Dom Nadziei w Opolu: każdego dnia wydajemy 80 posiłków dla potrzebujących [ROZMOWA]
„Widok człowieka totalnie przemienionego, który później zasiada przy stole, je smaczne śniadanie i uśmiecha się do nas to najlepsze, co mogę otrzymać” – opowiada w rozmowie z Karoliną Binek o Domu Nadziei siostra Aldona Skrzypiec SSpS – jałmużniczka biskupa opolskiego Andrzeja Czai.
Jak wyglądał Adwent w Domu Nadziei w Opolu? To szczególny czas, w którym pewnie nadzieja nabiera jakiegoś nowego znaczenia.
– Adwent jest u nas zawsze wyjątkowym czasem. Poza tym zima sprzyja temu, że liczba osób w kryzysie bezdomności się zwiększa. Więcej osób między posiłkami chce u nas zostać, ogrzać się, posiedzieć w cieple. Większość przychodzących do nas to osoby mieszkające pod mostami lub w pustostanach. Zdarzają się też osoby z mieszkań socjalnych, a więc takie, które są skrajnie ubogie. Natomiast ciepło domowe jest czymś, co zimą, czyli też w okresie Adwentu, ludzi przyciąga. Mieliśmy też specjalny kalendarz adwentowy, który otwieraliśmy każdego dnia. Były tam m.in. cytaty na dany dzień. Ale też robiliśmy z grupą osób w kryzysie bezdomności stroiki. To była niespodzianka dla naszych wolontariuszy. Jedna z zaprzyjaźnionych z nami pań kwiaciarek przeprowadziła dla naszych podopiecznych warsztaty, dzięki czemu powstało kilkadziesiąt stroików.
W jaki sposób wolontariusze zareagowali na taką niespodziankę? Domyślam się, że musiał to być dla nich wyjątkowy moment.
– Bardzo się ucieszyli. Te stroiki rzeczywiście były piękne. Zrobiłam fotorelację podczas warsztatów i umieściłam zdjęcia później na Facebooku, dzięki czemu nasi wolontariusze mogli też zobaczyć, jak wyglądał cały proces twórczy. Było to dla nich duże, miłe zaskoczenie.
Skoro już o wolontariuszach mowa, to kto może zostać wolontariuszem w Domu Nadziei w Opolu?
– Przedział wiekowy jest bardzo duży. Są to m.in. dzieci naszych wolontariuszy, zastępy harcerskie, ministranci, marianki, młodzież. Ale głównym trzonem grupy naszych wolontariuszy są osoby w średnim wieku, mające rodziny, dobrze prosperujące, mające swoje biznesy. To dyrektorzy, ludzie pełniący różne funkcje, którzy poświęcają część swojego czasu na pomoc osobom w kryzysie bezdomności.
Można zatem powiedzieć, że wolontariat w Domu Nadziei łączy pokolenia?
– Jak najbardziej. Mamy też kilka pań emerytek, które włączyły się w wolontariat, przechodząc na emeryturę i dysponując wówczas większą ilością czasu. Ta grupa bardzo dużo pomaga w kuchni, co jest niezwykle czasochłonne, bo każdego dnia wydajemy około 80 posiłków. Są to śniadania i obiady, więc pracy jest sporo. Otrzymujemy też wiele produktów od darczyńców i staramy się, aby nic się nie zmarnowało. Ale wśród naszych wolontariuszy można znaleźć też mężczyzn, którzy pomagają nam w różnych pracach technicznych, które są nieuniknione. Zatem można śmiało powiedzieć, że nasi wolontariusze to grupa międzypokoleniowa. Dzięki temu możemy też w jakiś sposób naszych najmłodszych członków edukować i ukazywać im wartość pomocy drugiemu człowiekowi.
>>> Siostra Aldona Skrzypiec SSpS: czasem muszę być jędzą [ROZMOWA]
W jaki sposób w Domu Nadziei spędzane było ubiegłoroczne Boże Narodzenie? Odbyła się wieczerza wigilijna, na którą zostali zaproszeni podopieczni?
– W Boże Narodzenie nie jesteśmy w Domu Nadziei, a przenosimy się naprzeciwko – do domu naszego biskupa. To już nasza tradycja od 2018 r. W tym miejscu organizujemy wigilię dla naszych podopiecznych. Biskup Andrzej Czaja specjalnie dla nas odprawia mszę świętą, a następnie w około sto osób siadamy do wigilijnego stołu.
Czego życzy się osobom ubogim i w kryzysie bezdomności podczas łamania się opłatkiem? To życzenia, które składa się trudniej, nie chcąc ich zranić?
– Moment składania życzeń podczas naszej wigilii jest zawsze bardzo wzruszający. Ale – tak jak właściwie w każdym miejscu – życzymy sobie szczęścia, Bożego błogosławieństwa i otwartości na to, co Pan Bóg dla nas chce. A On chce zawsze naszego dobra. Myślę, że przeszkodą w tym, że brakuje nam Go w życiu, jest często nasze zamknięcie. Nie każdy potrafi otworzyć serce dla Boga. Tak samo jest z pomocą osobom w kryzysie bezdomności – my możemy mieć świetny plan na to, jak komuś pomóc. Ale może się okazać, że ktoś nie jest jeszcze na to gotowy i nie będzie w stanie z tej pomocy skorzystać.
W okresie świątecznym widać, że osoby w kryzysie bezdomności zbliżają się bardziej do Boga?
– W Domu Nadziei cały rok jest przeplatany takimi momentami. To nie jest tylko miejsce, w którym my jedynie karmimy ludzi, wymieniamy im ubrania i zaopatrujemy ich w rzeczy materialne. Ta część duchowa ma u nas ogromne znaczenie. Takich momentów mamy sporo każdego dnia. Modlimy się, czytamy Ewangelię, wspólnie, razem z wolontariuszami uczestniczymy w mszach świętych. Jeździmy na pielgrzymki, mamy drogę krzyżową w Wielkim Poście. Przygotowują ją nasi podopieczni i prowadzą ją razem z biskupem. W ubiegłym roku mieliśmy także różaniec prowadzony przez osoby w kryzysie bezdomności. W listopadzie mamy mszę za zmarłych bezdomnych. To też jest cząstka naszej rzeczywistości, że towarzyszymy im w ich ostatniej drodze – jesteśmy na pogrzebach, troszczymy się o ich groby, modlimy się za nich, sprawujemy Eucharystię za każdego zmarłego. Część duchowa jest więc obecna u nas przez cały rok, nie tylko w okresie świąt. Natomiast Boże Narodzenie to dla naszych bezdomnych każdego roku bardzo trudny czas. Świąteczna atmosfera, kolędy i nastrój to coś, co przywołuje naszym podopiecznym wspomnienia – przypomina im o stracie, o pustce, którą mają i trudno im ten czas przeżyć spokojnie.
Boże Narodzenie spędzane w Domu Nadziei to zapewne jakaś forma tworzenia nowych wspomnień dla podopiecznych.
– Staramy się, żeby wigilijny stół był miejscem, które daje choć trochę ciepła i poczucia uważności oraz świadomości, że to miejsce jest przygotowane dla nich. Wprawdzie zasiadamy do trzech dużych stołów, ale mamy zastawę pożyczoną z dobrej restauracji, obrusy, serwetki. Wszystko jest więc elegancko przygotowane i nakryte. Myślę, że po tych kilku latach nasi podopieczni już czują i wiedzą, że to wszystko jest dla nich. Po wieczerzy wigilijnej przychodzi też czas na prezenty. Nikt nie wychodzi od nas z pustymi rękami. Staramy się dać osobom w kryzysie bezdomności maksimum ludzkiej życzliwości i uprzejmości.
Nowy rok to nowe nadzieje dla osób w kryzysie bezdomności czy też pojawia się w nich jakaś forma rezygnacji?
– Myślę, że sam nowy rok jest zawsze czasem nowej nadziei. Jest to wejście w to, co nieznane. I jednocześnie w jakiś sposób wypełnione nadzieją, że będzie lepiej niż było do tej pory.
Święta już za nami, kończy się styczeń. Jaki jest plan działania na najbliższy czas w Domu Nadziei?
– Nie mamy jakichś wyjątkowych planów. 29 grudnia we wszystkich diecezjach na całym świecie było otwarcie Roku Jubileuszowego 2025 i delegacja naszych osób w kryzysie bezdomności też w tym jubileuszu uczestniczyła. Myślę, że my jako Dom Nadziei wkraczamy w nowy rok z nadzieją. Nie mamy konkretnych planów, bo wiele dzieje się na bieżąco. Ale przyjeżdżają do nas różne grupy. Mamy na przykład zaprzyjaźnioną grupę z Ameryki. To jest organizacja protestancka, która przyjeżdża do Opola w ramach tygodniowej wyprawy misyjnej. W tym czasie chcą bardzo konkretnie doświadczyć posługi miłosierdzia. Zawsze przychodzą do naszego domu i posługują. Te spotkania są niezwykłe, bo niecodziennie ktoś z drugiego końca świata przylatuje do Opola zrobić śniadanie dla osób w kryzysie bezdomności. Wtedy okazuje się też, jak bardzo utalentowani są nasi bezdomni. Jak wielu z nich zna angielski i nie ma problemów w komunikacji. Są też osoby bardzo wykształcone, więc w takich momentach świetnie sobie radzą. Życie pisze różne scenariusze. Nigdy nie wiemy, kto do nas przyjdzie i kiedy do nas przyjdzie. Nasz Dom jest otwarty przez sześć dni w tygodniu. Jemy razem z osobami w kryzysie bezdomności posiłki. Pomagamy im w różnych bieżących potrzebach, które mają.
>>> Kate Dąbrowska: najnowszą piosenkę pisałam patrząc na obraz Jezusa Miłosiernego [ROZMOWA]
Co Siostrze daje bycie w tym domu i pomoc osobom w kryzysie bezdomności?
– Na pewno daje mi poczucie szczęścia. Jak mawiała św. Matka Teresa z Kalkuty: „To, co robimy, jest tylko kroplą w oceanie, jednak gdyby tej kropli zabrakło, ocean byłby o nią uboższy”. Jest to trudna praca. Na szczęście wyleczyłam się już z oczekiwań, że zmienimy czyjeś życie, że poprawimy czyjś los. Na to nie mamy wpływu. Taka decyzja musi zostać podjęta w sercu danego człowieka. To on musi zapragnąć zmiany i przede wszystkim – jej chcieć. A to, co my możemy zrobić, to okazać mu ciepło, życzliwość, miłość i zaspokoić potrzeby, które ma. Często są takie sceny, że do Domu Nadziei wchodzi ktoś przyprowadzony przez innych bezdomnych spod mostu lub z pustostanu, skrajnie zaniedbany. I wtedy ma możliwość skorzystania u nas z usług fryzjerskich, wykąpania się, zmiany ubrania i zjedzenie dobrego posiłku. Widok człowieka totalnie przemienionego, który później zasiada przy stole, je smaczne śniadanie i uśmiecha się do nas to najlepsze, co mogę otrzymać.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |