
fot. archiwum fundacji Bread of Life Kalisz
Chrystus spłacił mój dług – dlatego ja pomagam innym [ROZMOWA]
Chrześcijanie w Pakistanie są prześladowani, bici, odrzucani. Dlatego Bread of Life buduje dla nich szkoły, kupuje drzwi do spalonych domów i wykupuje z niewoli całe rodziny. Zaczęli w Kaliszu, ale działają bez granic, o czym z Konradem Świderskim rozmawiała Karolina Binek.
Karolina Binek (misyjne.pl): Skąd pomysł, żeby w Kaliszu powstała Fundacja Bread of Life? To w tym mieście zaczęła się jej historia?
Konrad Świderki: – Fundacja powstała dwadzieścia lat temu. Założył ją pastor, który przyjechał ze Stanów Zjednoczonych. I warto sobie uświadomić, jak wiele pozytywnych rzeczy zadziało się w Polsce przez te dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat temu w Polsce było duże bezrobocie oraz wysoki odsetek osób w kryzysie bezdomności i wykluczonych społecznie. Tymczasem pastor przyjechał do Poznania, gdzie ja akurat się uczyłem i studiowałem historię. Zobaczył tych ubogich i postanowił im pomagać. Zaczął wychodzić z dwoma termosami i kanapkami na poznański dworzec. Ja mu w tym asystowałem i tak zaczęła się historia Bread of Life. Te słowa noszą znamiona z Nowego Testamentu, w którym zostały zapisane słowa Jezusa: „Ja jestem chlebem żywota. Kto przyjdzie do mnie, nie będzie głodował, a kto wierzy w mnie, nigdy nie będzie pragnął”. Moje życie potoczyło się jednak tak, że wróciłem z Poznania do Kalisza. W obu tych miastach mamy swoje oddziały. Są też w Pleszewie, w Pakistanie i w Mołdawii, na Wybrzeżu Kości Słoniowej oraz w Zimbabwe. Naszym pierwszym celem była misja miłosierdzia wśród osób, które są w trudnej sytuacji życiowej. Wiele osób udało nam się uratować. Wiele też pożegnaliśmy. To dosyć trudne, kiedy widzi się na dworcu ludzi, którzy nie radzą sobie z nałogami. Wysyłaliśmy ich do ośrodków, jednak nie zawsze chcieli skorzystać z tej pomocy. Poza tym przez te dwadzieścia lat zmienił się status naszego społeczeństwa, które nie zubożało, a ma się lepiej. Zrobiliśmy wielki skok. Ale wciąż chcemy pomagać osobom wykluczonym społecznie, ludziom z niepełnosprawnościami, ubogim. Robimy to w różny sposób i w różnych częściach globu. W Kaliszu wydajemy żywność, odzież oraz zapewniamy pomoc osobom z niepełnosprawnościami, a także chorym onkologicznie.
Jak wygląda dzień w pracy w fundacji?
– Często mnie o to pytają. Bo ludzie myślą, że dzień w fundacji wygląda tak, że człowiek tylko leży i nic nie robi. A prawda jest zupełnie inna. Zaledwie przed naszą rozmową odebrałem telefon od osoby z niepełnosprawnościami, która pisze wiersze i chciałaby wystawić je na licytację na rzecz innych niepełnosprawnych. My jako fundacja osoby z niepełnosprawnościami też odwiedzamy, wspieramy je i zajmujemy się płatnościami, które są potrzebne do wspierania ich leczenia i rehabilitacji. To czasami naprawdę ogromne sumy. Na przykład nasza podopieczna Kasia miała zabieg na glejaka i jego koszt wynosił 100 tysięcy złotych. Pomogliśmy uzbierać tę kwotę. Ale to tylko niektóre z naszych licznych działań. We wtorki, środy i czwartki przyjmujemy naszych beneficjentów. W poniedziałki mamy darmowe poradnictwo psychoonkologiczne dla osób, które chorują albo dopiero niedawno dowiedziały się, że mają nowotwór. Jeździmy też do Poznania do Banku Żywności. Jedzenie w ciągu miesiąca dystrybuujemy do ponad 140 osób. Dodatkowo w każdy wtorek i czwartek od godziny siedemnastej do dwudziestej jest czynny tzw. free shop, do którego można przynieść rzeczy używane, a my je później przekazujemy potrzebującym. Każdy dzień w naszej fundacji jest więc inny, w zależności od tego, czym akurat się zajmujemy. Ja natomiast spinam całość, co jest dosyć ciekawe, ale jednocześnie żmudne. Zawodowo pracuję w szkole podstawowej. Jest więc tego wszystkiego dużo. Zdarza się, że jesteśmy stawiani pod murem. Ale pojawiają się Boże rozwiązania. Mimo to prowadzenie fundacji wcale nie należy do najłatwiejszych zadań. To dbanie o dobry wizerunek, reputację i przede wszystkim o ludzi.

>>> Ks. Tomasz Trzaska: nieleczona depresja może być grzechem zaniedbania [ROZMOWA]
Jak się w tym wszystkim nie poddawać i wierzyć w to, że nawet tak duże sumy pieniędzy uda się uzbierać?
– To jest najtrudniejsze. Na początku marzyłem, żeby zebrać tysiąc złotych. Gdy to się udało – zacząłem wierzyć, że mogę uzbierać dziesięć tysięcy, a kiedy uzbierałem dziesięć tysięcy, to uwierzyłem w to, że możemy zebrać pieniądze na używany samochód fundacyjny, który kosztował dwadzieścia tysięcy. To wszystko nie miałoby miejsca, gdyby nie wiara. Ona jednak przychodzi z czasem. Dobry Bóg daje nam poznać, że troszczy się o każdy element naszego dzieła. Jesteśmy organizacją chrześcijańską. Wierzymy, że za wszystkim, co robimy, stoi Bóg i błogosławi każde nasze dzieło. Zachęcam do tego, aby ufać bez względu na okoliczności, na trudności i na sytuację, która nas otacza i z którą się spotykamy. Kiedy widzimy dużą kwotę do uzbierania – możemy lamentować. A możemy powiedzieć: „Boże, znajdź swoje rozwiązanie i poprowadź nas tak, abyśmy mogli tak naprawdę iść Twoją drogą”. Wielokrotnie udało nam się już zaskoczyć, gdy po kilku tygodniach lub miesiącach otrzymaliśmy to, o co prosiliśmy. W takich chwilach jesteśmy pełni podziwu i pełni chwały dla Boga.
O ile działania fundacji w Polsce można sobie z łatwością wyobrazić, o tyle pomoc w Pakistanie wydaje się czymś zaskakującym. Skąd pomysł, by działać też w innych częściach świata?
– Moje serce już przylgnęło do Pakistanu. Żyjemy w globalnej wiosce, w globalnym świecie. Po naszej rozmowie będę też dzwonił do Abida, który tworzy nasz oddział w Pakistanie. Ten mężczyzna zgłosił się do fundatora, którego znalazł w internecie trzy lata temu. Zaraz po tym fundator poleciał do Pakistanu, aby zobaczyć, w jakiej sytuacji znajduje się tamtejsza ludność. Tutaj warto sobie uzmysłowić, że Pakistan jest właściwie w 98% muzułmańską republiką. Chrześcijanie różnych wyznań nie mają tam takich samych szans, jak muzułmanie w naszym kraju. Są prześladowani. Spotykają się z bardzo dużą nietolerancją. A trzy lata temu w Jarnawala doszło do dużych prześladowań. Podpalono ponad sto domów, co relacjonowały światowe telewizje. Akurat wyjazd naszego fundatora zbiegł się z tym wydarzeniem. Był on na miejscu dwa dni później i mógł zobaczyć, jak chrześcijanie wspierają się w tych trudnych czasach. Jako oddział fundacji kupiliśmy sto par drzwi do ich domów oraz przesyłaliśmy pieniądze. I tak zaczęła się nasza więź, a my wiemy, że kierunek naszych działań jest dobry. Naszym celem po tych latach jest edukacja. Bo widzimy, że chrześcijanie w tym państwie mają do niej słabszy dostęp. Jeśli są osobami wierzącymi, wyznawcami Chrystusa, należącymi do jakiegokolwiek Kościoła – protestanckiego lub katolickiego, są prześladowani w szkołach, są bici, jest duża nietolerancja religijna. W związku z tym są zmuszeni prowadzić własne szkoły. A kiedy prowadzi się własne szkoły, to boryka się z miejscami dla uczniów i z opłatami. My w tym roku będziemy sponsorowali nauczycieli, którzy pracują w trzech małych szkołach podstawowych, w których uczy się około dwieście dzieci. Dodatkowo wykupujemy osoby, które popadły w dług i pracują niewolniczo u muzułmańskich panów. Ten dług trudno jest im spłacić. Dlatego im pomagamy i wykupujemy rodziny. Teraz będziemy przygotowywali do wykupu już czwartą rodzinę. Dla nas – Europejczyków – są to nieduże kwoty, a dla nich to jest nowe życie.
>>> Życie nie musi być pełne spektakularnych osiągnięć, by było szczęśliwe [ROZMOWA]
Zatem jakie są to kwoty?
– Rok temu wykupiliśmy siedmioosobową rodzinę, która kosztowała 1500 dolarów. Wtedy zostałem przez jednego z jej członków zapytany, dlaczego tam jestem. Odpowiedziałem, że mój dług, mój grzech spłacił Chrystus, a ja robię to ze względu na miłość Bożą. Tak samo działają inni ludzie Kościoła. Powiedziałem mu też, że nawet w najdalszych zakątkach świata ludzie o nich myślą i że Kościół działa globalnie i ma otwarte serce na prześladowanych chrześcijan – nie tylko w Pakistanie, ale też na przykład w Afganistanie.

Kiedy ostatnio był Pan w Pakistanie? Utrzymujecie później kontakt z rodziną, którą wykupiliście?
– Byłem w Pakistanie trzy tygodnie temu. Spotkałem się z głową rodziny – mężem i ojcem, który pokazał mi, jak pracuje na rikszy i opowiedział mi o swoim nowym życiu. Poza tym na co dzień utrzymujemy kontakt z wykupionymi rodzinami poprzez nasz oddział w Pakistanie. To jest bardzo ważne, że mamy tam swoją społeczność, bo dzięki temu nie wydajemy środków „na oko”.
W planach jest wykupienie kolejnych rodzin?
– Jako organizacja chcemy wykupić jeszcze więcej rodzin, a docelowo mamy w planach wybudować szkołę w Pakistanie w rejonie, w którym teraz trwają zamieszki. Konflikt trwa tam od lat sześćdziesiątych, więc na razie jest to trudne i dopiero zobaczymy, jak potoczą się nasze plany. Wierzymy, że Bóg błogosławi naszemu dziełu.
Poprzez pracę w fundacji Pana wiara też się rozwija? Pomoc lokalna i w dalekich zakątkach świata ma na nią wpływ?
– Tak. Moja wiara jest oparta na Chrystusie. I widzę to, że Bóg nie ma schematów. To, co my widzimy czasami jako pewien schemat – Bóg widzi inaczej i wymyka się naszemu myśleniu. Szczególnie widać to w ubogich krajach. W Europie można zauważyć, że jeśli jest dobrobyt, to ludzie czasem odchodzą od Boga, bo ich celem staje się napełnienie brzucha. A kiedy jadę na przykład do Pakistanu i widzę, że tamtejsze dzieci są wdzięczne za tornister, za kredki i za długopisy, to bardzo mnie to porusza. Dzięki temu uczę się, jak być wytrwałym bez względu na okoliczności, jakie akurat są w moim życiu. Uczę się też miłości do bliźnich. Bo pomimo, że są prześladowani – chrześcijanie z Pakistanu modlą się za muzułmanów, błogosławią im. Moja wiara wzrasta, gdy widzę, jak Bóg działa w ich życiu.

>>> Kapelan wojskowy: w naszym duszpasterstwie serce się rozszerza [ROZMOWA]
Jeśli ktoś jest sceptycznie nastawiony do pomagania ludziom w kraju tak odległym jak Pakistan, to jak go przekonać do tego, że warto to robić?
– My nie przekonujemy ludzi. Paradoksalnie jest tak, że 70% naszych darczyńców to ludzie niezwiązani z Kościołem lub czasem nieidentyfikujący się z nim. A mimo to decydują się pomagać poprzez naszą fundację. Jest to dla mnie ciekawostka. Ale jednocześnie ta sytuacja pokazuje, że jeśli ludzie widzą w czymś sens i uczciwość działań lub ich prostotę, to dołączają się do pomocy.
Skąd zatem w Panu chęć do pomagania?
– To jest dar. Tak, jak Bóg okazał mi łaskę i miłosierdzie, tak ja chcę dzisiaj pomagać innym. Mam w sobie coś takiego, że chcę wspierać potrzebujących. Mam gdzieś dyplom za pracę na rzecz środowiska lokalnego. Gdy go odbierałem – nawet nie myślałem, że te talenty mogą zostać kiedyś przede mnie użyte. A jednak na przestrzeni lat widzę, że Bóg prowadził mnie za rękę i że wszystko to, co dziś dzieje się za sprawą fundacji jest Bożym darem i Bożym dziełem.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |