„Do ostatniego talerza” – wrocławscy franciszkanie już od 32 lat prowadzą kuchnię charytatywną [R …
Wrocławscy franciszkanie już od 32 lat prowadzą kuchnię charytatywną. Jej powstanie było wynikiem różnych zmian politycznych i ustrojowych w Polsce. Wówczas coraz więcej ludzi zaczęło przychodzić na furtę klasztorną i prosić o pomoc oraz o wsparcie.
W tym samym czasie brat Marcin – inicjator i założyciel kuchni, pracujący wtedy w Rzymie, zapoznawał się z pomaganiem mieszkańcom tego miasta przy franciszkańskim klasztorze oraz uniwersytecie. Po powrocie do kraju wciąż chciał pomagać w taki sposób. Dlatego najpierw uzyskał zgodę, a następnie wyremontował pomieszczenia znajdujące się w piwnicy w odzyskanym przez franciszkanów budynku.
Na początku wydawano codziennie ok. 40 porcji zupy. Punktem przełomowym stał się rok 1997 – po historycznej powodzi. Wtedy to po pomoc do franciszkanów zaczęło zgłaszać się około 300 osób dziennie. Było tak aż do 2004 r. Wtedy to brat Rafał Gorzołka został skierowany do posługi wśród ubogich. Wcześniej był kucharzem w klasztorze, więc swoimi umiejętnościami mógł zacząć pomagać ludziom będącym w różnych życiowych kryzysach. Odpowiedzialnie łączył dwa zadania jednocześnie.
Wciąż po głowie chodziła zarówno mu, jak i jego współbraciom, jakaś zmiana. Wielu parafian mówiło bowiem, że chętnie przekazaliby 1% podatku na działania franciszkanów.
– Parafianie byli naszym głównym motywatorem do podjęcia tej decyzji. Później okazało się też, że łatwiej nam dzięki temu współpracować z miastem. Bo jeżeli występowaliśmy jako prowincja zakonna, to nie zawsze można było dokładnie określić nasz charakter działalności. Taka zmiana była więc dla nas najlepsza. Jako Fundacja Antoni staliśmy się transparentni względem miasta i względem zakonu. A jednocześnie cały czas właściwie w niezmiennym charakterze kontynuujemy nasze działania. Naszym głównym zadaniem jest pomoc ubogim. Wszystko to odbywa się zgodnie z charyzmatem świętego Franciszka, który powtarzał, że powinniśmy być blisko maluczkich tego świata – opowiada mój rozmówca.
A kim są ci maluczcy? To przede wszystkim ludzie żyjący w jakiś sposób na uboczu społeczeństwa. Ludzie, którzy zostali porzuceni, albo którzy z własnego wyboru znaleźli się w trudnej życiowej sytuacji.
>>> Ks. Tomasz Trzaska: nieleczona depresja może być grzechem zaniedbania [ROZMOWA]
Nakarmić każdego
Podstawowym zadaniem Fundacji Antoni jest prowadzenie kuchni charytatywnej, dzięki której możliwe jest nakarmienie każdego, kto przyjdzie i poprosi o jedzenie. Poza tym franciszkanie pomagają też na inne sposoby, jeśli tylko ktoś jest otwarty na współpracę i na pomoc. Organizowali i wciąż organizują różne projekty, które mają na celu aktywizację zawodową lub przekształcenie zawodowe.
– Ja z zawodu jestem kucharzem, więc kształciłem ludzi do pracy jako pomoc kuchenną albo na kucharzy. To było świetne doświadczenie, bo te osoby później nie stały już w kolejce po zupę, tylko stały się samodzielne. Kilka pań znalazło nawet pracę u nas i w kuchni klasztornej. Albo działały u nas charytatywnie, a następnie znalazły pracę zarobkową. Jedna z nich jest dzisiaj kucharką u proboszcza katedry. Można więc powiedzieć, że nieźle awansowała – uśmiecha się franciszkanin.
Fundacja Antoni wspiera także kobiety, które doświadczyły różnego rodzaju kryzysów. Organizowane były dla nich wykłady i spotkania motywacyjne ze specjalistami z wielu dziedzin, dzięki którym wiele z nich zdecydowało się na zmianę w swoim życiu.
Ale – co istotne – franciszkanie nie zaspokajają tylko głodu fizycznego ubogich. Prowadzą dla nich również zajęcia biblijne, dzięki którym wzbogacają się duchowo. W soboty zawsze odbywa się przygotowanie do niedzieli. Na ulicę przychodzi wówczas siostra Alberta – urszulanka, która wolontaryjnie prowadzi godzinę biblijną i spotkania z ludźmi. Jak podkreśla brat – czas ten jest dla wszystkich bardzo owocny i potrzebny.
Do ostatniego talerza
Praca w kuchni charytatywnej rozpoczyna się przed godziną ósmą. Najpierw nastawiane są kotły, później rozpoczyna się przygotowywanie warzyw oraz innych produktów, które są potrzebne do ugotowania większej ilości zupy. Codziennie gotowane jest minimum 300 litrów, a w okresie zimowym nawet 100 litrów więcej, bo więcej jest też osób przychodzących po pomoc. Niektórzy dojeżdżają nawet ze schronisk.
Obiad gotowy jest zazwyczaj o godzinie 11.30. Wtedy osoby pracujące na zapleczu stają przy tzw. okienkach wydawniczych i wydają gorącą zupę oraz pieczywo. Codziennie przychodzący otrzymują też herbatę, kawę lub kompot oraz produkty, które akurat uda się uzyskać od lokalnych przedsiębiorców lub firm. Są to na przykład owoce, nabiał, pączki czy też drożdżówki.
>>> Gitary Niepokalanej – zespół, który służy ludziom
Kuchnia otwarta jest do wydania ostatniego talerza zupy. Następnie przychodzi pora na sprzątanie i dezynfekcję pomieszczeń. I już wtedy rozpoczynają się przygotowania do gotowania kolejnego dnia. Czasami trzeba nagle odebrać produkty od rolników lub z hurtowni i wówczas menu tygodniowe ulega zmianie.
– Dla nas to żaden problem. Bo właśnie dzięki takim ludziom funkcjonujemy. Jesteśmy pomostem pomiędzy ludźmi dobrej woli, tymi, którzy chcą komuś pomóc, a potrzebującymi. Czasami ktoś nie wie, w jaki sposób może pomóc innym i między innymi po to właśnie jesteśmy my. O naszej działalności można dowiedzieć się między innymi na Facebooku oraz na naszej stronie internetowej. Dzięki temu więcej osób może dowiedzieć się o franciszkańskiej pomocy. A pamiętajmy, że dobro, które niesiemy innym zawsze do nas wraca – uśmiecha się mój rozmówca.
By nie być samotnym
Kuchnia charytatywna prowadzona przez Fundację Antoni to nie tylko wydawanie posiłków. To także głębokie rozmowy, o które często proszą osoby ubogie.
– Służąc tutaj już od 20 lat, widzę, jak zmienia się aspekt ubóstwa i czynniki, które wpływają na ubóstwo oraz na bezdomność. Na początku było to ubóstwo, uzależnienia oraz branie różnych środków odurzających. Dzisiaj natomiast jednym z głównych takich aspektów jest samotność i brak relacji. Często ludzie gromadzą się u nas na długo przed wydawaniem posiłków. Bo mogą się spotkać i porozmawiać ze sobą. Jednocześnie to pokazuje, że czują się u nas bezpiecznie, że identyfikują się z tym miejscem, że wiedzą, że nic im u nas nie zagraża i że nie są tutaj oceniani. Bo to nie jest ich wybór, że ich życie wygląda tak, a nie inaczej. Często jest to po prostu przypadek, a później już różne doświadczenia powodują, że trudno jest stanąć na nogi. Do tego dochodzi niezaradność życiowa. Takie osoby potrzebują naszej pomocy, wsparcia i podpowiedzi. I często zdarza się, że proszą mnie o rozmowę – opowiada brat Rafał Gorzołka.
Jedną z takich osób była kobieta, która przychodziła do kuchni ze swoim dorosłym synem chorym na raka. Po jego śmierci kobieta przestała przychodzić do franciszkanów. Nikt nie znał jej adresu. Pojawiła się z powrotem dopiero po czterech miesiącach. Łatwo można było zauważyć, że pogorszył się stan jej zdrowia, że jest bardzo zaniedbana i wycofana społecznie. Podczas obiadu poprosiła franciszkanina o rozmowę, podczas której wspomniała, że nie ma żadnej konkretnej sprawy do omówienia, że chciała jedynie z kimś porozmawiać, bo od śmierci syna nikt się do niej nie odezwał. Przez żałobę i głęboką depresję przestała wychodzić z domu.
>>> By nie ograniczać Pana Boga – w Warszawie odbył się Kurs Ewangelizatora Wojskowego
– Skierowałem do niej pracowników socjalnych. Ale ta sytuacja pokazuje nam, jak ważne jest, żeby w codziennej gonitwie nie zapomnieć o tych, którzy są wokół nas. Czasami nawet ta dostarczona do drzwi reklamówka z zakupami nie da drugiej osobie tak wiele jak rozmowa. Dziś jesteśmy ubodzy przede wszystkim w relacje – mówi brat Rafał.
Franciszkanin podczas naszej rozmowy zwraca też uwagę na to, że czasami zdarza mu się usłyszeć pytanie, jaki efekt przynosi karmienie kogoś. Wówczas odpowiada, że efekt jest zawsze, bo ta osoba nie kradnie i nie szuka jedzenia w koszach na śmieci.
– Jest jeszcze jedna historia, która bardzo zapadła mi w pamięć. Na furtę klasztorną przyszedł młody mężczyzna, który poprosił o spotkanie ze mną. Wyszedłem więc na korytarz, a że było tam kilka osób, to zapytałem, kto na mnie czeka. Ten mężczyzna się zgłosił i powiedział, że zależy mu na rozmowie na osobności. Weszliśmy na korytarz klasztorny i zanim doszliśmy do rozmównicy, zapytałem, w jakiej sprawie mogę mu pomóc. Zatrzymałem się. A ten młody człowiek ze łzami w oczach rzucił się na mnie i mocno mnie przytulił drżącymi rękami. Poczułem się trochę spanikowany. Nie byłem zupełnie przygotowany na taką reakcję. Ale po chwili odwzajemniłem uścisk, on się rozpłakał, podziękował, uciekł i już nigdy więcej go nie spotkałem. Pozostawił za to w mojej głowie wiele myśli. Zastanawiam się często nad jego samotnością, nad tym, w jakim musiał być stanie, żeby przyjść do mnie, do zakonnika i go przytulić, by tak fizycznie poczuć, że nie jest sam. Czasami kogoś zbyt szybko oceniamy. Widzimy skutek jego działań, na przykład to przytulenie, alkoholizm albo coś innego. Ale nie znamy przyczyny, nie wiemy, co spowodowało, że ta osoba jest dzisiaj właśnie w takiej sytuacji – zauważa mój rozmówca. Ponownie podkreśla, jak wiele osób cierpi dziś na samotność. Często jedynym ich towarzyszem i jednocześnie najlepszym przyjacielem jest pies, któremu osobie po przejściach często łatwiej zaufać niż drugiemu człowiekowi.
Czasami między innymi z tego powodu nie jest łatwo komuś pomóc. Zdarza się, że na zmianie życia danej osoby bardziej zależy franciszkaninowi niż jej. W takiej sytuacji czasami można człowieka bardziej skrzywdzić niż mu pomóc.
– Są momenty, w których trzeba odpuścić. My nie możemy tych osób ubezwłasnowolnić, bo mamy lepszy pomysł na ich życie niż oni sami. Nie na tym polega pomoc. Trzeba dać człowiekowi dużo cierpliwości, życzliwości i poczucie, że jeśli tylko będzie chciał wrócić, to będziemy na niego czekać – dopowiada zakonnik.
Oddać serce
„Każdy sukces wymaga czasu” – zaczyna kolejną historię brat Rafał, gdy pytam go o tych, którym przez wiele lat działalności Fundacji Antoni udało się już pomóc. Często pomoc ta wiąże się z faktem, że podopieczni otrzymali pracę. Aby jednak rozmowa kwalifikacyjna się powiodła, każdy z nich musiał się do niej odpowiednio przygotować. W tym celu odbywały się jej symulacje.
– Wiele z tych osób, pomimo ukończonych kursów zawodowych, nie potrafiło się dobrze zareklamować. Ich samoocena była zaniżona. Nie umieli pokazać, że są najlepsi na jakieś stanowisko, że nikt nie wykona pracy lepiej od nich. Dlatego nasze projekty kończyły się też wizytą u fryzjera i u kosmetyczki oraz wyjściem na zakupy. Wszystko po to, aby ci ludzie nie czuli się gorzej. W takiej nowej odsłonie o wiele łatwiej było im stanąć prosto, z pewnością siebie i zawalczyć o pracę i o swoją przyszłość – podsumowuje mój rozmówca.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |