„Codziennie dziękujemy Bogu, że jesteśmy razem”

O tym, jak to jest wyciągać z gruzów mieszkania żonę i córkę. O tym, jak to jest uciec śmierci i zacząć nowe życie. I co w tym wszystkim pomaga najbardziej? Wiara? Ludzie? Miłość? Rap? Maciej Kluczka rozmawia z Pawłem Siekierskim (Siekierą) raperem z poznańskiego Dębca, który uratował rodzinę z gruzów zawalonej kamienicy.  

O katastrofie dowiedział się Pan od żony. Zadzwoniła do Pana tuż po wybuchu. Była w mieszkaniu z dziewięciomiesięczną córką.  

Tego feralnego dnia byłem w pracy. Około 8:00 zadzwoniła żona, usłyszałem krzyki. Dowiedziałem się, że jest dym w mieszkaniu, że był ogromny huk. Myśleliśmy, że wybuchł pożar. Trudno było się porozumieć. Nie wiedziałem, co się dzieje. Próbowałem ją uspokoić. Gdy biegłem do auta i w czasie drogi do domu straciliśmy połączenie, nie odbierała. Najgorsza była ta droga.  

Zdjęcie: Paweł Siekierski (Siekiera)

 Dzwoniła z budynku, ze środka, nie dała rady wyjść na zewnątrz.  

Była w mieszkaniu. Kazałem żonie, by z córką uciekła na balkon, by się nie zaczadziły. Myślałem, że się pali. Mieszkamy na drugim piętrze, na tej stronie, która ocalała. To czteropiętrowy budynek, z poddaszem, które pełni funkcję piątego piętra.  

Ile czasu zajęła droga do domu?  

To trzy kilometry. Przejechałem je w pięć, sześć minut. Pędziłem na tyle, na ile pozwolił mi samochód. Przejeżdżałem na czerwonym świetle.  

Każdy w takich sytuacjach pewnie działa inaczej, ale pewnie to taki szok, że człowiek nie myśli, tylko robi.  

Z prawoskrętu skręcałem w lewo, czekałem tylko na to, by ktoś mnie wpuścił, trąbiłem, wyprzedzałem. Prawo jazdy straciłbym pewnie z dziesięć razy. 

Jest Pan na miejscu, widzi Pan kamienicę, swój dom, co Pan myśli? 

Gdy podjechałem pod to, co zostało z kamienicy… To był straszny widok. Do teraz, gdy o tym myślę, mam ciarki na skórze. Dym jeszcze wtedy nie opadł. Z kamienicy została resztka. Zostawiłem samochód odpalony na jezdni, wybiegłem. Widziałem sąsiadów, którzy się ratują. Wtedy podjechali strażacy.  

Czyli Pan był przed nimi.  

Oni praktycznie równo ze mną byli na miejscu. Oni jeszcze wyciągali sprzęt, a ja wbiegłem do kamienicy. Strażacy od razu zaczęli zajmować się rannymi, wyciągali ich spod gruzów. Wbiegłem przez stertę gruzu na drugie piętro. Miałem najgorsze myśli. Mijałem sąsiadów, którzy w koszulach nocnych wydostawali się na zewnątrz, dzieci szły na boso.  

Można było wejść po schodach?  

Przetrwały, ale były strasznie zagruzowane. Drzwi i poręcze były połamane.  

Moment, gdy znalazł Pan żonę i córkę…? 

Gdy dobiegłem na drugie piętro… widziałem, że nasze drzwi wpadły do środka, do mieszkania, wbiły się w szafę na korytarzu. Tylko wychyliłem głowę za próg, zobaczyłem, że żona stoi z córką na rękach. Wielka, wielka ulga…  

Jak wyglądało mieszkanie?  

Drzwi zniszczyły cały korytarz. W salonie pełno dymu. Żona tylko powiedziała, że w kuchni była dziura na wylot.  

Czekała w tym miejscu na Pana.  

Tak, minęło około 10 minut od naszej rozmowy przez telefon. Wziąłem od niej córkę, wybiegłem na korytarz. Próbowałem córkę ubrać, była jeszcze chora, przeziębiona, ale byłem tak zdenerwowany, że nie mogłem jej ubrać. W łóżku próbowałem ją ubrać, ale ręce mi się trzęsły. Owinąłem ją w koc, tak ją wziąłem na ręce i w tej chwili wszedł strażak i kazał się ewakuować. Musieliśmy uciekać, bo to w każdej chwili mogło się to wszystko przecież zawalić.  

Słyszał Pan wtedy to, co mówili strażacy, ludzie obok? Czy to się działa jak w oku cyklonu w środku huraganu cisza, człowiek odcina się od dopływu bodźców zewnętrznych?  

Słuchałem strażaka, sfokusowałem się na tym, co mówił. Myślałem, co tu zabrać z mieszania, jakieś oszczędności. Chciałem zabrać jeszcze dokumenty, ale to było niewykonalne. Zszedłem ze strażakiem, prosiłem go o asekurację. Na klatce, gdzie na co dzień były okna, to okien i muru nie było, były tylko pojedyncze deski i przepaść. Schodziłem, musiałem trzymać się sufitu, którego normalnie nie dosięgałem i tak się podpierają,c próbowałem zejść. Mogłem sięgnąć sufitu, bo na schodach był gruz, podniósł poziom schodów. Obok była przepaść, szczególnie w tym momencie, gdy schody się zakręcały. Mogłem się przewrócić, upaść, to wszystko mogło się zawalić. Zszedłem z córką na rękach. Drugiego strażaka poprosiłem, by wyprowadził żonę. Tej drogi, szczerze mówiąc, nie pamiętam.  

Zdjęcie: Poznań. Prace na miejscu katastrofy budowlanej, fot. Jakub Kaczmarczyk, PAP

 Gdy zeszliście na dół, gdy byliście na ziemi, pamięta Pan, jakie wtedy myśli, uczucia przychodziły?  

Żona w międzyczasie, gdy jechałem z pracy, zadzwoniła do mojej mamy. Ona była już na miejscu, przekazałem córkę mamie, zeszła żona. Poprosiłem, by pojechały szpitala na badania. Chcieliśmy sprawdzić, czy małej nic się nie stało, bo jednak nawdychała się dymu. Ja zostałem, by pomagać sąsiadom. Liczyliśmy się nawzajem. Mieszkało tam razem koło 30 osób. Pytałem matek z dziećmi czy jest okej, czy kogoś brakuje. Później było tylu strażaków, ratowników, policji, że nie było dojścia do kamienicy. My i sąsiedzi nocujemy teraz w hotelu robotniczym (nieopodal miejsca wybuchu, tu rozmawiamy – przyp. red). Bardzo się ze sobą teraz zżyliśmy. Jesteśmy jak rodzina. Przeżywam to, co oni przeżywają. Sąsiadka straciła brata. Serce pęka… 

Ten dzień, dzień wybuchu, katastrofy, jak będziecie traktować? Będzie próbowali wymazać ten dzień z pamięci? Czy to się da zrobić?  

To na pewno nas ukształtowało. Na pewno będzie w nas więcej empatii. Na tę chwilę żyjemy z dnia na dzień. Dziś pierwszą noc spędzimy w trójkę razem, cieszymy się że żyjemy.  

Ci, którzy przeżyli podobne sytuacje, mówią, że wtedy bliskich kocha się jeszcze bardziej. Tak rzeczywiście jest? Gdy patrzy Pan na osobę, która mogła już nie żyć, a któ kocha Pan najbardziej na świecie… jakie to są uczucia?  

Porównałbym to uczucie do momentu narodzin córki. Mieliśmy ciężki poród. Trwał długo. Nie było wiadomo, jak to się skończy. To nas bardzo złączyło, ta katastrofa zrobi to jeszcze mocniej.  

Jak Pan tłumaczy sobie to, że nic się nie stało? To szczęście? Taki los? Czy Boża Opatrzność?  

To na pewno. Modlimy się i codziennie dziękujemy Bogu, nie mógł dam nać bardziej wyraźnego znaku, że jest i nad nami czuwa.  

Jaki teraz macie plan? Czy załatwiacie po prostu kolejne sprawy 

W pierwszej kolejności trzeba było zadbać o córkę – ubranka, pieluchy. W półtorej godziny dostaliśmy od mieszkańców Dębca te najpotrzebniejsze rzeczy. To było niesamowite, samochody podjeżdżały co minutę, pełne! W drugiej kolejności muszę zająć się żoną, w pierwszy dzień się trzymała, ale w drugi było już ciężko. Sam miałem momenty załamania. Myślałem, że byłem silny, ale każdemu może zdarzyć się kryzys.  

Dobrą wiadomością jest to, że Państwa córka tych wydarzeń pamiętać nie będzie.  

Tak jest. To bardzo dobra wiadomość. Dzięki Bogu. Nie wpłynie to na jej rozwój.  

Zdjęcie: miejsce katastrofy, fot: Jakub Kaczmarczyk, PAP

 

Czy człowiekowi, który ma artystyczną duszę, jest łatwiej przeżyć takie chwile? Pan w swoich kawałkach rapował o poważnych kwestiach. To nie był rap rozrywkowy – jeśli mogę wyróżnić taki gatunek hip-hopu. Czy ta twórczość dała Panu jakiś pancerz, który chroni przed najcięższym ciosem?  

Muzyka od początku była dla mnie lekarstwem na problemy. Nawet już wczoraj chciałem coś napisać. To przynosi ulgę.  

W jednym numerze pod tytułem „Konsekwentnie” rapuje Pan o córce 

Pół płyty jest o córce.  

Pana żona i córka występują w jednym teledysku, prawda? I tam jest fragment: „dla mojej córki mogę więcej, a uśmiech mej kobiety…”  

…„sprawia, że życie jest piękne”. To właśnie w teledysku do „Konsekwentnie”. Tam też widać kościół, który stoi blisko naszej kamienicy. Są też ujęcia z mieszkania.  

 


A gdy rapuje pan „gdy wychodzę na balkon”… 
 

To jest balkon w tej kamienicy.  

Czyli ten kawałek to będzie.. 

Pamiątka.  

Te słowa będą brzmieć podwójnie mocno.   

Jakie życie, taki rap. Tak można teraz powiedzieć. Życie jest przewrotne.  

Czytałem ostatnio w Plusie Minusie rozmowę z KęKę. Jest alkoholikiem. Miał kiedyś historię w skrócie opiszę rapu z łańcuchami, samochodami, imprezami, kobietami. Teraz przeszedł do rapu, w którym pisze i rapuje o rodzinie, wartościach. Mówi, że nie chce być moralizatorem, ale chciałby by młodzi, do których dociera, wiedzieli, że życie to nie tylko impreza, że w większości to inne, codzienne sprawy. Pan też ma taką misję? 

Chciałbym, by inni mieli takie poczucie. Mówię o swoim nastawieniu do życia, o konsekwencji. Wyznaję zasadę, że ciężką pracą można w życiu dojść do wielu wielkich rzeczy. No, ale jak widać, różnie to bywa. To mnie jednak nie załamuje, wszystko można odbudować, ważne że moja rodzina żyje.  

Słychać w Pana utworach, że życie w Polsce bywa trudne. Mimo ciężkiej pracy państwo, system może podkładać nam kłody pod nogi. Inni mówią z kolei, że jak ktoś chce, to potrafi, to może.  

Powoli to się zmienia, ale prosty przykład. Zakładam firmę, w innych krajach do jakiejś kwoty nie trzeba w ogóle odprowadzać podatku. A w Polsce? Wyprodukuję bluzę i muszę zapłacić tysiąc złotych podatku miesięcznie. Czy to ułatwia pracę? Czy to napędza tych, którzy chcą robić swoje? Niekiedy trzeba kilka lat dokładać do interesu, by wyjść na prostą. Ten kraj niekiedy mnie bardzo denerwuje, mimo że jestem patriotą. Pracując na dwa etaty, żona jest na urlopie macierzyńskim, na „500 plus” nie mamy szans, nie jesteśmy „wystarczająco biedni”. I co mi mówią w urzędzie? Że może lepiej zrezygnować z umowy o pracę, to wtedy będą zasiłki. Do czego to prowadzi? Do tego, by lepiej siedzieć w domu, nie pracować, wtedy niekiedy pojawia się alkohol. Błąd systemowy, coś tu nie gra. Jestem kierownikiem magazynu, próbuję moi młodym pracownikom przekazać, by wzięli swoje życie we własne ręce (i nie chodzi tu tylko o pracę). Trzeba się wziąć do kupy, bo nic samo z nieba nie spada.  

Myśli Pan, że Polacy tworzą wspólnotę? Często narzekamy, że potrafimy się tylko kłócić.  

Są podziały… Niestety niekiedy bardzo głębokie.

Mamy powody, by tak generalnie narzekać na siebie, na to, jacy jesteśmy? 

Mam dużo zrozumienia dla Polaków. W utworach staram się przedstawić świat, który widzę, problemy, z którymi zmagają się moi znajomi. Ludzie w Polsce są jednak wielcy. To widzę po tej katastrofie. Tyle bezinteresownej pomocy…  

Z przymrużeniem oka – mówi się, że poznański Dębiec to raperskie zagłębie. Tu klimat sprzyja takiej muzyce? 

Chłopakom, którzy tu dorastają na blokach, jest to wpajane z pokolenia na pokolenie. Wszystko zaczęło się od 52 Dębiec. Teraz mam przyjemność z nimi współpracować.  

Czego Wam teraz najbardziej potrzeba? Pana rodzinie i innym?  

Dwóch rzeczy: spokoju i mieszkania. Resztę mamy, pieluchy, produktów pierwszej potrzeby mamy wiele zapasów. Potrzeba mieszkania, żeby zacząć życie na nowo.  

Czy możecie wynieść najbardziej potrzebne rzeczy z mieszkania?  

Z Centrum Zarządzania Kryzysowego dostaliśmy informację, ze możemy wyciągać rzeczy, ale potem okazało się, że to jest jednak zbyt niebezpieczne. Obawiam się, że może to się nie udać.  

„Jak nie mogę biec, to idę” to też fragment Pana utworu utworu Siekiery.  

Mówię tam o tym, że nie zawsze wszystko idzie łatwo. Takie jest życie.  

„Ale rodzina i muzyka dodaje mi skrzydeł” tak jest dalej. Rozumiem, że teraz Pan nie biegnie, ale idzie, mimo wszystko do przodu.  

Teraz to się czołgam, ale czołgamy się razem. Najważniejsze, że razem.  

„Rozmowy ze Zbawiciela” to wywiady przeprowadzane dla Czytelników portalu misyjne.pl, przygotowywane i skrupulatnie spisywane na Placu Zbawiciela w Warszawie, choć z naszymi Rozmówcami spotykamy się wszędzie tam, gdzie są ciekawe i warte omówienia tematy!

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze