pexels

Hubert Piechocki: duchowy wyczyn ekstremalny 

W grudniowe poranki polskie kościoły wypełniają się uczestnikami rorat. To msze św., w trakcie których czuwamy z Maryją, czekając na przyjście Jezusa. Czy warto wstać przed świtem i pójść na roraty? 

>>> „O gospodzie uwielbiona”. Piękna pieśń na Adwent, która może być modlitwą

Dziś postanowiłem wcześniej rozpocząć dzień i poszedłem na roraty. Kiedyś przychodziło mi to z łatwością. Wstawałem czasem nawet przed piątą, byłem rześki i pełen energii szedłem na poranną mszę św. Dziś tak dobrze nie było. Roraty były stosunkowo późno – o siódmej. Musiałem wstać po szóstej. I choć – gdy jest jasno – przychodzi mi to z łatwością, to dziś byłem zaspany i miałem uczucie, jakbym wstawał w środku nocy. Ale poszedłem – i było warto. 

>>> Justyna Nowicka: Adwent to stan umysłu i serca [FELIETON]

Pamiętam z dzieciństwa zajęcia w przedszkolu, na których robiliśmy lampiony. Dostaliśmy szablony, trzeba było na ich podstawie wyciąć z kartonu kształt latarenki. Potem wycinaliśmy okienka i wklejaliśmy w nie kolorową bibułę czy krepę – tak, by powstały witraże. Wreszcie, ktoś dorosły doczepiał też bateryjkę z żaróweczką i lampion był gotowy. Nie pamiętam jednak, czy chodziłem z nim wtedy na roraty. Pewnie po prostu był zrobiony, ale nieużywany. 

>>> „Do świąt” – Igor Herbut we wzruszającej piosence na Adwent [WIDEO]

Świadomie po raz pierwszy poszedłem na roraty gdzieś około 5–6 klasy szkoły podstawowej. Od razu urzekło mnie nabożeństwo odprawiane tak wcześnie rano. Szedłem do swojego kościoła parafialnego, w oknach mijanych wieżowców nie paliły się światła. Ludzi na ulicy prawie nie było. Tylko gdzieniegdzie widać było przemieszczające się jasne punkciki. To inne dzieci, które też szły na roraty i miały ze sobą lampiony. Potem był czas na wspólną modlitwę i dużo śpiewu. Przy wyjściu z kościoła zawsze otrzymywało się jakiś bonus – karteczkę do wklejenia, naklejkę czy też fragment układanki. Dziś pewnie powiedziałbym, że to był taki „program lojalnościowy”. I tak pewnie trochę jest. Ale z punktu widzenia dziecka możliwość zdobycia kolejnych części większej całości była dodatkowym motywatorem. Jak mam nie pójść na roraty? Wtedy mój obrazek będzie niepełny… 

pexels

Zupełnie inaczej przeżywałem roraty w szkole średniej i na studiach. Odkryłem wtedy nabożeństwa odprawiane o szóstej rano w kościele poznańskich dominikanów. To słynne roraty, które stworzył o. Jan Góra. Jak sam wspominał, początkowo chciał odprawiać mszę nawet o 4 nad ranem. Szósta to kompromis wypracowany z rodzicami ówczesnych wychowanków ojca Jana. 

Roraty u dominikanów to ciemność wypełniająca cały kościół, ale to też światło cerkiewnych świec trzymanych przez uczestników. To chorał gregoriański, psalmy w tłumaczeniu Jana Kochanowskiego i długie pieśni adwentowe. To też poczucie ciągłej walki ze sobą – zmęczenie chce z nami wygrać. Nie można na to pozwolić, trzeba opiekować się światłem. A po roratach wyjście na krużganki i widok szykujących się do lotu stad ptaków. A potem wspólne śniadanie. Trwało czasem i do dzisiątej. „Zaczarowany” czas…

Potem przyszło mi się zmierzyć z szarą rzeczywistością – praca i inne obowiązki nie pozwoliły mi na codzienne uczestnictwo w roratach. Młodociana energia wyparowała i wstanie o 5 w środku zimy stało się ogromnym wyzwaniem. Najczęściej zresztą niewykonalnym. Ale jak tylko daję radę, to idę na roraty. Czy to do dominikanów, czy – jak dzisiaj – do innego kościoła. Bo naprawdę warto. To moment, w którym szczególnie mocno czuję to adwentowe wezwanie: czuwajcie! 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze