Fot. Wydawnictwo Esprit

Czy w byciu pro-file chodzi jedynie o nienarodzone dzieci? Wyjaśnia walczący o życie innych ks. Tomasz Kancelarczyk

Postawa pro-life zazwyczaj kojarzy nam się przede wszystkim z walką o życie nienarodzonych dzieci. Jednak tak naprawdę obrona życia jest czymś o wiele szerszym. Pro-liferzy troszczą się o wartość każdego życia, szczególnie zaś – tych pokrzywdzonych i najsłabszych. O swoim poruszającym doświadczeniu pracy z osobami niepełnosprawnymi opowiada czołowy działacz polskich środowisk pro-life, założyciel Fundacji Małych Stópek, ks. Tomasz Kancelarczyk.

Przeczytaj fragment wywiadu pochodzącego z książki “Chodzi mi o życie”, przeprowadzonego przez Małgorzatę Terlikowską.

>>> Ks. Kancelarczyk: legalna aborcja prowadzi do tego, że dzieci z wadami genetycznymi po prostu się nie rodzą [ROZMOWA] 

Małgorzata Terlikowska: Kapłaństwo to nie tylko mistyka; to często orka na ugorze. Pomówmy o szarej codzienności, czyli pracy w parafii…

Ks. Tomasz Kancelarczyk: Żeby dojść do pracy parafialnej, trzeba tak naprawdę cofnąć się do czasów, kiedy byłem klerykiem. Wydarzenia z tamtego okresu zaważyły na tym, że zająłem się obroną życia. Gdyby nie poznani wtedy ludzie, nie byłoby Fundacji Małych Stópek. Mało tego: gdyby nie wspólnota osób z niepełnosprawnością intelektualną, byłbym zupełnie innym księdzem. Spotkania ze wspólnotą Wiara i Światło bardzo wpłynęły na rozwój mojego powołania, bardzo mnie w nim też utwierdziły. Nie chcę mówić, że gdybym tych ludzi nie spotkał, nie byłbym księdzem. Być może bym był, ale dziś mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dzięki tej grupie jeszcze bardziej tego chciałem.

Fot. Wydawnictwo Esprit

Jak się ksiądz zetknął ze wspólnotą Wiara i Światło?

Byłem wtedy w seminarium, na drugim roku. W Niedzielę Palmową w katedrze osoby niepełnosprawne ze wspólnoty odgrywały Pasję. To byli głównie dorośli z niepełnosprawnością intelektualną, choć zazwyczaj wszyscy o nich mówią „nasze dzieci”. Moje pierwsze spotkanie z nimi było traumatyczne. Pochodzę z małej miejscowości, osób niepełnosprawnych intelektualnie w ogóle nie znałem, może jednego mężczyznę, za którym okoliczne dzieciaki wołały „głupi Jasio”. W katedrze przyglądałem się więc tym niepełnosprawnym. Byli dla mnie jak kosmici. Wyglądali inaczej, wielu miało zniekształcone twarze, sylwetki, niektórzy mieli zespół Downa. W końcu zauważyli, że bardzo nachalnie się na nich patrzę. W pewnym momencie jedna z tych osób, Lilianna, o pogrzebie której wspominałem, zaczęła się do mnie uśmiechać. Nie powiem, poczułem pewien dyskomfort. Miała zespół Downa, jej twarz była owalna, usta wydatne, oczy skośne, ona sama była niska, krępa, nawet można powiedzieć: przy kości. W którejś chwili już nie tylko się uśmiechała, ale zaczęła iść w moim kierunku.

>>> Polska Federacja Ruchów Obrony Życia i Rodziny: orzeczenie TK wielkim zadaniem dla obrońców życia [DOKUMENT] 

Przestraszył się ksiądz?

Ogarnęła mnie panika. Stałem przy filarze katedry i nie wiedziałem, co zrobić, podczas gdy ona zaczęła biec w moją stronę takim charakterystycznym, koślawym krokiem. Po chwili dotarła do mnie i mnie przytuliła. Coś mówiła, ale mnie się wszystko wyłączyło. Po prostu kompletny reset. Nic nie słyszałem, nic nie widziałem. Byłem totalnie spanikowany, po prostu bałem się tej kobiety. Ona wyczuła to moje zakłopotanie, mój strach, uścisnęła mnie, zrobiła krok w tył i powiedziała: „Eee, głupi”. Poszło mi to w pięty. I tak sobie wtedy pomyślałem: „Tomek, ty faktycznie jesteś głupi, masz być księdzem, a ludzi się boisz. A jak spotkasz taką osobę po kolędzie czy na ulicy, też będziesz uciekał?”.

To jest typowa reakcja człowieka, który nie zna osób z niepełnosprawnością intelektualną, który nie wie, czego może się z ich strony spodziewać.

Potraktowałem to zadaniowo. Powiedziałem sobie, że absolutnie nie mogę pójść w kapłaństwo z obawą przed drugim człowiekiem. W seminarium mieliśmy przydzielone różne zadania na wakacje. Zgłosiłem się do księdza, który to rozdysponowywał, i powiedziałem, że chcę jechać z „muminkami” na obóz. Trochę się zdziwił, bo do tej pory unikałem tego jak ognia, ale ostatecznie mnie przydzielił na ten wyjazd. Na obozie nikt się nade mną nie rozczulał, nie pytał mnie, czy się krępuję, brzydzę, czy się boję. Dostawałem tylko polecenia: „Kleryk, zrób to, pójdź z tym, przypilnuj tego”. Pamiętam, że jeden z podopiecznych ze schizofrenią nie dostał leków, bo ich ze sobą nie zabrał, i przez pięćdziesiąt osiem godzin non stop gadał. Nie spał, tylko na przemian mówił, krzyczał i wrzeszczał. W nocy siedziałem przy nim, o spaniu nie było mowy. Następnego dnia poszliśmy na łąkę i nagle cisza… Stasiu zasnął i takiego śniętego przyprowadziliśmy do domu. Na szczęście leki dojechały. I tak powoli, powoli przełamywałem swój lęk.

Fot. Wydawnictwo Esprit

Po tym obozie już było łatwiej? W końcu był ksiądz z nimi dwadzieścia cztery godziny na dobę…

Nie tak szybko. To był bodajże październik, jeszcze przed obłóczynami, mieliśmy akurat w seminarium wyjście, takie indywidualne. Stałem na przystanku tramwajowym, na wysepce pośrodku dość ruchliwej ulicy. Po drugiej stronie szła Ewa, czasem nazywana Ewą Kręcigłówką, bo cały czas charakterystycznie kiwała głową. Z daleka było widać, że to osoba niepełnosprawna. Wypatrzyła mnie i zaczęła wołać: „Tomek, kocham cię!”. Zacząłem się nerwowo rozglądać, spojrzałem na zegarek – zaraz powinien być tramwaj, który mnie wyratuje. Tramwaju nie ma, a ona dalej krzyczy: „Tomek, kocham cię!”. Między mną a Ewą zionie przepaść w postać drogi, uff, jestem bezpieczny. Ale ona dalej krzyczy, ludzie na przystanku odwracają się z uśmiechem. Kogo ona tak kocha? „Tomek, kocham cię, kocham cię, Tomek, kocham cię!” – Ewa nie daje za wygraną, a ja myślę tylko o tym, jaka siara będzie, kiedy inni się zorientują, komu ona miłość wyznaje. Nagle słyszę pisk opon; nie czekając na zielone światło, Ewa przebiega przez ulicę, podbiega do mnie i przy tych wszystkich ludziach stojących na przystanku mówi: „Tomek, kocham cię! Masz papierosa?”. Nigdy w życiu nie miałem na twarzy takiego buraka, tak bardzo było mi wstyd. Wszyscy widzieli, że ten młody mężczyzna wstydził się tej kobiety. Obiecałem sobie wtedy, że nigdy więcej nie będę się wstydził znajomości z niepełnosprawnymi.

>>> Kenijski dom dla samotnej matki [ZDJĘCIA] 

Tekst został opracowany na podstawie książki “Chodzi mi o życie” ks. Tomasza Kancelarczyka i Małgorzaty Terlikowskiej, Wydawnictwo Esprit

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze