fot. x.com/ArchiGdansk

Ewa i Lech Kowalewscy: nigdy nie liczyliśmy ile dzieci udało się uratować, tę statystykę pozostawiając Panu Bogu

– Gorąco pragniemy, aby każde dziecko było bezpieczne i mogło się prawidłowo rozwijać od poczęcia w łonie matki aż do naturalnej śmierci. Chcemy, aby Polska była krajem, który buduje swoją przyszłość na fundamencie katolickiej wiary, stabilnej rodziny i bezpieczeństwa swoich dzieci – mówią Ewa i Lech Kowalewscy wyróżnieni krzyżami „Pro Ecclesia et Pontifice”.

Ponad 30 lat temu utworzyli w Polsce i do dziś prowadzą organizację Human Life International, nieprzerwanie zaangażowani są w działalność w Zarządzie Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia, a ostatnio także w Pomorskiej Inicjatywie Pro Life.

Przemysław Radzyński: Od lat 80. byli Państwo zaangażowani w poradnictwo rodzinne, a od początku lat 90. w działalność pro-life. Co wówczas Wami kierowało?

Ewa i Lech Kowalewscy: Najpierw była to chęć podzielenia się szczęśliwym małżeństwem i rodziną budowaną na solidnym, chrześcijańskim fundamencie. Byliśmy młodzi, chodziliśmy więc na spotkania z młodszymi od nas, będąc przekonani, że skoro jesteśmy niewiele starsi, łatwiej nawiążemy z nimi kontakt. W sumie w Poradnictwie Rodzinnym pracowaliśmy 25 lat. Z czasem zaczęliśmy zauważać, jak aborcja niszczy rodzinę.

Ja jednak nie chciałam się tym tematem zajmować. Obrazki zmasakrowanych dzieci odrzucały mnie i byłam przekonana, że to nie jest nasz temat. W międzyczasie powstało Polskie Stowarzyszenie Nauczycieli Naturalnego Planowania Rodziny, wprowadzano tzw. metodę angielską i bardzo mnie to interesowało. Fascynowała mnie rzetelna wiedza na temat płodności. Może właśnie dlatego zawsze podchodziliśmy do tych trudnych tematów starając się działać pozytywnie. Kobieta, która wie, kiedy jest płodna, a kiedy nie, ma pełną możliwość sterowania swoim życiem, oczywiście jeżeli mąż też to rozumie i w pełni akceptuje w atmosferze miłości i szacunku. W ten sposób mój mąż także stał się instruktorem metod rozpoznawania płodności. Potrafi bardzo jasno i precyzyjnie wytłumaczyć, jak bardzo błędną drogą jest niszczenie płodności poprzez stosowanie antykoncepcji i jakie to ma następstwa.

Po raz pierwszy wysłuchałam całego wykładu na temat aborcji na międzynarodowym kongresie rodziny w Zagrzebiu. Po prostu nie mogłam uciec, ponieważ mój mąż po raz pierwszy w życiu podjął się tłumaczenia symultanicznego dla wielu Polaków, którzy nie znali języka i niczego nie rozumieli. Towarzyszyłam więc mu siedząc na sali z różańcem w ręku i chcąc nie chcąc wysłuchałam znakomitego wykładu dr. Jacka Willke i jego żony Barbary. Jestem przekonana, że oni potrafili najlepiej na świecie odpowiedzieć na wszystkie pytania na temat aborcji. A liczba tych pytań jest ograniczona. Wtedy musiałam sama sobie odpowiedzieć na pytanie, co ja mogę z tym zrobić. Nierobienie niczego oznaczałoby zgodę na masakrę nienarodzonych dzieci. Potem pojechaliśmy do Medjugorie i tam Matka Boża posłała nas do tej roboty.

Oboje powiedzieliśmy Bogu „tak”, ale nie zastanawialiśmy się, co to oznacza. Do głowy mi wówczas nie przychodziło, że każde z nas przejedzie przez świat po ok. milion kilometrów, będziemy odpowiedzialni za niesienie cywilizacji życia do krajów byłego Związku Radzieckiego czy organizować wiele międzynarodowych kongresów nie tylko w Polsce, ale w wielu krajach na Wschodzie.

Znaczącym momentem było przygotowanie do wydania w Polsce słynnej książki dr. Jacka i Barbary Willke „Aborcja pytania i odpowiedzi”. Jej walor edukacyjny miał znaczenie dla zmiany ustawy w 1993 roku i równocześnie otworzył Wam drogę do światowego ruchu pro-life. Z jakich doświadczeń, zwłaszcza zachodnich wówczas czerpaliście?

– Byliśmy przekonani, że ta książka powinna być wydana po polsku, bo jest bardzo potrzebna. Władze przez lata odcinały nas od rzetelnej informacji, a każdą wypowiedź pro-life traktowały jako przestępstwo. Szukaliśmy tłumacza, ale wszystkie próby były nieudane z powodu wielopoziomowej tematyki tej publikacji. Na każde pytanie była konkretna odpowiedź, potwierdzona cytatami ze źródeł amerykańskich. Trzeba było do nich docierać, weryfikować, prawidłowo rozumieć, a my w Polsce byliśmy w praktyce pozbawieni dostępu do tej informacji. Trzeba pamiętać, że nie było wówczas Internetu! W końcu postanowiliśmy spróbować sami, jak zawsze łącząc nasze umiejętności. Lech znakomicie zna język angielski, chodził bowiem do szkoły w Kanadzie. Tłumaczył więc po pracy i wyjaśniał mi konteksty, a ja rano robiłam z tego język polski. Poważnych trudności było mnóstwo, ale nie chcę teraz tego wspominać. Dzięki naszemu uporowi książka w nakładzie 40 tys. egz. została opublikowana przez Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej. Zdążyliśmy na konsultacje społeczne zalecone przez Sejm. Fragmenty publikował też tygodnik „Młoda Polska” czytany wówczas przez wszystkich polityków. Słyszeliśmy, jak z trybuny sejmowej cytowane są całe fragmenty tej książki, to dawało nam olbrzymią satysfakcję, że robota została dobrze wykonana i na czas. Później udało się zaprosić do Polski dr. Willke z żoną, którzy wystąpili również na komisji sejmowej. Willke zaprosił Lecha do International Right to Life Federation, która skupia szefów znaczących ruchów pro-life na świecie, dzięki czemu zaczęliśmy podróżować z misją pro-life.

 W ramach europejskiego oddziału amerykańskiej organizacji Human Life International, którym Pani do dzisiaj kieruje w Polsce, prowadzili Państwo działalność pro-life ukierunkowaną na Rosję, Ukrainę i Daleki Wschód. Jakie owoce przyniosły te działania?

– Jesienią 1992 roku, gdy w Polsce trwała batalia o zmianę prawa, do Warszawy przyjechał o. Paul Marx OSB, prezydent pierwszej i największej wówczas na świecie amerykańskiej organizacji obrony życia. Szukał osób i miejsca do założenia biura, które będzie prowadziło misję cywilizacji życia na Wschodzie, gdyż był przekonany, że koniecznie trzeba to zrobić w ramach odpowiedzi na przesłanie fatimskie Matki Bożej. Wiele osób z różnych krajów chciało się w to zaangażować, a myśmy dłuższy czas się bronili, gdyż byłam w zaawansowanej ciąży, a urodzenie długo oczekiwanego syna, wymagało poświęcenia więcej uwagi i czasu rodzinie. Syn urodził się o czasie w domowym zaciszu, ja czułam się znakomicie, więc Lech dał się namówić na wyjazd do USA na kongres pro-life w Teksasie. Po powrocie zakomunikował mi, że się zgodził, a szefem tego biura ma zostać jego żona, bo on prowadzi własną firmę i nie ma czasu. Wielokrotnie żartowaliśmy, że „po prostu mnie sprzedał o. Marksowi”. Oczywiście minęło jeszcze pół roku zanim to wszystko ruszyło i sytuacja w domu się ustabilizowała.

O. Marks proponował, żeby za pieniądze od amerykańskich sponsorów wydać kilka milionów ulotek pro-life po rosyjsku i puścić na Wschód. Powiedziałam „nie!”, bo było to bez sensu: brak bazy, ludzi, kłopoty prawne. Te ulotki wylądowałyby po prostu w śmietnikach albo służyły za podpałkę. Przekonanie go nie było łatwe, ale był racjonalnie myślącym socjologiem i w końcu przyjął moje argumenty. Zaczęliśmy od szkoleń dla liderów, korzystając z doświadczeń polskiego Duszpasterstwa Rodzin. Przekazanie rzetelnej wiedzy o płodności otwierało tych ludzi, zmieniało sposób ich myślenia. Dopiero w połowie kursu postawały pytania i można było podjąć trudny temat aborcji. Te szkolenia w Gdańsku ukończyło ok. 300 osób. Później organizowaliśmy je już na Wschodzie. W ten sposób postawała nieformalna sieć ludzi zaangażowanych pro-life. Organizowaliśmy też liczne międzynarodowe kongresy, w Polsce i na Wschodzie.

Muszę przyznać, że siła oddziaływania Human Life International była wówczas na tyle duża, że baliśmy się, że ruch amerykański zdominuje polskie ruchy obrony życia. Byłoby to dla Polski bardzo niedobre, ponieważ każdy naród przede wszystkim musi sam upominać się o życie swoich dzieci i zdrowie matek. Przekonanie, że wszystkie problemy załatwią za nas Amerykanie było nie do przyjęcia, a na dokładkę przeciwnicy już zaczynali używać argumentu o obcej ingerencji. Oddziaływanie HLI miało być jednak przede wszystkim ukierunkowane na Wschód. Starałam się raczej chować udział HLI w wielkich marszach w 1996 roku w Warszawie i nie robić niepotrzebnej propagandy, co z pewnością było słuszne i z pożytkiem dla wszystkich.

Na Wschodzie udało się zrobić bardzo wiele. Wykorzystaliśmy moment otwartych drzwi – Pierestrojki – który teraz już się zamknął. Współpracowaliśmy z Kościołem katolickim, ale także z ruchem pro-life powstającym w Kościele prawosławnym. Wymienialiśmy wiedzę, doświadczenie. W pewnym momencie dosłownie w każdej cerkwi prawosławnej leżały ulotki ze zdjęciami dziecka poczętego wykonanymi w Krakowie przez Antoniego Ziębę. Te same zdjęcia krążą też do dzisiaj w publikacjach amerykańskich.

Dzisiaj z powodu wojny ta współpraca całkowicie się urwała i oni muszą sobie sami radzić. Co jednak zostało zasiane, to wzrosło. Zresztą jestem przekonana, że działalność w obronie cywilizacji życia jest najlepszą metodą budowania pokoju. Nigdy nie liczyliśmy ile dzieci udało się uratować, tę statystykę pozostawiając Panu Bogu.

>>> Abp Tadeusz Wojda obrońcom życia wręczył Krzyże Papieskie „Pro Ecclesia et Pontifice”

 Jednym z owoców Państwa działalności jest też inicjatywa „Od Oceanu do Oceanu”.

 – Ten zadziwiający program wyrósł właśnie na naszej współpracy z prawosławnym ruchem pro-life. Podczas kongresu w roku 2000 spotkałam się z proroctwem ostatniego prawosławnego świętego przed Rewolucją Październikową – o. Serafina Sarowskiego, który twierdził, że o nawrócenie Rosji trzeba się modlić poprzez Ikonę Częstochowską. o. Sarowski zmarł w 1833 roku – 84 lata przed objawieniami w Fatimie.

Bardzo mnie to poruszyło i postanowiłam podarować rosyjskiemu, prawosławnemu ruchowi obrony życia kopię Ikony z Jasnej Góry wielkości naturalnej. Jak zawsze szukałam kogoś, aby to wykonał, ale w Polsce nikt nie wiedział, jak to zrobić, aby była kanoniczna w prawosławiu. Ostatecznie Ikona ta powstała w mojej pracowni i po poświęceniu na Jasnej Górze pojechała na Wschód. To oni postanowili ją przewieźć zaczynając od Władywostoku. W ten sposób powstała wyjątkowa peregrynacja ze Wchodu na Zachód – Od Władywostoku nad Pacyfikiem do Nazare w Portugalii nad Atlantykiem – „Od Oceanu do Oceanu” w intencji ochrony cywilizacji życia i miłości.

Był to jedyny pozytywnie zrealizowany i oceniany wspólny program łączący katolików i prawosławnych. Do dnia dzisiejszego Ikona przejechała ok. 200 tys. km prze 29 krajów na 5 kontynentach. Zatrzymała Ją dopiero pandemia Covid w Quito, stolicy Ekwadoru. Modliły się przed Nią miliony ludzi, odwiedziła większość wielkich sanktuariów Maryjnych. Dalsza wyprawa jest możliwa, ale nie wiemy, jak się sprawy potoczą. Więcej informacji na ten temat można znaleźć na stronie wwww.odoceanudooceanu.pl. Strona jest całkowicie prowadzona w językach polskim, angielskim i hiszpańskim, a w pozostałych językach częściowo.

 Dziś często słyszy się, że to Polska jest bastionem obrony życia w Europie. Jak Państwo patrzą na to z perspektywy swoich wieloletnich doświadczeń międzynarodowych?

 – Atak na Polskę jest obecnie potężny. Bardzo podobny do tego, który przeprowadzono na Irlandię. My ciągle jeszcze mamy spore zasoby poparcia społecznego. Dwie trzecie Polaków nie akceptuje wprowadzenia aborcji na żądanie czy z tzw. przyczyn społecznych. Niemniej musimy pamiętać, że główna walka dotyczy obecnie właśnie wprowadzenia zmian kulturowych, zwłaszcza wśród młodych. Na to z pewnością idą olbrzymie pieniądze, ale Polacy nie są o tym informowani. Inni patrzą na nas z przerażeniem i pytają, co się z Polską dzieje. Byliśmy dla nich bastionem, który się kruszy. Mamy jednak szansę wygrać to zmaganie, jeżeli nie damy się sprowokować i zepchnąć w kierunku jeszcze większej konfrontacji. Moim zdaniem najmocniejszą pozycję pro-life w Europie reprezentuje obecnie Malta, której obywatele opowiedzieli się za życiem, pomimo potężnych prowokacji i politycznej gry.

 Wyróżnienie, które Państwo otrzymali jest docenieniem wieloletnich zasług „dla Kościoła i papieża”. Jak Państwo do tego podchodzą?

 – Nikt nie jest w stanie zmieniać świata sam. My jako małżeństwo pokazujemy, jak bardzo zwiększa się skuteczność, gdy się wspieramy. Jednak nie osiągnęlibyśmy niczego, gdyby dookoła nas nie było wielu ludzi, którzy nam pomagają, współpracują we wspólnej sprawie. Ta nagroda jest wyrazem uznania dla nas wszystkich! Tylko działając razem możemy wygrać to zmaganie. Dlatego chcemy bardzo, bardzo podziękować naszym duszpasterzom i asystentom kościelnym, którzy otaczają nas opieka duchową. Nasze słowa podziękowań kierujemy także do wszystkich przyjaciół z Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia. Ta nagroda wzmacnia nasze ruchy, więc dotyczy nas wszystkich.

Krzyż Pro Ecclesia et Pontifice jest uhonorowaniem wieloletniej pracy, ale też otwiera perspektywy, zaprasza do nowych działań? O czym Państwo teraz marzą?

– To oczywiste, że gorąco pragniemy, aby każde dziecko było bezpieczne i mogło się prawidłowo rozwijać od poczęcia w łonie matki aż do naturalnej śmierci. Marzymy o tym, aby nie wróciła marksistowska ideologia, która zakłada, że człowiek i jego godność nic nie są warte. Wyzwań jest bardzo wiele, ale razem jesteśmy silniejsi i nie damy się tak łatwo pokonać. Chcemy, aby Polska była krajem, który buduje swoją przyszłość na fundamencie katolickiej wiary, stabilnej rodziny i bezpieczeństwa swoich dzieci.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze