie „porachunki” warto wspomnieć, że Bóg przyszedł ubrany i upodobniony do Vito Corleone z „Ojca Chrzestnego”, którego plakat wisi w domu Elli). Rozmowa dotyczy też tego, co opisuje Biblia. I tu – przyznać trzeba – dobre, merytoryczne przygotowanie spektaklu. Dla tych, którzy choć z katechezy i czytań w czasie mszy św. znają podstawowe historie biblijne, będzie to ciekawe doświadczenie. I kulturalne, i religijne!
Co prawda, dla mniej zorientowanych, Bóg może jawić się rzeczywiście jako wyłącznie ten srogi, który myśli wyłącznie o tym, jak przyłapać człowieka na niegodziwości. Na scenie (w gabinecie psychoterapeuty) omawiane są bowiem dzieje Adama i Ewy, dzieje narodu wybranego czy Hioba. Boga z Nowego Testamentu tu nie ma. Przy Hiobie jednak warto się na chwilę zatrzymać. Do tego bowiem momentu Ella nie do końca może zrozumieć, co tak naprawdę trapi Boga. Próbuje Go rozgryźć, ale za każdym razem dochodzi do ściany. Grzech w raju? Nieprzestrzeganie dekalogu? Nie… a przynajmniej nie wyłącznie. Największą „zadrą” w historii Boga jest Jego relacja z Hiobem. Boga najbardziej trapi to, że tak mocno wystawił Hioba na próbę, tak bardzo go doświadczył. To bardzo ważny moment spektaklu. Pokazuje Boga w tej nieobecnej do tej pory, nowotestamentowej formie. Pokazuje, że Bogu zależy bardziej na relacji z człowiekiem niż na skrupulatnym wypełnianiem nakazów i zakazów. A dokładnie mówiąc – zależy mu na tym, by wypełnianie tych zasad wynikało z miłości do Boga a nie strachu przed Nim. Słyszymy o tym i w nauczaniu liderów Kościoła i w samej przecież Ewangelii. Teraz usłyszeliśmy o tym również na deskach teatralnej sceny.
Spektakl warto obejrzeć. Daje wiele tematów i wątków, które wymagają już indywidualnego (nie scenicznego) przepracowania. To wątki podane z humorem, ale i na poważnie. Nieco męczące dla mnie (i mojej teatralnej towarzyszki) było to, że rozmowa terapeutki z Bogiem przebiegała cały czas podniesionym tonem. I przed, i po przerwie. Wydaje się, że tak długa rozmowa dwojga ludzi w małym pokoju, mimo że na początku dość nerwowa, w końcu staje się bardziej wyciszona. Podniesiony głos Marii Seweryn stał się po pewnym czasie po prostu już trochę nienaturalny. Także papieros, którego ciągle trzymała w dłoni, mimo że go nie zapaliła, bo nie mogła znaleźć zapalniczki. To jednak drobiazgi wobec choćby wzruszającego momentu, gdy po wyrzuceniu Bogu wszystkiego, co na duszy leżało, terapeutka stwierdziła, że „nie wie, czy chciałaby, by Go nie było”: i u niej w pokoju, z którego początkowo chciała go wyrzucić i generalnie – na świecie. Poruszający był moment, gdy Bóg ze smutkiem stwierdził, jak wiele człowiek potrafił na ziemi zmarnować, zepsuć i zniszczyć. Ella przyznała, że teraz „nie ty zabijasz” (odnosząc się do starotestamentowego Boga zrzucającego na ludzi plagi egipskie), „tylko my wzajemnie się zabijamy”, gdy nie potrzeba już biblijnej Sodomy, ale zanieczyszczeń, które człowiek sam produkuje.
Tragikomedia „Boże Mój!” została stworzona przez Anat Gov. Izraelska dramatopisarka, w swoim dziele dowcipnie odwraca relację Stwórca-stworzenie, humorystycznie komentuje znane z Biblii historie. „Powraca przy tym do najważniejszych kwestii związanych z naszym losem, na nowo stawiając fundamentalne pytania. W sytuacji „bez wyjścia”, w osamotnieniu i rutynie, może zdarzyć się cud. Nieoczekiwane spotkanie, które zmieni wszystko i stanie się początkiem dalszych cudów – spotkanie z Panem B” – piszą na stronie Teatru Polonia twórcy spektaklu. Czy Pan B. wychodzi z psychoterapii uzdrowiony? Warto sprawdzić.
***
Za przekład izraelskiego oryginału odpowiedzialna jest Agnieszka Olek. Spektakl miał premierę w lutym tego roku. (Zdjęcia: spektakl „Boże Mój!”, fot. Katarzyna Kural-Sadowska)
Galeria (3 zdjęcia) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |