Ewa Kusz: rozgrywka między Komisją ds. Pedofilii a KEP jest destrukcyjna, powoduje zamieszanie
„Rozgrywkę pomiędzy Komisją a KEP, jakiej jesteśmy świadkami od miesięcy odbieram jako destrukcyjną, bo powoduje ona wiele zamieszania i poczucia zagubienia u wielu osób, w tym u części pokrzywdzonych. Powoduje też agresję w stosunku do Kościoła. Mam wrażenie, że ani Komisja, ani – co gorsze – odpowiedzialni w Kościele nie są świadomi skutków, jakie ta 'gra’ wywołuje w ludziach, którzy są jej ofiarami” – pisze Ewa Kusz, zastępca dyrektora Centrum Ochrony Dziecka.
Publikujemy artykuł „Zabawa w ciuciubabkę” autorstwa Ewy Kusz, zastępcy dyrektora Centrum Ochrony Dziecka, psycholog. Ukazał się na stronie Centrum Ochrony Dziecka – cod.ignatianum.edu.pl
>>> Państwowa Komisja ds. Pedofilii zwróciła się do zakonów o informacje i akta
Działać jak inni
Jestem zmęczona i rozczarowana medialną rozgrywką, bądź, jak kto woli, zabawą w ciuciubabkę pomiędzy Państwową Komisją ds. Pedofilii a przełożonymi Kościoła katolickiego w Polsce.
Przekaz Przewodniczącego Komisji, prof. Błażeja Kmieciaka, wielokrotnie powtarzany w mediach, czytam w ten sposób:
Jest problem w komunikacji z KEP. Biskupi są niewiarygodnymi partnerami rozmowy. A my, jako Komisja, chcemy rozmawiać.
Przełożeni kościelni nie chcą nam dać akt spraw prowadzonych w sądach biskupich z oskarżenia o pedofilię, których zażądaliśmy, bo mamy do tego prawo.
Przełożeni kościelni systemowo przez lata ukrywali przestępców wykorzystujących seksualnie osoby małoletnie i niewłaściwie traktowali osoby przez tych przestępców skrzywdzone.
Chcemy działać tak, jak inne Komisje w innych krajach.
Destrukcja
Najpierw nie rozumiałam, ale chyba powoli zaczynam rozumieć metodę Przewodniczącego Komisji Prof. Kmieciaka. Chce on osiągnąć swój cel niezależnie od kontrargumentów i na różny sposób powtarza swoje przesłanie tak, żeby się utrwaliło. Rozczarowuje mnie również od samego początku brak reakcji oficjalnych przedstawicieli Kościoła. Nie wiem, czy to wynik poczucia wyższości, czy bezradności, czy może jest to owoc przekonania, że są znacznie ważniejsze sprawy od publicznego ustosunkowywania się do powtarzanych przez Przewodniczącego tez.
Tę rozgrywkę pomiędzy Komisją a KEP odbieram jako destrukcyjną, bo powoduje ona wiele zamieszania i poczucia zagubienia u wielu osób, w tym u części pokrzywdzonych. Powoduje też agresję w stosunku do Kościoła. Mam wrażenie, że ani Komisja, ani – co gorsze – odpowiedzialni w Kościele nie są świadomi skutków, jakie ta „gra” wywołuje w ludziach, którzy są jej ofiarami.
Postanowiłam napisać ten komentarz, bo jestem zapytywana przez licznych znajomych, jak „czytać” tę grę w oparciu o moje obserwacje. Nie jestem prawnikiem ani członkiem Komisji, ani przedstawicielem Sekretariatu KEP, czy Biura Delegata ds. ochrony dzieci i młodzieży. Jeśli w czymś się mylę, jestem gotowa do rzeczowej dyskusji.
Komunikacja
Jeśli chodzi o komunikację pomiędzy Komisją a KEP, to – obserwując ją z boku – uważam, że początek problemów komunikacyjnych rozpoczął się, gdy Komisja wysłała listy najpierw do sądów biskupich a następnie do Ordynariuszy i szybko poinformowała o tym media, zamiast podjąć rozmowy nt. współpracy także jeśli chodzi o przekazanie dokumentów, jak to zrobiła w przypadku sądów i prokuratur.
Wyznaczona przez Zebranie Plenarne grupa ds. kontaktu z Komisją długi czas czekała na możliwość spotkania z Komisją, która w „międzyczasie” informowała, że jeszcze nie dostała żądanych akt. Natomiast po stronie „kościelnej” błąd widzę w tym, że narracja Przewodniczącego Komisji była jedyną i nadającą ton. Jakby zgadzano się na ten sposób przekazu.
Z tego co wiem i o czym informowano, to nie jest tak, że przełożeni kościelni nie chcą udostępnić akt. Chcą to jednak zrobić zgodnie z prawem. Odsyłam do wyjaśnień, jakie ostatnio w wypowiedzi dla PAP udzielił o. Żak SJ.
Pomieszane porządki
Jako laik rozumiem następujące rozbieżności:
Komisja państwowa chcąc sprawdzać prawidłowość procedowania odnosi się do przepisów państwowych. Rozumiem więc, że w przypadku akt kościelnych również chce sprawdzić, czy działania wewnątrzkościelne były zgodne z prawem polskim. Jako laikowi brakuje mi odniesienia do tego, jakie artykuły i jakiego kodeksu są brane pod uwagę, według których oceniane będzie procedowanie spraw przez sądy kościelne oraz określenia, jak będą chronione dane osobowe osób pokrzywdzonych oraz innych uczestników kościelnych postępowań.
>>> O. Adam Żak: współpraca Komisji ds. pedofilii z Kościołem wymaga dialogu
Komisja twierdzi, że ma prawo do otrzymania akt kościelnych, a jako podstawę prawną w listach podaje instrukcję papieską o zniesieniu tajemnicy papieskiej. Jak dla mnie, laika, jest to pomieszanie porządków prawnych. Dla Komisji podstawą dla jej działań są przyznane jej ustawowo uprawnienia oraz ratyfikowane przez państwo umowy międzynarodowe, w tym wypadku ze Stolicą Apostolską, a nie dokumenty papieskie. O działania w zgodności z prawem kanonicznym powinni troszczyć biskupi.
Komisja ustaliła z prokuraturami, że te przekażą akta od roku 2019, a z sądami od roku 2017. Natomiast od przedstawicieli Kościoła domaga się akt od roku 2001. Wymaga to bardzo poważnego wyjaśnienia, gdyż jest to nierówne traktowanie polskich obywateli, w tym wypadku nie przełożonych kościelnych, tylko osób uczestniczących w procesach kościelnych, w tym przede wszystkim ofiar i świadków.
Co z zaufaniem?
Dlatego przedstawiciele Kościoła informowali, że postanowili zapytać Watykan o to, czy ten akt prawny Franciszka działa wstecz. Kolejny raz odsyłam do wspomnianej wyżej wypowiedzi o. Żaka SJ dla PAP. Nie wiem, czemu nie można było tego wcześniej tak prosto wyjaśnić.
Tak po stronie Komisji, jak i po stronie kościelnej, przez dłuższy czas operowano głównie argumentami prawnymi, zapominając, że za aktami są osoby skrzywdzone. Gdy w przestrzeni mediów społecznych pojedyncze osoby skrzywdzone przez duchownych wyrażały swoją wątpliwość, niepokój związany z przekazywaniem akt postępowań ich dotyczących, w odpowiedzi mogły przeczytać jedynie dość pretensjonalny – w moim odbiorze – komentarz mówiący o tym, że Komisja jest państwową instytucją. To miało wystarczyć na uzasadnienie zaufania do Komisji. Jest to o tyle paradoksalne, że Komisja jako instytucja, podważając zaufanie do Kościoła jako instytucji, oczekuje zaufania do siebie. Prof. Kmieciak jako socjolog powinien wiedzieć, że takie uzasadnienie generalnie raczej obniża zaufanie do jakiejkolwiek instytucji niż je buduje. Powinien też wiedzieć, że w Polsce, jak i w innych krajach postkomunistycznych zaufanie do instytucji – w tym do państwa – jest bardzo słabe.
>>> Ks. H. Zollner: nadużycia seksualne zawsze powinny być surowo karane
Nie ma też informacji, czy ktoś pytał osoby, których te akta dotyczą? Dlaczego Przewodniczący Komisji zachęcając w sumie do ślepego zaufania do siebie i do Komisji, chce ponownie uprzedmiotowić osoby skrzywdzone?
Komisja w raporcie twierdzi, że trzeba badać Kościół, gdyż przełożeni systemowo kryli przestępców. Jest tu kilka błędów merytorycznych. To nie może być twierdzenie, bo nie ma takich badań. Może to być hipoteza, która będzie punktem wyjścia do badań. Potrzeba jednak operacjonalizacji pojęć – co to znaczy systemowe, co znaczy krycie… W raporcie również można przeczytać bardzo ogólne twierdzenie dotyczące sądów powszechnych o „systemowym lekceważeniu ofiar”.
Kontrowersyjne metody
Jeśli Komisja chce badać akta kościelne to powinna jasno wskazać jaki jest cel takiego badania. Stwierdzenie, że „dla własnych celów badawczych” jest niewystarczające. Poza tym wydaje mi się, że przy poważnym problemie społecznym, jakim jest wykorzystywanie seksualne małoletnich, zajęcie się badaniem jednej grupy z założoną z góry tezą nie jest odpowiedzią na problem, lecz działaniem czysto piarowym.
Porównania do komisji, jakie działały w innych krajach, świadczą o uproszczonej wiedzy. Podam tylko przykład Królewskiej Komisji w Australii, na który powołuje się raport. Komisja przeprowadzała analizę danych zebranych podczas wysłuchań osób zgłaszających się do niej. I badane były wszystkie instytucje i stowarzyszenia mające kontakt z małoletnimi – federalne, stanowe, samorządowe, wyznaniowe. Jeśli chodzi o USA to najszersze opracowanie dotyczące Kościoła, to raport sporządzony przez niezależny instytut naukowy John Jay College of Criminal Justice, który zebrał dane z 97% diecezji i prowincji zakonów męskich. Było to jednak badanie zamówione przez episkopat amerykański. Jedynie raport Wielkiej Ławy Przysięgłych stanu Pensylwania opublikowany w roku 2018 był raportem śledczym i bazował na dokumentach udostępnionych przez badane diecezje uprawnionemu do tego organowi państwa. Sposób działania Komisji domagającej się akt w taki sposób, w jaki to robi, jest dość wyjątkowym sposobem.
Grzech zaniedbania
Zgadzam się, że brakuje poważnej analizy problemu wykorzystywania seksualnego w Polsce jako społeczeństwie i w polskim Kościele. Jest to na pewno zaniedbanie przełożonych kościelnych w Polsce. Ale jest to również zaniedbanie polskiego państwa. Niewątpliwe zasługi pozarządowej Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę w badaniach nie zastąpią inicjatyw państwa.
Przełożeni w polskim Kościele odpowiadają za taki stan rzeczy, gdyż dotychczasowe działania są głównie reaktywne, prowadzone bez długofalowej, systemowej wizji. Jak dotąd nie widać chęci do poważnych analiz i badań. Nie wiem, co jest tego przyczyną. Można było wyciągnąć wnioski z błędów innych, a uczymy się dość brutalnie na własnych. Tylko ludzi szkoda.
>>> Ks. Zollner: walka z nadużyciami musi znaleźć się w DNA Kościoła
Rozwiązaniem byłby jakiś wspólny projekt badawczy wielu grup społecznych, w tym i Kościoła. Bez całościowego podjęcia tematu będziemy mieli w przyszłości – tak jak teraz – kolejne „publicystyczne raporty”, jak ten pierwszy raport Komisji trafnie określił red. Tomasz Krzyżak na łamach dziennika Rzeczpospolita.
Podsumowując – trzeba, aby Komisja i delegowana do tego grupa KEP pracowała bez mediów i coś wspólnie ustaliła. Proszę – dajcie ludziom spokój.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |