Fot. Milan Popovic/unsplash

Dzieci czekające na rodziców mają o wiele gorzej niż dorośli czekający na dzieci [ROZMOWA] 

Adwent to czas czekania – na to jedyne, szczególne Dziecko, które zmieniło losy świata. Ale wielu małżeństwom czekanie towarzyszy dużo częściej, miesiąc w miesiąc, rok w rok. Nie bez powodu III niedzielę Adwentu wybrano na Dzień Modlitw o Dar Potomstwa. W Krakowie jego obchody organizuje krakowskie Stowarzyszenie Wspierania Małżeństw Niepłodnych „Abraham i Sara” (abrahamisara.pl) wraz z Duszpasterstwem Rodzin Archidiecezji Krakowskiej.  

Stowarzyszenie powstało w czerwcu 2013 r. i stara się nieść pomoc m.in. przez różnego rodzaju warsztaty, szkolenia, rekolekcje, działalność doradczą i informacyjną, telefon wsparcia, pomoc psychologiczną, współpracę z lekarzami i ośrodkami medycznymi czy prowadzenie portalu internetowego. Te różne działania tworzą przestrzeń, w której mogą spotkać się małżeństwa zmagające się z problemem niepłodności. Szczególnie te, które są osamotnione w przeżywaniu swojej niepłodności, które odczuwają niezrozumienie i odrzucenie otoczenia, które nie akceptuje ich chrześcijańskiego światopoglądu. Które pytają: „Dlaczego Pan Bóg nie daje nam upragnionych dzieci?”. Choć nigdy do końca nie zrozumiemy bólu i cierpienia drugiego człowieka, to jednak warto mieć świadomość, że pary starające się bezskutecznie o dziecko żyją między nami i że ich liczba rośnie. Co przeżywają, jak sobie z tym radzą? Z małżeństwem, którego droga do bycia rodzicami to lata trudnych pytań i nieoczywistych odpowiedzi, rozmawia Beata Legutko. 

Beata Legutko: Jesteście rodziną – mężem i żoną, wychowujecie dziecko. I jeśli ktoś Was nie zna, to myśli sobie, że prowadzicie zwyczajne życie. A to nie do końca tak… 

Ona: – Nie do końca, to prawda. Ale też przecież nigdy nie wiemy, jaki ktoś krzyż niesie na co dzień albo jaką historię ma dana osoba. To wychodzi przy okazji, przy bliższym spotkaniu, w tzw. rozmowie od serca. Małżeństwem jesteśmy od kilkunastu lat, mamy adoptowane dziecko, wiele lat zmagaliśmy się z niepłodnością, i choć problem nie minął, to mogę powiedzieć, że już się nie „zmagamy.” 

Kiedy uznaliście, że może Wam się nigdy nie udać począć i urodzić dziecka? 

Ona: – Po około czterech latach starań. 

Czy znaleziono jakieś przeszkody medyczne? 

Ona: – W zasadzie żadnych. 

On: – Przyczyny medyczne nie były jasne i ich interpretacja była raczej spekulacją, a nie jednoznaczną diagnozą. Do dzisiaj nie wiem, czemu właściwie nie możemy mieć biologicznych dzieci. 

Z czym się wiąże czekanie na dziecko? 

On: – Pytań i wątpliwości było dużo. Dlaczego, może coś nie tak jest ze mną, może coś nie tak jest z żoną, jaka jest przyczyna, co zrobimy, jak nie będziemy mieć dzieci, jak będzie wyglądała nasza rodzina… Największa trudność (zabrzmi to pewnie dziwnie) to staranie się bez względu na nastrój, potrzebę, okoliczności, czyli w pewnym sensie taka zadaniowość miłości fizycznej. 

Ona: – Wspominam ten okres intensywnego starania się i czekania jako pełen napięcia i cierpienia. Stres związany był i z poszukiwaniem przyczyn medycznych niepłodności, i z kosztami finansowymi badań i procedur, i po prostu z każdym, comiesięcznym niepowodzeniem. Naturalne jest to, że w tym samym czasie wśród przyjaciół, znajomych, rodzeństwa, rodziny przychodzą na świat dzieci. Bardzo, bardzo ciężko przeżywałam każdą informację o ciąży wśród najbliższych mi osób, i niektóre z tych relacji nie odbudowały się niestety do dzisiaj – z powodu mojej nieumiejętności uniesienia swojej własnej zazdrości i pomimo pracy nad nią, a także z powodu niezrozumienia moich emocji przez drugą stronę. Dzisiaj patrzę na to z dystansu i wiem, że to część życia – jeśli sami nie przeżyliśmy jakiejś sytuacji, naprawdę bardzo ciężko jest sobie wyobrazić, co przechodzi druga osoba. Trudno jest  być wyjątkowo delikatnym. Powiedziałabym, że niezawinione zranienia są po prostu nieuniknione. One absolutnie nie wynikają z niczyjej złej woli. Nie zmienia to faktu, że zmagając się z niepłodnością, jest po prostu skrajnie ciężko ucieszyć się z ciąży siostry, bratowej czy przyjaciółki. 

fot. pixabay/NoName_13

Jak przeżywa się te trudności w kontekście wiary? 

Ona: – Bardzo różnie. Dzięki krakowskiemu Duszpasterstwu Małżeństw Niepłodnych Abraham i Sara poznaliśmy wiele wierzących par zmagających się z tym samym problemem. Można powiedzieć, że klasycznie pojawia się i bunt, i pytanie „dlaczego my”, i pytanie o powołanie do życia rodzinnego, i o to, jak je realizować w tej sytuacji. Na całe szczęście parom biblijnym temat niepłodności też nie jest obcy i dla mnie akurat te historie były pocieszeniem. Ja też klasycznego buntu przeciw Panu Bogu nie przeżywałam w tej sytuacji. Za to nieustannie prosiłam i prosiłam, i prosiłam w modlitwie o dziecko. 

On: – Myślę, że u Pana Boga nie ma jednej drogi, ale jest ich wiele, że jak jedne drzwi się zamykają (może to On zamyka, może nie On), to inne się otwierają. Ja od początku wiedziałem, że Pan Bóg chce, abyśmy adoptowali dziecko, bo wszystkie dzieci są Jego, nie tylko te wyczekane z naszych genów. 

>>> Franciszek: adopcja to jedna z najdoskonalszych form ojcostwa i macierzyństwa

Pewnie inaczej przeżywa niepłodność kobieta, a inaczej mężczyzna? 

On: – Tego nie wiem, bo nie jestem kobietą i trudno mi powiedzieć (śmiech). 

Ona: – Zakładam, że wszystko na świecie przeżywają inaczej, więc i to! U mnie na pewno wystąpiło takie poczucie nieadekwatności, niewydolności mojego kobiecego ciała – które nie potrafi począć, zrodzić, wykarmić cieleśnie małego człowieka. Ponieważ jest to szalenie silny instynkt, i po prostu powołanie kobiety na tym świecie, to miałam poczucie, że moje ciało jest po prostu do niczego. 

Po ilu latach zaczęliście myśleć o innych rozwiązaniach? 

Ona: – My myśleliśmy o innych rozwiązaniach, to znaczy konkretnie o przyjęciu do naszej rodziny dziecka w ramach rodziny zastępczej lub adopcji w zasadzie równolegle do naszych starań o ciążę. Byliśmy otwarci na to, że obie te rzeczy mogą się zdarzyć w jednym czasie i to nie było wcale tak, że zakończyliśmy definitywnie starania, a nawet opłakaliśmy to, że się nie uda, zanim rozpoczęliśmy kurs na rodzinę zastępczą niezawodową. 

A rozważaliście metodę in vitro? 

Ona: – Nie, czuliśmy, że to nie dla nas i że nie jest w zgodzie z naszym sumieniem. 

Gdzie otrzymaliście najwięcej wsparcia? 

On: – Zdecydowanie w Duszpasterstwie Abraham i Sara u sióstr nazaretanek w Krakowie. 

Ona: – Doświadczenie duszpasterstwa było naprawdę cudownym, wielkim wsparciem. A także opieka i rozmowy u naszej pani instruktorki naprotechnologii, do której chodziliśmy na konsultacje przez długi czas. W duszpasterstwie ważna była nie tylko wspólnota doświadczeń przychodzących tam par, ale też wsparcie sióstr, z których każda „adoptuje” jedną z par i modli się w jej intencji codziennie. Ważne było wsparcie księdza duszpasterza, rozmowy, wymiana kontaktów i wiedzy, modlitwa za siebie nawzajem. Bardzo dużo wsparcia otrzymaliśmy także od bliskich i dalszych osób, które zawsze zapewniały o modlitwie w naszej intencji, kibicowały staraniom, a gdy byłam na specjalnej diecie, nawet dołączały do niej, żeby mnie zdopingować. 

Jak reagowała w tym czasie rodzina? 

On: – Całe szczęście nie spotkały nas żadne przykrości, dopytywania w stylu „kiedy dziecko”, czy komentarze typu „myślimy tylko o sobie/pracy”. Nic z tych rzeczy. Wszyscy nam też kibicowali i starali się wspierać. 

fot. unsplash

Czy Kościół dostrzega ten społeczny problem, jakim jest niepłodność? 

Ona: – Moim zdaniem tak, ale może tak myślę dzięki temu pozytywnemu doświadczeniu w Duszpasterstwie Abraham i Sara? Chociaż nie pamiętam, żeby spotkała mnie jakaś niedelikatność ze strony duszpasterza czy spowiednika. Raczej zapewnienie o modlitwie. Wiem też, że przedstawiciele Stowarzyszenia Abraham i Sara, które powstało po kilku latach działalności duszpasterstwa, organizują prelekcje dla kleryków w seminarium krakowskim, żeby przygotować ich jako przyszłych kapłanów na zetknięcie się z tym coraz bardziej powszechnym problemem społecznym, jakim jest niepłodność małżeńska. 

On: – Inaczej się ma sprawa ze świadomością tematyki adopcji. Wiedza na temat problemów w tym zakresie jest bardzo niewielka w społeczeństwie, nie mówiąc już o duszpasterzach (np. o Bogu Ojcu łatwiej mówić, gdy się ma własnego biologicznego ojca, a gdy się go nie ma, nie ma się żadnego wzoru/modelu, to w ogóle nie wiadomo, co z czwartym przykazaniem itd.). Dzieci porzucone przez własnych biologicznych rodziców i niespokrewnione z ludźmi, wśród których się wychowują, mają dużo trudniejszy start, jeśli chodzi o tematy wiary i dużo trudniej przyjmować im miłość, a zwłaszcza dość abstrakcyjną dla dziecka czy młodego człowieka miłość Boga do nas. 

Czy ból niepłodności mija po latach? I czy macie poczucie sensu tego doświadczenia? 

On: – We mnie nie ma bólu, może są chwile smutku, szczególnie, gdy patrzę na żonę i chciałbym, żeby też inaczej mogła przeżywać macierzyństwo. Jeśli chodzi o sens, to jest on dla mnie zawsze tu i teraz. Myślę często o tym, co by było, gdyby nasze dziecko nie znalazło rodziców adopcyjnych (jakichkolwiek), i że nawet jeśli nasza miłość do niego jest za mała, ułomna, to jednak jest między nami więź i ona może być podstawą jego późniejszego życia. Że nawet jeśli świat, który mu dajemy i pokazujemy, nie jest czasem do końca jego, to będzie miało do czego porównywać przyszłe życie, a nie do pustki całkowitej albo do plastikowego świata z internetu. Ale przeżycie „tego doświadczenia” jeszcze się nie skończyło. 

Ona: – We mnie też na stałe nie ma bólu już od dawna, choć nie wiem, co by było, gdybyśmy nie mieli adoptowanego dziecka. Ale zupełnie nie tłumaczę sobie tego tak, że sensem naszej niepłodności jest adopcja, i że tak miało być. Jestem szczęśliwa, że jesteśmy rodzicami w ten sposób, ale nie doszukuję się w tych wydarzeniach żadnego sensu. 

Czy jest coś, co chcielibyście powiedzieć parom, które są w podobnej sytuacji i czekają na dziecko? 

On: – Nie śmiałbym doradzać nikomu w tak trudnej i wielkiej kwestii jak posiadanie dzieci, ale prosiłbym Pana Boga, żeby małżeńskie życie nigdy nie było puste bez względu na to, czy mamy dzieci, czy nie. Jeśli para byłaby otwarta na adopcję, to powiedziałbym, że adopcja jest to inna, ale też ważna droga do obdarzenia kompletnie bezbronnego, samotnego dziecka poczuciem bezpieczeństwa, stałością, uczuciem, opieką. Ale to nie jest ani jedyna droga w tej sytuacji, ani nie należy wysnuwać wniosku, że każda para niepłodna ma od razu zostać rodziną adopcyjną. Nic z tych rzeczy. 

Ona: – Ja zawsze powtarzam, że dzieci czekające na rodziców mają o wiele gorzej niż dorośli czekający na dzieci! Nie mają tyle zasobów, możliwości wsparcia, dosłownie nie mają nic. Jeśli chodzi o samą niepłodność, to kiedyś nawet napisałam o tym, porównując tę sytuację do czekania na autobus na przystanku. Stoję na przystanku i mam wybór. Mogę tylko patrzeć z wytężeniem w stronę, z której ma nadjechać oczekiwany pojazd, denerwować się, napinać, a i tak swoim patrzeniem nie przywołam tego autobusu, nie przyspieszę go. Opcja druga to zajęcie się czymś w tym czekaniu – mogę poczytać, zagadać do kogoś obok, pomodlić się, rozejrzeć po okolicy i może dostrzec coś ciekawego. Autobus też nie przyjedzie szybciej niż ma przyjechać. Ale ja przynajmniej mam ręce i umysł zajęte, mogę zrobić coś pożytecznego dla siebie i innych, pomimo całego tego smutku i rozżalenia. Jeśli tylko się uda trochę zmienić optykę w tej sytuacji, będzie to duży sukces. A to, czego samemu się nie da zmienić, trzeba po prostu codziennie zawierzać Panu Bogu. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze