Brat Jakub Biel, benedyktyn z Tyńca: To czas klasztorów [ROZMOWA]
Dlaczego Kościół zaczyna przypominać Kościół pierwotny? Gdzie tkwi siła klasztorów? Dlaczego dla młodych ludzi to czas trudny i jednocześnie dobry? Z bratem Jakubem Bielem, opiekunem duszpasterstwa KARP w Tyńcu, które jest owocem Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, rozmawia Maciej Kluczka.
Maciej Kluczka (misyjne.pl): Duszpasterstwo działa tu, w Tyńcu, czy w mieście, w Krakowie? Przyjeżdżając do Krakowa, pomyślałem, że młodzi, którzy należą do Waszego duszpasterstwa, muszą jednak sporo wysiłku włożyć w to, by przyjeżdżać do Tyńca na spotkania… Daleko nie jest, ale to jednak jakaś wyprawa.
Brat Jakub Biel OSB, opiekun duszpasterstwa KARP: No właśnie nie! To duszpasterstwo o wymiarze przede wszystkim parafialnym. Przy opactwie jest parafia i ona zrzesza przede wszystkim naszych młodych parafian. Z drugiej strony zdarza się oczywiście, że na nasze spotkania przychodzą młodzi z ościennych parafii czy z centrum Krakowa – nikogo nie odrzucamy. Cieszymy się z tych, którzy przychodzą.
Czyli w tych okolicach, podkrakowskich, też mieszkają młodzi.
Tak jest. Kraków się rozrasta, młodzi sprowadzają się na obrzeża. Tyniec jest już w zasadzie krakowskim osiedlem. Jest też tu sporo młodych ludzi. Są i chcą się angażować w parafii. „KARP” powstał właśnie jako inicjatywa oddolna. A zaczęło się od Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. Z naszej parafii była grupa młodych, którzy działali tam jako wolontariusze. Poznali się i stworzyli zalążek duszpasterstwa.
Czyli to młode duszpasterstwo!
Tak. W tym roku zaczęliśmy trzeci sezon naszego działania, cały czas się rozwijamy. KARP to owoc ŚDM w Krakowie a kolejnym naszym celem jest spotkanie w Panamie.
Wybieracie się?
Tak, lecimy!
Ja myślałem, że studenci to są w Krakowie, „siedzą” w mieście. Myślałem, że Brat jedzie tam, do miasta, i tam się spotykacie.
Nie. Kraków jest miastem bardzo mocno obsadzonym tymi duszpasterstwami studenckimi i młodzieżowymi. Nasze duszpasterstwo jest młodzieżowe: mamy i studentów, i młodszych. Najmocniejsza jest grupa ludzi ze szkoły średniej, starsi przyjmują powoli rolę prowadzących. Nie szukamy specjalnie ludzi tam, w mieście. Oni mają swoje grupy, mają „Beczkę”, „Przystań” i inne miejsca, które dobrze funkcjonują, ale z drugiej strony nie zamykamy się na nikogo. Gdy tworzyła się nasza grupa, mocno podkreślałem, że w Krakowie mają tego mnóstwo, że ja ich zawsze chętnie przyjmę, z tym nie ma problemu, ale chciałem, by mieli świadomość, że zaczynamy budować duszpasterstwo od zera, a to jest trudne.
I nie zrazili się?
Nie chciałem ich tu na siłę trzymać. Oni jednak mieli upartą chęć bycia u siebie i tworzenia czegoś w Tyńcu.
„Klasztor jak Góra Przemienienia”
To może stereotypowe myślenie, ale jednak duszpasterstwo akademickie, jeśli chodzi o zakony, bardziej się kojarzy z dominikanami. Benedyktyni chyba nie prowadzą duszpasterstw na tak szeroką skalę, prawda? Czy się mylę?
Benedyktyni generalnie osiedlali się poza miastami. Po drugie, całe zjawisko życia mniszego to bardzo złożona sprawa. Jednak w naszym charyzmacie jest praca z młodymi ludźmi. Zanim powstały zakony, które są temu specjalnie dedykowane (salezjanie i ich cała działalność związana z wychowaniem młodego pokolenia czy misjonarze św. Wincentego à Paulo) to mnisi już to czuli. Wiedzieli, że trzeba się zajmować młodym pokoleniem. Dlatego w regule świętego Benedykta są rozdziały poświęcone wychowywaniu dzieci. Dawniej w klasztorach przebywali oblaci, czyli dzieci oddawane do klasztoru. Kard. John Newman napisał ciekawą książkę: „Benedyktyni”. Mówił w niej między innymi o misji wychowawczej klasztorów mniszych i tam pisał, że to musiało być ciekawe doświadczenie i kontrast, kiedy przez cichy krużganek przechodzili mnisi i śpiewali psalmy, a za nimi biegła hałastra chłopców, którymi oni się zajmowali. Do dzisiaj w wielu benedyktyńskich opactwach są szkoły.
Może być tak, że młodych przyciąga to miejsce? Ono jest klimatyczne, nawet dla ludzi spoza Kościoła. Przyjeżdżają tutaj, zwiedzają, spędzają wolny czas. To miejsce odosobnienia, wyciszenia. Myśli Brat, że młodzi też tego potrzebują, by wyrwać się z kołowrotka życia?
To na pewno. Dzielimy się z nimi tym, czym żyjemy. Proponuję podczas spotkań tradycyjną modlitwę mniszą. Odmawiamy część Liturgii Godzin, modlimy się w ciszy.
Włączacie ich w Wasze rytuały.
Uczę ich tego, czym my żyjemy. Adoracji w ciszy, uczę lectio divina (forma modlitwy oparta na pogłębionej lekturze tekstów biblijnych – przyp. red.)
Młodzi mają słomiany zapał? Chcieliby szybko poznać Wasze życie, ale po kilku spotkaniach odchodzą?
To zależy. Niektórym to się spodoba, innym bardziej będzie odpowiadać duchowość dominikańska, salezjańska. Nikogo nie trzymamy na siłę. Klasztor mniszy ma też to do siebie, że zawsze jest otwarty dla przychodzących. Klasztor to miejsce spotkania. To otwartość i gościnność. Nas charakteryzuje stałość, zawsze jesteśmy na miejscu, ale jednocześnie mamy otwarte drzwi, zawsze mogą nas tu spotkać. Przychodzą do nas, a potem wychodzą. Porównałbym klasztory mnisze z Górą Przemienienia, gdzie wchodzi się, żeby spotkać Chrystusa, w jakiś sposób samemu to przemienienie przeżyć i schodzi się, wraca do świata. Klasztory są zwykle usytuowane na wzgórzach. To latarnia, to dom, gdzie można się ogrzać, nabrać siły.
Dzisiejsze czasy bardzo przypominają mi czasy Benedykta.
Skąd nazwa „KARP”?
To inside joke. To trochę trudne do wytłumaczenia… Grupa założycielska wywodzi się z innych grup parafialnych, które działały już wcześniej (schola, ministranci). Razem co roku wyjeżdżamy na wakacje. To spore wyjazdy: setka dzieci, dziesiątka opiekunów. Nazwa wiąże się z przygodą, którą przeżyliśmy w Gdyni. Gdy człowiek jedzie nad morze, to marzy mu się słońce, ładna pogoda i plaża. A tam… pierwsze dwa dni lało. Setka dzieci, co z nimi zrobić? Byłem już bliski załamania. Siedzimy, oglądamy jakiś film i nagle bach: zero prądu, leje, ciemno, dzieci płaczą. Jak się sytuacja trochę uspokoiła, to poprosiłem, żeby ktoś sprawdził w telefonie, w Internecie, kiedy w końcu przestanie lać i ktoś zobaczył, że… dopiero w nocy, około 3 opady osiągną największą intensywność.
Czyli najgorsze było dopiero przed wami!
Ta wiadomość była przytłaczająca. Napięcie sięgało zenitu. I nagle ktoś z nas wypalił (może to byłem ja?), że o 3 w nocy trzeba będzie uważać, żeby nie oberwać od jakiegoś lecącego z nieba KARPIA. Bo przecież wody już będzie tyle, że na ulicach będą ryby. Teraz pewnie ktoś powie, że to straszny suchar (choć w sumie dość rozmoczony…), ale wtedy to był żart w stylu skeczów kabaretu Mumio – zupełna abstrakcja, która wywołała u nas salwy niekontrolowanego śmiechu. Napięcie puściło. Następnego dnia się już wypogodziło. Pojechaliśmy do oceanarium i kiedy skończyliśmy wycieczkę, dzieciaki i młodzież za moimi plecami zrzucili się na pluszowego karpia. Gdy na koniec wycieczki wyszedłem przed oceanarium, stała tam już delegacja młodych z naszą nową maskotką, która została mi uroczyście wręczona. Minął pewien czas… Gdy zapytałem młodzież, już po roku działalności naszego duszpasterstwa, o to, jak nas nazwać, bo potrzebny był jakiś znak rozpoznawczy, logo, to nie było siły – to musiał być KARP. I tak to się przykleiło i tak już zostało.
Ja myślałem, że to skrót od jakiejś nazwy dłuższej.
Wszyscy tak myślą. Do całości dorobiliśmy jednak teologię, a tak naprawdę ona sama „wpadła nam w ręce”. To rzecz wtórna, ale dla nas bardzo ważna. Mamy ikonę, która tu stoi, za nami, przy oknie (brat wskazuje na okno w naszym pokoju – przyp. red.). To nasz patron – święty Karp z Berei. Wszyscy się śmiali z tej nazwy, a tu się okazało, że ta nazwa była opatrznościowa. Święty Karp jest uczniem świętego Pawła. Więcej przekazuje nam o nim tradycja prawosławna, mają nabożeństwo do tych pierwszych apostołów. A wśród nich… wśród 72 uczniów jest święty Karp. On jest mniej znany, jest uczniem Świętego Pawła, który również oddał życie za Chrystusa. Jego ikona jest bardzo ciekawa. Pochodzi z klasztoru Meteory w Grecji. Została przerysowana przez jednego z naszych braci oraz mnicha z prawosławnego monasteru w Sakach. Karp jest przedstawiony jako młody człowiek, nie ma brody, ma długie włosy, to młodzieniec z krzyżem w ręku, który niesie wiarę.
Czyli idealnie się złożyło. Pasuje i jego imię, i jego charakterystyka.
Po jakimś czasie ktoś z duszpasterstwa, trafił na tego świętego w Internecie. I w tym roku otrzymaliśmy ikonę, ojciec opat ją poświecił.
A w logo, oprócz nazwy, jest też panamski kapelusz.
Tak, to nasz pierwszy cel – Panama. To nas połączyło.
„Klasztor bazą misyjną”
Zapytam Brata o młodzież. Oczywiście generalizowanie niesie ze sobą ryzyko, ale je podejmijmy. Dla Polaków Kraków to symbol miasta papieskiego i jednocześnie miasta młodych, którzy dla papieża byli bardzo ważni. Czy patrząc na młodzież, widzi Brat w nich pokolenie JP2? Widzi Brat w nich żywą wiarę? Niektórzy wieszczą przyszłość Kościoła jako Kościoła wspólnot mniejszych, ale lepszych jakościowo. Widzi Brat już te zmiany?
Trudno mi wydać generalną ocenę. Czasami, w duszpasterstwie, nasze rozmowy schodzą na poważniejsze tematy, gdy daję im się wygadać. Oni traktują to miejsce jak dom, w którym czują się swobodnie. Z Tyńca wyjeżdżają do szkół, na studia i tam czasami się męczą, nie spotykają ludzi o podobnych ideałach i wartościach. Tu przyjeżdżają się naładować.
Jednocześnie wiemy, że… jesteśmy posłani do niesienia wiary. Także na peryferia.
Tak, oni to czują, ale to nie jest łatwe. Czasami jest tak, że w krakowskich szkołach lekcja religii jest łączona dla dwóch lub trzech klas. I niech pan zgadnie – ilu uczniów na taką lekcję chodzi?
Dziesięć osób?
Jedna albo dwie osoby. Z dwóch lub trzech klas. Są takie klasy, w których wierzący są mniejszości. Jest wielu ochrzczonych, ale niepouczonych w wierze i nie identyfikujących się z nią.
To chyba jest nowość w porównaniu z tym, co było jeszcze pięć, osiem lat temu.
Wtedy jeszcze chyba tak nie było. Myślę, że teraz młodzi mają dużo propozycji. I w Kościele, i poza nim. Jest wiele rzeczy, które od niego odciągają, gubią się w gąszczu propozycji. Najłatwiej wybrać opcję, w której za nic nie ponosi się odpowiedzialności. Wchodzimy w rolę klienta, który kupuje różnego rodzaju atrakcje.
I nie trzeba się wtedy za dużo tłumaczyć, idziemy z głównym nurtem.
Młodzież ma dużo zajęć pozalekcyjnych – rozwijają się, ale to też sposób na to, by zapełnić czas, by nie myśleć za dużo nad swoim życiem, by nie zadawać sobie egzystencjalnych pytań, by zagłuszać sumienie.
„Trudny, ale dobry czas”
Czyli to czasy wyzwań dla młodego człowieka, dla Kościoła.
Tu jest właśnie rola klasztorów. Te dzisiejsze czasy bardzo przypominają mi czasy Benedykta. On żył w czasie upadku Rzymu. Różne ludy i plemiona szybko się przemieszczały, przemierzały ogromne odległości, kultury i zwyczaje mieszały się ze sobą. Teraz też jesteśmy świadkami zjawiska masowej migracji, prób budowania nowego świata, sprawdzianu otwartości na drugiego człowieka. Widzimy też pogubienie moralne. Co robi wtedy Benedykt? Opuszcza Rzym, rzuca studia, idzie do pustelni i tam przygotowuje się do życia we wspólnocie. Później tworzy klasztory, w których każe mnichom zostać na stałe, żeby nie wędrowali, żeby nie byli włóczęgami, żeby budowali prawdziwe domy. By w świecie, który cały czas się przemieszcza, w którym cały czas są zmiany, jedna rzecz była stała. Krzyż stoi, a świat się kręci. Benedykt pokazywał, że trzeba zakładać wspólnoty – wsparcie dla ludzi, którzy krążą. Nie odcinać się od innych, ale stanowić przystań. Klasztory z regułą Benedykta, które powstały w całej Europie, stały się takimi ośrodkami, które mówiły: „stop, zatrzymaj się”.
Czyli nie biegnijmy za światem, nie dostosowujmy się do świata (a takie głosy w Kościele są), tylko potrzebna jest też kotwica i przystań, która się nie zmienia.
Młodzi są w ruchomym świecie. Jest mnóstwo informacji, przemieszczania się, niestałości. To jest ich codzienność.
Czyli to trudny czas…
Tak, zgadza się. Jednak samo powiedzenie „trudny czas” nie wystarczy, bo to także „dobry czas”!
Z kryzysów często wychodzi się silniejszym?
Czujemy się coraz bardziej jak w Kościele pierwotnym, coraz bardziej jesteśmy po to, by słuchać, by wzmacniać się wzajemnie. Jednocześnie jesteśmy posłani. Przekazuję to młodym prawie na każdym spotkaniu, że mamy być uczniami-misjonarzami, tak jak mówi papież Franciszek. Nie ma co płakać, że w szkole należysz do mniejszości wierzących. To kapitalna sytuacja, bo możesz być światłem, jesteś dla nich prawdopodobnie jedynym światłem, dlatego jesteś niesamowicie ważny. Żyjemy w czasach ewangelizacyjnego zapału i to nie kłóci się wcale z mniszym powołaniem. Bo kto ewangelizował Europę? No mnisi właśnie! Jak była misja w Polsce? Pięciu pierwszym męczenników polskich to byli mnisi żyjący regułą Benedykta. A św. Wojciech? Biskup, ale wcześniej mnich! Klasztor staje się bazą misyjną, wokół niego ma być życie. Teraz mamy czas klasztorów, wspólnot, które przyjmują nowych ludzi, których Kościół może posyłać dalej. Jak wieczernik. Apostołowie są razem, modlą się razem, ale jak przychodzi Duch Święty to z kopa wywala drzwi, wypędza ich i mówi: „Idźcie, idźcie. Macie iść do wszystkich”. I idą. Idą z zupełnie inną odwagą i dynamiką.
Nie ma co płakać, że w szkole należysz do mniejszości wierzących. To kapitalna sytuacja, bo możesz być światłem, jesteś dla nich prawdopodobnie jedynym światłem, dlatego jesteś niesamowicie ważny.
To ważne słowa, ważne zadanie. Na koniec coś dla ciała. Benedyktyni kojarzą się z przetworami, własnymi wyrobami. W Tyńcu też coś takiego znajdziemy?
Mamy wydawnictwo i drukarnię – więc polecamy książki. Mamy pracownię ceramiczną. A jeśli chodzi o coś dla podniebienia – mamy pasiekę, jest więc miód.
Zdjęcia: 1 i 2: duszpasterstwo KARP, następne: Maciej Kluczka, misyjne.pl
Galeria (8 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |